Rejestracja upływu czasu jest pomysłem człowieka: chciał dokładnie zapamiętać wydarzenia z przeszłości, aby znać i przekazać swoją tożsamość. Za pomocą tej samej miary nauczył się prognozować czyli wyobrażać sobie ten dystans co do przyszłości. W kręgu cywilizacji śródziemnomorskiej wszystkie ważne wspólnoty kulturowe wykształciły miarę czasu. Egipcjanie szybko spostrzegli zależność między porami roku i ruchem gwiazd, wyodrębniając rok słoneczny i dzieląc go na dwanaście miesięcy. Nie numerowali lat, lecz posługiwali się imionami królów i dynastii, które rządziły nad Nilem. Grecy i Rzymianie potrzebowali punktu wyjścia, mitologicznego początku ich kultury i cywilizacji. Dla Greków początkiem czasu najpierw była bitwa pod Troją, a później pierwsza olimpiada. Dla Rzymian wydarzeniem fundacyjnym było powstanie miasta. W kręgu kultury hebrajskiej czas mierzono od stworzenia świata, które ustalono bardzo precyzyjnie na 7 października 3761 roku przed Chrystusem. Nie dziwi zatem fakt, że również chrześcijanie chcieli zaznaczyć nowy etap w dziejach cywilizacji europejskiej i liczyć nową erę od wcielenia Syna Bożego.
Wszystkie próby mierzenia czasu miały oczywiście swoje mankamenty. Musiały ulegać nieustannym poprawką ze względu na rozbieżności między miarą słoneczną i księżycową. Wiemy, że data narodzenia Chrystusa, zaproponowana przez Dionizjusza Mniejszego, ormiańskiego mnicha z VI wieku, która obowiązuje do dziś, jest pomylona o co najmniej 4 lub nawet 8 lat. W 1582 roku papież Grzegorz w tygodniu śmierci św. Teresy od Jezusa wyciął z kalendarza 10 dni, aby uregulować skutki przesunięcia i nieprecyzyjnej miary z czasów rzymskich. Człowiek jest bezbronny wobec przemijania, które jest nieustannym ruchem. Wszelka miara jest kategorią ludzką, która poddaje się działaniu rozumu, dlatego jest obarczona niedoskonałością.
Chociaż Bóg jest poza naszą miarą, wszczepił swojego Syna w nasz świat, żeby przemijanie przyjąć jako dar i zadanie. Jezus nie doczekał się sędziwych lat, Jego nauczanie i decyzje zbawcze przypadły na lata największej siły twórczej człowieka, bo nie ważne są upływające dni, lecz moje „teraz”, które trwa bez przerwy. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dobitnie przypomniała o tej odpowiedzialności za własne „teraz”:
„Me życie jest cieniem, me życie jest chwilką,
Co ciągle ucieka i ginie.
By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko,
Ten dzień dzisiejszy jedynie!”
„Jutro” nie rozwiąże moich dzisiejszych problemów. Odkładanie na potem ważnych decyzji i spotkań przybrało w naszych czasach formę nerwicy społecznej, nazywanej z języka łacińskiego prokrastynacją. Na przekór zyskowi, który nakłada kaganiec czasu każdemu pracującemu człowiekowi, Jezus uczy swoich naśladowców fascynacji chwilą obecną, bliskiej i aktywnej obecności, zaangażowania w pracę i czynienie dobra dzisiaj, nie jutro. Zmęczenie pogonią za minutami sprawia, że człowiek traci poczucie kontaktu ze światem. Spala mnóstwo energii, lecz zapytany o słowa, spotkania, wrażenia czy detale nie potrafi odtworzyć swojej historii. Jest nieustannie zakotwiczony w tym, co się wydarzy za chwilę lub bez pamięci zatopiony we wspomnieniu tego, co już było. W ten sposób niewolnik czasu marzy o nierealistycznej przyszłości, a z drugiej strony mitologizuje i idealizuje przeszłość.
Zaczyna się nowy rok, nowa porcja łaski, nowy dystans w maratonie całego życia. Nie ma co czekać na kolejne postanowienia noworoczne, każde „teraz” jest najlepszą okazją do nowego startu. Każde „teraz” jest odpowiednią chwilą do zmiany życia, do pojednania, do odważnej decyzji, do nazwania sytuacji po imieniu, do zadania sobie trudnych pytań, do wyznania miłości, do życia wiecznego. Czas ucieka, ale czy Jezus kazał nam go gonić? Tykanie zegara może drażnić, ale kiedy się wsłucham tu i teraz, zaczyna uspokajać.
o. Damian Sochacki OCD