Jest piękny majowy wieczór, siedzę sobie wygodnie przed głównym wejściem do franciszkańskiego klasztoru w Rychwałdzie i wpatruję się w czyste niebo pełne gwiazd. Wokół słyszę szelest drzew i widzę pomimo późnej już pory padający z pobliskiej bazyliki cień, wytworzony na skutek sztucznego oświetlenia, niczym strażnik sumienia, pilnujący tajemnicy wspomnień. Jest to jedna z tych chwil, w których człowiek zatrzymuje się w biegu różnorodnych wydarzeń, by chociaż na moment uchwycić mowę ciszy i piękno stworzenia. Chwila wytchnienia tak bardzo ważnego dla własnej „zdrowotności”, jak to przypomina jeden ze starszych braci w Zakonie. Czarny franciszkański habit noszę już od 29 lat i nigdy nie żałowałem tego, że Bóg postawił mnie na tej drodze życia, chociaż wybór nie był prosty.
Patrząc w uśmiechające się gwiazdy, przypominam sobie, jak młody wtedy Podwika wstępował do krakowskich karmelitów bosych, a nieco później Tosza zdecydował się na studia w seminarium diecezjalnym. Obaj byli z mojej parafii i kiedy nadszedł mój czas zastanawiania się nad własną drogą życia, spoglądałem w ich kierunku. Wówczas po raz pierwszy zetknąłem się ze św. Teresą z Ávili, ale to, co proponowała jako drogę duchową, wydawało mi się w tym czasie za trudne. A próba zrozumienia św. Jana od Krzyża była istnym zderzeniem się mrówki ze słoniem. Święci Karmelu byli za wielcy dla kogoś takiego jak ja, który odkrywał bliskość Pana Boga pośród niepełnosprawnych przyjaciół z ruchu Wiara i Światło. Swój wzrok skierowałem więc ku Biedaczynie z Asyżu, który szybko zdobył moje serce.
Zainteresowanie św. Teresą, a właściwie jej ujęciem duchowości, wróciło dużo później, podczas studiów doktoranckich w Lublinie, i to niejako pośrednio poprzez franciszkanów – Franciszka de Osuna, którego Trzecie abecadło duchowe poświęcone modlitwie skupienia stało u podstaw złotego okresu mistyki hiszpańskiej i św. Piotra z Alkantary, który jako komisarz generalny zakony franciszkańskiego spotkał się kilkakrotnie z tą Świętą. We wspomnianym dziele pierwszego rozczytywała się św. Teresa, weryfikując swe własne doświadczenia duchowe, a drugi bardzo jej pomógł. Teresa od lat bowiem przeżywała udręki duchowe. Nie była pewna, czy jej modlitwa pochodziła od Boga, czy też była tylko złudzeniem szatańskim. Święty Piotr z Alkantary po kilku spotkaniach zapewnił ją, że jej modlitwa była prawdziwą. Oboje Święci rozpoczęli reformę swoich zakonów, starając się odnowić pierwotną karność i rozbudzić ducha nowego życia w Bogu.
o. Bogdan Kocańda OFMconv
Czytaj dalej w wrześniowo-październikowym numerze „Głosu Karmelu”