Przełożeni widząc wielką gorliwość O. Augustyna powierzyli mu nowe zadnie, miał zająć się odbudową kilku najstarszych klasztorów, by przywrócić je do pierwotnego stanu. Na początek – klasztoru w Lyonie, w czasach rewolucji zamienionego na koszary. Udało się go odzyskać i odbudować. Poświęcono go na nowo i przeznaczono na dom nowicjatu: ojciec Augustyn kierował wszystkimi pracami, a na koniec został mianowany przeorem.
Od pewnego czasu nosił jednak w sercu nowe marzenie. I właśnie w związku z tym zwrócił się do świętego Proboszcza z Ars, by prosić go o radę.
W skrócie: ojciec Augustyn wiedział, że w Kościele istniały już stowarzyszenia wiernych, które podejmowały nieustającą adorację eucharystyczną, rozdzielając między siebie poszczególne godziny czuwania dniem i nocą. Każde stowarzyszenie podkreślało jakąś szczególną intencję (hołd dla Bożego majestatu, wynagrodzenie Bogu za ludzkie zniewagi, wypraszanie pomocy z niebios w różnych sprawach). Nie było jednak wśród nich takiego, które podjęłoby wieczystą adorację eucharystyczną z jedyną intencją dziękczynienia Jezusowi za wszystkie Jego dary.
„Ojcze mój – rzekł Augustyn do świętego Proboszcza – zauważył ojciec, jak wielu wiernych skupia się bardziej na prośbach o dobrodziejstwa Pańskie niż na dziękczynieniu za te otrzymane?”.
„Tak – odparł Jan Maria Vianney – to niestety prawda. Jesteśmy jak trędowaci, którzy odchodzą uzdrowieni, lecz zapominają podziękować”.
I tak pomysł stworzenia dzieła eucharystycznego, którego jedynym celem byłoby dziękczynienie dobremu Bogu, zafascynował obydwu. Proboszcz przepowiedział karmelicie: „Czyń to dzieło, a Bóg ci pobłogosławi. Ono jest przeznaczone, by wypełnić wielką pustkę we wspólnotach katolickich”.
Aby móc formalnie ustanowić to upragnione bractwo, ojciec Augustyn musiał udać się do Rzymu i uzyskać pozwolenie papieża Piusa IX. Stowarzyszenie zostało kanonicznie zatwierdzone w 1860 roku w kościele karmelitańskim w Lyonie i rozrastało się bardzo szybko: zaledwie kilka lat później liczyło już około dwudziestu tysięcy członków.
Z Lyonu ojciec Augustyn musiał przenieść się do Londynu: ponownie czekało go zadanie odbudowania starego klasztoru. Spędził tam pięć lat, pośród trudów, które często prowadziły go na skraj wyczerpania, lecz ciesząc się powszechnym poważaniem i sympatią. Był jednak coraz bardziej zmęczony, a jego serce wzdychało za tą samotnością, o jakiej marzył od chwili swego nawrócenia.
Wreszcie pozwolono mu „schronić się na pustyni”: za zgodą przełożonych udał się do Taresteix, do klasztoru-pustelni, w którego zakładaniu parę lat wcześniej i on współuczestniczył. Tam dosięgła go choroba: ciężka odmiana jaskry. Raziło go światło zwykłej lampki czy świecy, a potem już nawet światło dzienne. Z trudem – kosztem wielkiego wysiłku – udawało mu się przeczytać cokolwiek w ciągu dnia. Okulista, do którego go skierowano, zakazał mu czytania, by stan zapalny się nie zaostrzał. Zalecił dwuwypukłe szkła z zieloną nakładką i zaproponował skomplikowaną operację: nowatorski wówczas zabieg resekcji tęczówki.
Tymczasem ojciec Augustyn postanowił udać się do Lourdes, gdzie gościł już kilka lat wcześniej i miał okazję poznać pokorną Bernadetę. Odprawił nowennę, codziennie przemywając chore oczy wodą z Groty Objawień. Codziennie też zgłaszał się na badanie lekarskie: za każdym razem lekarz stwierdzał stopniowe ustępowanie objawów zapalenia, które w końcu ustąpiło całkowicie. Znów mógł czytać bez okularów, nie wysilając wzroku, i swobodnie patrzeć na każde źródło światła, nawet na samo słońce. Przypadek jego uzdrowienia jest zapisany w archiwach sanktuarium w Lourdes.
Powrócił do swej umiłowanej samotni Taresteix, by pokornie spełniać obowiązki zakrystiana i posługiwać chorym braciom w infirmerii. Zdarzało się, że czuł, jak ogarniają go przemożne porywy miłości do Boga i sam był tym zaskoczony, ponieważ często przytrafiało mu się to, kiedy nawet nie myślał o Bogu.
