Ufność streszczeniem życia i posługi św. Rafała Kalinowskiego
Tomasz Kozioł OCD
Świat wszystkiego mię może pozbawić, ale zostanie zawsze jedna kryjówka dla niego niedostępna: modlitwa, w niej się da streścić przeszłość, teraźniejszość i przyszłość w postaci nadziei.
Tak pisał do rodziny z zesłania z Tomska przyszły święty – Rafał Kalinowski. Padają tutaj niezwykle ważne słowa. Cnota nadziei, nadziei położonej właśnie w Bogu, jest streszczeniem jego życia. Streszczenie to nic innego, jak podsumowanie, zrozumienie, wytłumaczenie. Warto zaznaczyć, że pisze te słowa w 1864 r., w wieku 29 lat. Może się wydawać, że to zbyt wcześnie, by już zacząć podsumowywać swoje życie, by choć w części rozumieć to, co nas spotkało czy spotyka.
Jednak św. Rafał Kalinowski dużo już przeżył, wiele doświadczył. Pisze te słowa jako powstaniec-sybirak. Urodził się 5 lat po powstaniu listopadowym. Z pewnością jako chłopiec był świadkiem deportacji i publicznych egzekucji. Polski już od 40 lat nie było na mapie Europy. Wraz z Litwą dotknęły ją represje popowstaniowe. Ludzie byli poddawani dość ostrej i konsekwentnej rusyfikacji. Z okien swego domu przyszły święty spoglądał na dawny klasztor dominikanów zamieniony z rozkazu cara na więzienie. Wiedział również, że wiele kościołów i klasztorów zamieniono na koszary.
Do tego dochodzi jeszcze, by tak rzec, osobista jego tragedia – śmierć matki, której w ogóle nie znał. Zmarła bowiem kilka dni po jego narodzinach. O tym wszystkim pisał we Wspomnieniach. Nie będzie przesady, gdy zestawi się historię św. Rafała z historią patriarchy Abrahama. Ten ostatni, wtedy naprawdę poznał Boga, doświadczył Go, pozwolił Mu się prowadzić, gdy porzucił wszelkie swoje zabezpieczenia. Opuścił swoją ziemię rodzinną, swego ojca i udał się w nieznane, oczekując spełnienia się wielkich Bożych obietnic.
Rafał Kalinowski sam o sobie pisze do ojca, mówiąc o sobie „całe życie dobrowolny tułacz”. Nie pomylił się. Jak było wspomniane, jako niemowlę stracił matkę, jako ośmioletnie dziecko zamieszkał w internacie Instytutu Szlacheckiego w Wilnie, mając piętnaście lat, wyjechał na studia do Hory-Horek, a potem do Petersburga i już nigdy na dłużej w strony rodzinne nie wrócił. Równocześnie był bardzo silnie uczuciowo związany z rodziną, zwłaszcza z ojcem i macochą Zofią z Puttkamerów.
Z licznego rodzeństwa najmocniejsze więzi łączyły go ze starszym o rok bratem Wiktorem i jego żoną Marią (Masią) z Gruszeckich, którzy mieszkali w Studzionkach; później zastąpili ich młodszy brat Gabriel i jego żona Helena z Weryhów. Z czasem do tego rodzinnego grona zaufanych dusz dołączyli się koledzy i przyjaciele z Syberii, przede wszystkim Feliks Zienkowicz, Wacław Nowakowski, Jakub Gieysztor, a w okresie życia zakonnego kilka karmelitanek bosych, które z nim współpracowały i korzystały z jego kierownictwa duchowego.
Z drugiej strony mały Józef wzrastał w atmosferze niezwykle religijnej i patriotycznej. Duże zasługi w tym względzie miała z pewnością druga żona jego ojca Wiktoria, a potem nade wszystko trzecia żona Zofia Wereszczakówna, która najbardziej pociągnęła go do wiary, odkrywając przed Józefem jej piękno i świecąc w tym względzie przykładem. Wzrastał on w klimacie promieniującym z narodowego sanktuarium maryjnego w Ostrej Bramie. Jak sam wspomniał po latach, to Matka Boża Miłosierdzia nigdy nie straciła go z oczu, zawsze nad nim czuwała. To Ona przyprowadziła go do konfesjonału. Po 10 latach niekorzystania z sakramentu pokuty, klęka wreszcie przy kratkach konfesjonału w uroczystość maryjną 15 sierpnia 1863 r. i spowiada się u ostatniego misjonarza w Wilnie. Tak o tym wspomina: „w dzień Matki Bożej Wniebowzięcia przystąpiłem do Sakramentu Pokuty w kościółku pomisjonarskim. Co się Bogu podobało wykonać w mej duszy w czasie chwil spędzonych u stóp spowiednika wielmożnego ojca [Konstantego] Tomskiego, może wypowiedzieć tylko ten, kto podobnych chwil doświadczył”.(...)