Ojciec Święty Franciszek zaprasza nas byśmy – jako osoby wierzące – wyszli na obrzeża i świadczyli miłość wobec tych, których tam spotkamy, także wobec osób które deklarują się jako ludzie niewierzący, ateiści. W tej naszej nowej misji nie będziemy jednak pierwsi, już to ktoś przed nami dokonał, była to dobrze nam znana Święta Teresa od Dzieciątka Jezus.
Św. Teresa przed swoją śmiercią przeżywała wielkie duchowe zmagania i wewnętrzną ciemność; w tej nocy próby także nadchodząca śmierć ukazała się jej któregoś razu – jak napisała wprost – jako noc nicości. „Już nie wierzę w życie wieczne: wydaje mi się, że po tym śmiertelnym życiu nic już nie ma” – pisze dosłownie ta Doktor Kościoła. „Dręczą mnie myśli najgorszych ateistów” – brzmi inne z jej autentycznych powiedzeń. Całkowicie zawalił się jej nie tylko ów słodki pobożny świat, w którym przeżyła całe swoje dotychczasowe życie, ale także wcześniejsze głębokie doświadczenia Bożej bliskości pochłonęła mgła, ciemność i pustka Teresa opisuje, jak Chrystus wprowadza ją w ciemną przestrzeń, gdzie jej duszę spowijają najgęstsze ciemności.
Z pewnością – na progu śmierci także niemało ludzi głęboko wierzących przechodzi przez podobne próby; jak gdyby mieli udział w bolesnej tajemnicy Chrystusowej agonii, której możemy się tylko co nieco domyślać z Jego okrzyku: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15, 34) okrzyku, który odważył się odnotować tylko jeden z Ewangelistów. Ale tutaj chodzi jeszcze o coś innego.
Dewizą Małej Teresy było: „Z miłości do Boga przyjmować także najdziwniejsze myśli”. A zatem najbardziej niezwykły u Teresy jest jej sposób, z jakim przyjęła i potraktowała swoje zmagania z Bogiem, z ciemnością i wewnętrznym opuszczeniem, swoje doświadczenie Bożej nieobecności, zaćmienie swojej wiary. Przyjęła je jako przejaw solidarności z niewierzącymi.
Można przypuszczać, że Teresa, która wyrosła w pobożnym środowisku pewnie w życiu żadnego ateisty z bliska nie widziała. W swoim dzienniku pisze, że aż do tragicznej Wielkanocy 1896 roku – gdy podczas krwotoku w Wielki Piątek zrozumiała, że sama jest już przybita do krzyża nieuleczalnej choroby i bliskiej śmierci – nie mogła uwierzyć, że istnieją bezbożnicy, niemający wiary, uważała ich za ludzi, którzy właściwie „czynią to wbrew swemu wewnętrznemu przekonaniu”. Ale wtedy – kontynuuje – Chrystus objawił jej, że rzeczywiście są ludzie, którzy żyją całkowicie bez wiary. I ten fakt – że ateizm nie jest jedynie „pozorem” czy grzesznym oszukiwaniem samego siebie i innych, że trzeba traktować go bardzo poważnie – potwierdził się w jej życiu w taki sposób, że sama pozbawiona została pewności wiary. Nie może się już cieszyć ze swego wcześniejszego doświadczenia religijnego, nie może używać światła i radości wiary dziecięcej. Teresa nie będzie już mieć wiary, nie będzie posiadać jej pewności.
Teresa oznajmia, że traktuje niewierzących jak swoich braci, z którymi teraz siedzi przy wspólnym stole i je ten sam chleb – i prosi Jezusa, żeby nie została od tego stołu odsunięta, ponieważ w odróżnieniu od nich poznała, czym jest radość Bożej bliskości (mimo że wspomnienie o niej jedynie pogłębia jej ból), podczas gdy ludzie obojętni wobec Boga w ogóle nie uświadamiają sobie wagi i tragizmu swojej sytuacji. Właściwie tylko dzięki poprzedniemu doświadczeniu wiary może do głębi przeżyć dramat opuszczenia przez Boga, odkryć i poznać ową ukrytą twarz ateizmu, na który wielu naraża się z tak lekkomyślną oczywistością.
o. Stanisław Fudala OCD