Wiódł spokojny żywot w swej pustelni; był radosny nawet wtedy, gdy docierały do jego uszu jakieś szyderstwa dawnych przyjaciół i nawet gdy niedomagania uniemożliwiały mu jakąkolwiek pracę apostolską.
Tu zastała go porażająca, smutna wiadomość, że prowincjał karmelitów, najsłynniejszy kaznodzieja tamtych czasów, wystąpił z zakonu, straszył apostazją i odejściem z Kościoła. Mowa o ojcu Hiacyncie Loysonie (późniejszym założycielu schizmatycznego „Kościoła gallikańskiego”); jego odstępstwo miało w następnych latach przysporzyć ogromnych cierpień także małej świętej Teresce z Lisieux.
W owym 1869 roku, w wigilię rozpoczęcia obrad Soboru Watykańskiego I, gdy rozgrywał się dopiero pierwszy akt dramatu, ojciec Augustyn pisał do znakomitego współbrata:
Mój drogi, droższy memu sercu niż możesz sobie wyobrazić. Masz jeszcze czas… Zaklinam cię na miłość Maryi, Matki Bożej, którą uczyłeś nas miłować tak gorąco; właśnie w imię najłaskawszej Maryi Dziewicy, Królowej Karmelu, błagam cię, byś wrócił do słodkiego schronienia, gdzie byłeś szczęśliwy i gdzie przysięgałeś żyć i umrzeć. Proszę cię o to przez miłość Chrystusa! Wszystko można naprawić w tym życiu, jeśli nie zamknie się serca przed promieniowaniem łaski…
Jedyne, co mógł jeszcze zrobić, to ofiarować w jego intencji adorację eucharystyczną. Pisał: „Usunąłem się do pustelni, aby spędzać moje dni i noce na nieustającej rozmowie z Bogiem Eucharystią; właściwie żyję u stóp tabernakulum, ani przez moment nie odczuwając nudy czy zmęczenia”.
A jednak właśnie w tamtym czasie skomponował nowe utwory muzyczne – zbiór pieśni zatytułowany Kwiaty Karmelu oraz drugi pod tytułem Tabor, oraz melodię do stałych części Mszy świętej. O źródle jego inspiracji krytycy wypowiedzieli się jasno, odwołując się do tego pierwszego impulsu, jaki przywiódł go ku nawróceniu. To źródło, z którego wciąż czerpał, nazwali „inspiracją adoracyjną”, inspiracją, jakiej atmosfera pustelni, by tak rzec, sprzyjała nad wyraz. Lecz nie mógł długo pozostawać w tym raju na ziemi.
W lipcu 1870 roku wybuchła wojna francusko-pruska. We wrześniu Napoleon III poniósł klęskę pod Sedanem i został wzięty do niewoli. Wraz z proklamowaniem republiki musieli opuścić Francję wszyscy obywatele pochodzenia niemieckiego. Ojciec Augustyn jednak natychmiast otrzymał specjalne pozwolenie na pozostanie w kraju. Mimo to obawiał się, że jego obecność mogłaby pogorszyć sytuację współbraci i tak już prześladowanych, dlatego poprosił o przeniesienie do Szwajcarii, gdzie został kapelanem w kolonii dla uchodźców.
Po kilku miesiącach wysłano go do Spandau, niedaleko Berlina, do miejsca internowania około pięciu tysięcy francuskich jeńców: francuscy kapelani nie mogli się do nich zbliżać; Hermanowi pozwolono, ponieważ z pochodzenia był Niemcem. „Więźniowie ci oblegają mnie od ósmej rano aż do późnego wieczora – pisał. – „Poświęciłem się im, a oni korzystają z tego, nie oszczędzając mnie ani trochę”.
Był duszpasterzem – opiekował się duszami – ale także pielęgniarzem dla chorych więźniów. A że sam zdrowie miał już nadszarpnięte, niewiele trzeba było czasu, by poczuł się skrajnie wycieńczony. Pewnego styczniowego poranka 1871 roku zauważył, że jakieś złośliwe pęcherzyki wystąpiły mu na rękach – na tych pięknych i zwinnych dłoniach pianisty.
Były to pierwsze objawy ospy. Zaraził się, gdy udzielał ostatniego namaszczenia dwóm umierającym żołnierzom.
Umarł, mając niespełna pięćdziesiąt jeden lat. Całe jego życie można by podsumować w tych kilku zdaniach, które kiedyś o. Augustyn zapisał z wyraźną dumą: „Maryja podarowała mi Eucharystię a Eucharystia porwała moje serce i odtąd nie chciałem już żyć dla nikogo innego, jak tylko dla Jezusa i Maryi. Zostałem zakonnikiem Maryi i kapłanem Jezusa.
o. Stanisław Fudala OCD