Niepublikowane wspomnienia o. Carlo dalla Valle OCD, włoskiego karmelity bosego, duszpasterza w Sanktuarium w Fatimie.
Wylatuję z Rzymu o dziewiętnastej trzydzieści, w Lizbonie jestem o dwudziestej pierwszej. Oczekuje mnie o. Pedro Ferreira OCD, trzykrotnie przełożony prowincjalny, obecnie dyrektor Narodowego Biura Liturgicznego z siedzibą w Fatimie. Jest on również kierownikiem duchowym sióstr w Coimbrze. Od wielu lat towarzyszy tej wspólnocie. Jest przyjacielem i powiernikiem s. Łucji, i w pewnym sensie jej karmelitańskim historycznym wspomnieniem.
Czekamy na o. Armindo Vaza, także karmelitę bosego, wykładowcę Pisma Świętego na Katolickim Uniwersytecie w Lizbonie i wicepostulatora procesu kanonizacyjnego Hiacynty i Franciszka, dwojga pastuszków fatimskich, już błogosławionych. Razem idziemy na kolację do znanej restauracji, prowadzonej przez ich przyjaciela. (…) Przed północą o. Pedro i ja wyjeżdżamy do Fatimy, gdzie przenocujemy przy naszym klasztorze, niezamieszkiwanym od długiego czasu. Jest zimno, ale o. Pedro uprzednio zadbał o włączenie ogrzewania. Wcześniej jednak udajemy się do Kapliczki Objawień na krótką modlitwę do Maryi. Ku naszemu zdziwieniu, nie ma gury. Nawet o. Pedro nie zna powodów jej nieobecności. Dowiadujemy się dzień później: o północy statua Maryi została umieszczona wewnątrz kapliczki, gdzie znajduje się Najświętszy Sakrament, z obawy przed nieżyczliwymi ludźmi. Odmawiamy Zdrowaś Maryjo. Zasypiam o trzeciej. Nie jestem ani zmęczony, ani śpiący. Wstajemy o szóstej, na zewnątrz jest przejmująco zimno. Mam czas na odmówienie jutrzni.
Następnie, o szóstej trzydzieści, zwykle wyjeżdża się do klasztoru karmelitanek bosych w Coimbrze, by o godzinie ósmej sprawować tam wspólnotową Mszę św. Przyjeżdżamy przed czasem. Kościół klasztorny jest duży i ładny, wydaje się prawie jak kościół parafialny. Jestem wzruszony. Zjawia się o. Joâo Lavrador, kapelan klasztoru, człowiek bardzo rezolutny i pewny siebie. Ze szczególnym skupieniem sprawujemy Mszę św., ożywianą śpiewami sióstr i udziałem około 20 wiernych. Zaglądam przez kratę i uświadamiam sobie, że wspólnota jest liczna (jak na klasztor karmelitanek bosych), z wieloma młodymi; śpiewają całkiem dobrze. Panuje przyjazna i uspokajająca atmosfera. Ojciec Joâo, który przewodniczy, podczas homilii mówi o wędrówce wielkopostno-paschalnej naszego życia. Po Mszy św. i chwili dziękczynienia odmawia się liturgię godzin. Następnie skromne śniadanie. Później udajemy się do rozmównicy, aby spotkać się ze wspólnotą. Szybko zdaję sobie sprawę, jak o. Pedro, spowiednik, jest lubiany. Wrażenie, jakie odnoszę, jest nad wyraz pozytywne: ta wspólnota jest naprawdę „terezjańska”, to znaczy według serca i stylu św. Teresy od Jezusa. Rzeczywiście wydaje mi się, że w tym klasztorze panują braterska jedność, radość, pragnienie świętości.
Mniszki uczestniczą w dialogu zawsze z dyskrecją i opanowaniem. Zauważam również, że młoda przełożona, s. Cecylia od Jezusa Ukrzyżowanego, ma charyzmatyczną rolę: jest pociągająca, zdecydowana i pewna, miła i macierzyńska. Z rysów twarzy i sposobu mówienia można wyczuć, że żyje swoim powołaniem z zapałem i przekonaniem, rozkochując w nim współsiostry. Naturalnie pytają o mnie. Ojciec Pedro przedstawia mnie w języku portugalskim, którego nie znam, choć trochę rozumiem. Na koniec dziękuję wspólnocie (po hiszpańsku) i wyjawiam moje wrażenie znalezienia się naprzeciwko wspólnoty zjednoczonej i pogodnej, przewodzonej przez o. Pedro, którego nazywam „burzą” z powodu jego niezliczonych aktywności oraz niepohamowanego dynamizmu, a także jego tak spontanicznej i wciągającej rozmowności. Mniszki śmieją się potwierdzająco.
Czytaj dalej w najnowszym numerze…