Żyj tak, jakby nie było nikogo na tym świecie, tylko Bóg i ty, by twego serca nie zatrzymała jakaś ludzka rzecz. s. 143
Określając relacje ludzi zakochanych używa się niekiedy sformułowania „on nie widzi świata poza nią”. Istotnie świeża miłość powoduje pewne zaślepienie, nie dostrzega się niczego poza obiektem zakochania. Wraz z rozwojem relacji i jej dojrzewaniem szybko okaże się, że same zapatrzenie się w drugiego nie wystarczy. Póki żyjemy w ciele musimy jeść, spać, pracować, być w świecie, jednak dojrzała miłość czyni to wszystko w perspektywie umiłowanego. Tak samo jest w relacji z Bogiem. To że mam „żyć tak jakby nie było nikogo na tym świecie, tylko Bóg” w większości przypadków nie oznacza, że mam się zamurować w ciasnym pomieszczeniu i okiełznać umysł specjalną techniką, abym stale pamiętał o Bogu.
Totalne ogołocenie św. Jana od Krzyża, jest tak naprawdę totalnym ukierunkowaniem na Boga. Żyję normalnie, pośród zgiełku świata, ale zwykłe czynności nabierają duchowej perspektywy. Głęboka świadomość bycia zamieszkanym przez Boga, przemienia rzeczywistość, nie ma już dłużej sfery profanum, bo wszystko zanurzone jest w Umiłowanym i do niego prowadzi, wszystko staje się święte. Rzeczy łatwe i trudne, przyjemne i mniej przyjemne, jedzenie lodów i prowadzenie samochodu przeniknięte są Bożą obecnością. Problemem nie jest więc zjedzenie wykwintnej potrawy, ale postawa serca.
Człowiek ma lepkie ręce, obdarowany ma tendencje do natychmiastowego zaciskania dłoni, jego subtelny egoizm prowadzi do skupienia tylko na darze, a nie na dawcy. Niejednokrotnie “to co ważne dla mnie”, to moje dobre samopoczucie i bezpieczeństwo. Zamiast przyjąć dar i odnieść go do Boga, ja zatrzymuję się na wrażeniach zmysłowych.
Wejście w relacje z Bogiem to wejście w strumień jego miłości, a strumień ma to do siebie, że jest rzeczywistością płynną i dynamiczną. Życie z Bogiem to nieustanne przyjmowanie i oddawanie, przyjmuję dar, cieszę się nim, ale nie zatrzymuję go dla siebie, jestem otwarty na dzielenie się i oddanie, bo oczy serca mam utkwione w dawcy. Gdy motyl usiądzie mi na dłoni podziwiam piękno jego skrzydeł – arcydzieło Stwórcy, nie miażdżę go w uścisku, ale pozwalam mu odlecieć.
Sztuka świadomego oddychania jest dobrym ćwiczeniem w głębszym przeżywaniu rzeczywistości. Robiąc wdech przyjmuję Boży dar – miłość Stworzyciela, który daje życie, nie zatrzymuję się jednak na samym darze, naturalnie następuje wydech czyli pustka zawierzenia. Jestem w stanie się opróżnić, bo ufam Ojcu, który już za chwilę obdarzy mnie kolejnym oddechem. Bez lęku wchodzę w rwący nurt Bożej obecności, jestem cały zanurzony, a mego serca „nie zatrzyma żadna ludzka rzecz”.
br. Filip Eliasz od Miłującej Obecności