Chociaż wewnątrz wygląd twierdzy może budzić zachwyt, podziw, to jednak zewnętrzna jej warstwa jest zbudowana z grubego, nieobrobionego diamentu. Widok nie jest imponujący. Na pewno widać wszelkie nierówności i zabrudzenia. Są niestety ludzie, którzy zatrzymują się na tej zewnętrznej warstwie na tych mankamentach i na tym, co jest na zewnątrz, że w ogóle nie jest wewnątrz. Im trudno wejść w skupienie, czyli podjąć wędrówkę do w głąb twierdzy czyli do swojego własnego wnętrza.
br. Tomasz Kozioł OCD
Wielka to zaiste wina nasza i wstyd, że z własnej winy naszej nie znamy samych siebie ani nie wiemy, czym jesteśmy. Czy nie byłoby to wielkim wstydem, córki moje, gdyby kto zapytany, kim on jest, nie umiał na to odpowiedzieć, aniby wiedział, kim jest jego ojciec, kim matka, gdzie i w jakim kraju się urodził? Jeśliby to już było wielką głupotą, to czyż nie daleko większą jest, gdy nie troszczymy się o poznanie wysokiego dostojeństwa duszy naszej i żyjemy całkiem zanurzeni w tym ciele naszym? I wierzymy tylko tak na głucho, że mamy duszę, bo tak nam powiedziano i tak uczy wiara. Jakie jednak skarby mogą się mieścić w tej duszy i jaka jest wysoka cena jej, i kto jest Ten, co w niej mieszka, nad tym rzadko kiedy się zastanawiamy i skutkiem tego tak mało sobie ważymy obowiązek starania się z wszelką usilnością o zachowanie jej piękności. Wszystka zaś myśl i troska nasza obraca się jedynie około grubej oprawy tego diamentu, około zewnętrznego wału tej twierdzy, którym jest ciało nasze.
Niedawno temu z ust bardzo uczonego teologa słyszałam to zdanie, że dusze nie oddające się modlitwie wewnętrznej podobne są do ciała ruszonego powietrzem albo sparaliżowanego (s.228), które choć ma ręce i nogi, władać nimi nie może. Są w rzeczy samej dusze tak zniedołężniałe i tak nawykłe do obracania się wyłącznie w rzeczach zewnętrznych, iż straciły niejako wszelką możność oderwania się od nich choćby na chwilę i wejście w siebie stało się dla nich prawie niepodobieństwem. Ciągłe przestawanie z gadzinami i bydlętami krążącymi wokoło twierdzy przeszło u nich w nałóg i same stały się niemal nimi. A choć z przyrodzenia swego tak są bogato uposażone, iż z takim wysokim Panem, jakim jest Bóg sam, mogłyby przestawać, to przecież od tego niesławnego towarzystwa oderwać się nie mogą. Takie dusze, jeśli nie uznają swej nędzy i nie zechcą szukać na nią lekarstwa i nie zwrócą wzroku w głąb siebie, takiego losu się doczekają, jak żona Lota, która za to, że się obejrzała, stała się słupem soli.
Twierdza wewnętrzna, mieszkanie I, rozdział 1;2,6