Z ukrytego w lasach Pojezierza Drawskiego miejsca, które miało być miastem bez Boga, od 15 lat płynie nieustanna modlitwa.
Karmelitanki z Bornego Sulinowa wypraszają niestrudzenie pojednanie i omadlają całą diecezję. – Modlitwą można dotrzeć tam, gdzie po ludzku dotrzeć nie sposób – opowiadają.
Miasto bez Boga
Borne Sulinowo to dziwne miasto. Chyba ostatnie, które wciąż jeszcze straszy pustymi oczodołami okien proradzieckich koszarowców, w którym pogmatwaną historię współczesną wyczytać można na ulicy. Do lat 90. ubiegłego wieku próżno było szukać go na mapach. To tę bazę wojskową – najpierw wojsk Wehrmachtu, potem Armii Czerwonej, miejsce obozu jenieckiego, przez który przeszło ok. 50 tys. żołnierzy różnej narodowości – wybrały siostry karmelitanki na stworzenie nowego domu. Pojawiły się w Bornem rok po wyjściu z miasteczka wojsk radzieckich. Siostra M. Elżbieta od Trójcy Świętej, jedna z pierwszych dziewięciu sióstr, które przyjechały z klasztoru w Gdyni-Orłowie, jest przekonana, że to miejsce wybrane przez Boga. – Dość długo trwały poszukiwania miejsca na nowy klasztor. Kiedy pojawiła się myśl o Bornem Sulinowie, zaczęły zamykać się wszystkie drzwi dotyczące innych możliwości, a przed tą wszystkie się otwierały – opowiada. Chociaż początki nie były wcale zachęcające. Opustoszałe rzędy hangarów, pozbawione drzwi i okien wymarłe budynki. Wyjeżdżający Rosjanie zabrali wszystko, co możliwe, wiele poniszczyli, pozostawiając po sobie miasto widmo. – Samo powstanie domu, wspólnoty jest dla nas olbrzymim darem i zadziwieniem, że Bóg zechciał posłużyć się naszymi kruchymi siłami. Wybrał sobie to miejsce, a teraz przyprowadza tu swoich przyjaciół, jak do Betanii, żeby mogli się zatrzymać, odpocząć – mówi zakonnica.
Niemiecki krzyż, ruska ikona
A tych nie brakuje. Ucieczki od zgiełku świata za klasztornym murem szuka wielu – i duchownych, i świeckich. Siostra Elżbieta z uśmiechem przyznaje, że – zwłaszcza w lecie – miejsce w jednym z czterech gościnnych pokoików trzeba rezerwować z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Cisza, spokój i ciepło tego domu sprawiają, że szukają w nim pomocy ci, którzy się pogubili. Nie bez powodu Karmelowi w Bornem patronuje Maryja Matka Pojednania. – Jeszcze w trakcie budowy miałyśmy tutaj małą kaplicę. Zawiesiłyśmy w niej krzyż, otrzymany od przyjaciela z Niemiec, ks. Martina, i przywiezioną z Gdyni wyblakłą reprodukcję ikony Matki Boskiej Włodzimierskiej. I przyszła taka refleksja: niemiecki krzyż i ruska ikona w polskim Karmelu przemówiły razem: „pojednanie” – wspomina s. Elżbieta czas tytulacji dla powstającego klasztoru. – Poprzez modlitwę możemy jednać historię i uwikłanych w nią ludzi – tych z „przedtem” z tymi z „potem”, ale także tych dzisiejszych, bardzo często porozbijanych wewnętrznie, w których sercach jest rozdarcie, zagubienie, zamieszanie. Tym pojednaniem jest Jezus, który swoją Krwią z Krzyża jedna wszystkich ludzi – wyjaśnia.
Intencje przychodzą mejlowo, esemesowo, telefonicznie albo zapisywane na malutkich karteczkach, wrzucanych do koszyka. „Pełny etat modlitewny” sióstr, czyli 8 godzin przeznaczonych w ciągu dnia na modlitwę, zdaje się być czasami niewystarczający. Obecnie wspólnota klasztorna w Bornem Sulinowie liczy 16 sióstr. Z fundacyjnej grupy pozostało 5 sióstr: dwie powróciły do rodzimego klasztoru w Gdyni, a dwie zmarły: s. M. Immakulata od Ducha Świętego i s. M. Teresa od Jezusa. Jedenaście kolejnych wstąpiło do Karmelu już w Bornem. Świętując swoją małą rocznicę, cieszą się, że tak zgrabnie wpisuje się w świętowanie całego Kościoła. – Przyjechałyśmy do Bornego na 25-lecie diecezji, a więc razem z nią świętujemy. Rocznica wpisuje się też w wielki jubileusz 400-lecia przybycia do Polski pierwszych karmelitanek bosych z Belgii i 450-lecia powstania Karmelu reformowanego – mówi s. Elżbieta.
Efektywność modlitewna
W klasztornej rozmównicy zaczynam się zastanawiać, która z nas jest za kratą. – To kwestia perspektywy – śmieje się mniszka. – Kiedy patrzy się z bardzo bliska na dzieło sztuki, widać jedynie rozmazane plamy, nie da się w pełni ocenić jego piękna. Tak jest z nami: potrzeba zrobić krok w tył, nabrać dystansu, żeby głębiej wszystko przeniknąć, doświadczyć – wyjaśnia tajemnicę życia za klauzurą. Tej tajemnicy absolutnej wolności, doświadczanej w klasztornych murach, inaczej niż w perspektywie wiary nie sposób zrozumieć. – To nie chodzi o zamknięcie się z Ukochanym w czterech ścianach albo czyszczenie własnej aureoli. To jest świadomość, że w bliskości z Jezusem można więcej, dalej, że można dotrzeć tam, gdzie po ludzku by się nie dało – opowiada s. Elżbieta.
Biskup Edward Dajczak, dziękując siostrom za ostatnie 15 lat, przypominał, jak wielką rolę dla współczesnego człowieka odgrywa świadectwo modlitwy. – Uwierzyliśmy, że we wszystkim musi chodzić o jakieś względy praktyczne i wszystko musi przynosić natychmiast wymierne efekty. A spośród wszystkich naszych czynności modlitwa wydaje się czynnością najmniej praktyczną i najmniej doczesną. Tymczasem modlący się człowiek wchodzi w Boży świat, gdzie nie doraźny, szybki zysk się liczy – mówi. Siostra Elżbieta też nie zastanawia się nad „efektywnością” karmelitanek. – To tak jak z drzewem, którego korzenie są pod ziemią, sięgają wody i dają drzewu siłę. Ale o owocach niewiele wiedzą. Gdyby ciągle wyglądały na zewnątrz, czy już są owoce, to z drzewa pozostałoby niewiele. I tak my niewiele wiemy o efektach naszej modlitwy, ale ponieważ żyjemy w rzeczywistości wiary, to mamy pewność jej skuteczności – kiwa głową karmelitanka.
źródło: wiara.pl