Zupełnie innego rodzaju niż te pobożne wzruszenia są zapały, o których tu mówię. Nie my tu drzewo podkładamy. Raczej, że tak się wyrażę, ogień jest już gotowy i rozniecony, a nas znienacka do niego wrzucają, aby nas płomień objął i pochłonął. Nie własną ręką dusza tu zadaje sobie ranę, która tak ją boli, iż rozłączona jest z Panem. Inna ręka zadaje jej ranę grotem w nią skierowanym i przeszywającym raz po raz jej wnętrzności i serce, iż od tego bólu sama już nie wie, co jej jest i czego chce. Czuje to dobrze, że potrzebuje Boga, że ostrze grotu napuszczone było sokiem cudownego zioła, żeby dla miłości swego Pana obrzydła samej sobie, ochotnie gotowa życie dla Niego poświęcić. Żadne usta, chociażby najwymowniejsze, nie zdołają wypowiedzieć sposobu, w jaki Bóg tę ranę zadaje duszy, ani tego bólu, jakiego dusza tak zraniona doznaje i srogością jego ściśniona odchodzi od siebie. Ale jest to zarazem ból tak słodki, iż nie ma w tym życiu rozkoszy, która by się z tą słodyczą mogła równać i dusza – jak już mówiłam – chciałaby ciągle z powodu tej rany umierać.
W tym stanie będąc z łaski Pana, miałam kilka razy takie widzenie: widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej. W taki sposób nigdy nie widuję aniołów, chyba bardzo rzadkim wyjątkiem. Choć często mi się ukazują, nigdy jednak nie widzę ich inaczej, tylko tym pierwszym rodzajem widzenia, o którym mówiłam, to jest widzeniem wewnętrznym, umysłowym. W tym widzeniu jednak tak się podobało Panu, że anioł mi się zjawił w postaci widomej. Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami, bo nazwiska swego żaden mi nie wymieniał. Ale to widzę jasno, że taka jest w niebie różnica między jednymi aniołami a drugimi, i tymi znowu a innymi, że jej i wyrazić nie zdołam. Ujrzałam w ręku tego anioła długą złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią, kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał.
Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył. (Księga życia 29,10, 13)
W tym symbolu widać działanie Boga. Z jednej strony, jako Stwórca, ktoś bardzo różny, inny, niż stworzenie, większy, doskonalszy, odwieczny, gdy się zbliża do człowieka, chce go Sobą napełnić, sprawia mu ogromny ból, ale z drugiej strony sprawia przeogromną radość, szczęście, bo wlewa w niego swą odwieczną miłość. Złota włócznia, dlatego że pochodzi z nieba z królestwa nie z tego świata i nie od ziemskiego króla. Przynosi dobra niebieskie, odwieczne. Musi zatem zrobić im miejsce i wypalić to, co nie jest Jego, co jest tylko przyziemne i wiąże zbytnio z ziemią. Wbijając się w ciało sprawia ból, ale grot nasączony jest również wonią cudownego zioła, które wyobraża cudowną miłość Bożą, której wonią dusza od tej pory będzie oddychać i roztaczać będzie wokół.
br. Tomasz Kozioł OCD