Mam tu na myśli dusze, które już zaczęły się oddawać modlitwie wewnętrznej i rozumieją już, jak wiele na tym zależy, by nie pozostawały ciągle tylko w mieszkaniu pierwszym, ale jeszcze nie mają odwagi i dość mocnego postanowienia, aby je zdołały porzucić bezpowrotnie i jeszcze raz w raz do niego wracają, bo nie opuszczają okazji, przez co na wielkie narażają się niebezpieczeństwo. Wszakże wielkie już to nad nimi miłosierdzie Boże, że przynajmniej od czasu do czasu usiłują odpędzić od siebie one jaszczurki i gady jadowite, i rozumieją, że trzeba je porzucić. Dusze te z pewnego względu więcej mają trudu, niż tamte pierwsze, choć o tyle mniejsze grozi im niebezpieczeństwo, że już je rozumieją, za czym i można ufać, że postąpią dalej do wnętrza. Więcej, mówię, mają trudu, bo pierwsi podobni są do głuchoniemych, którzy tym samym, że nie słyszą, łatwiej znoszą i to drugie kalectwo swoje, że mają odjętą mowę; ci zaś są jako niemi tylko, którzy słuchają, a stąd wiele ciężej im dolega, że mówić nie mogą. Z tego jednak nie wynika, by stan głuchoniemych pożądańszy był od stanu niemych tylko, bo jakkolwiek pozbawienie mowy bardzo przykrym jest kalectwem, zawsze to przecież wielkie dla człowieka dobrodziejstwo, gdy przynajmniej słyszy, co do niego mówią. Tak więc i dusze, o których mówię obecnie, słyszą już głos wezwań Pańskich, bo postąpiwszy już dalej ku wnętrzu, w bliższym już zostają sąsiedztwie z miejscem, kędy Pan przebywa. A dobry to sąsiad i tak wielkie miłosierdzie Jego. Choć więc te dusze jeszcze zostają pod wpływem rozrywek, interesów, przyjemności i marności światowych, i często jeszcze to podnoszą się z grzechu, to znowu upadają (bo tak są jadowite i natrętne te gady, wśród których jeszcze przebywają, że cudu prawie potrzeba, by w tak niebezpiecznym zostając towarzystwie, nie potknęły się kiedy i nie upadły). Pan przecież w nieskończonej dobroci swojej tak mocno pragnie, by Go miłowały i z Nim przestawały, że nie ustaje raz po raz wzywać je, aby się do Niego zbliżyły. Głos Jego zaś jest tak słodki, że biedna dusza słysząc go trapi się niepocieszona, iż nie zdoła spełnić natychmiast tego, do czego ją wzywa. Tak więc cierpi więcej – jak mówiłam – niż gdyby wcale nie słyszała tego głosu Pańskiego. (2 Twierdza wewnętrzna 1,2)
Do tego czwartego mieszkania zwierzęta owe jadowite, o których mówiłam, rzadko już kiedy się wciskają, a choćby się i wcisnęły, nie czynią już szkody, ale raczej przynoszą pożytek. Owszem daleko lepiej, zdaniem moim, gdy się wcisną i duszy w tym stanie modlitwy wojnę wydają; inaczej bowiem mógłby ją szatan oszukać, zwyczajne pociechy podając jej za smaki nadprzyrodzone, jakich Bóg sam użycza, i mógłby jej tym sposobem o wiele większą szkodę wyrządzić, niżby jej zaszkodziły pokusy; a przynajmniej mógłby pozbawić ją zysków duchowych, oddalając od niej to, co miało jej być na zasługę i trzymając ją w stanie naturalnego uniesienia. Stan bowiem taki, jeśli trwa bez przerwy, nie zdaje mi się, by był bezpieczny, bo wydaje mi się to niemożliwe, by Duch Pański na tym wygnaniu takie w was ciągłe uniesienie sprawował. (4 Twierdza wewnętrzna 1,3)
Wchodząc do twierdzy wewnętrznej, jesteśmy jeszcze zbyt przesiąknięci tym światem, pełni jego naleciałości i przyzwyczajeń. Nie chcemy ich jeszcze puścić i dlatego zanurzeni jesteśmy w uciechach światowych, przywiązani do honorów, czy roszczeń. Najważniejsze, żebyśmy zdali sobie sprawę z tego, że wchodzą one wraz z nami do tego mieszkania. My zaś jesteśmy zbyt słabi, by się przed nimi należycie bronić, więc winniśmy jak najczęściej uciekać się do modlitwy myślnej, prosić o pomoc Matkę Zbawiciela, Ducha Świętego prosić o światło, byśmy mogli rozpoznać te podstępne zakusy czyhającego na nas złego ducha.
Wiadomo, że im dalej dusza postąpi w modlitwie, tym więcej ma światła i wyraźniej dostrzega te gadziny i padalce, które nie pozwalają jej patrzeć na światło dochodzące z centralnej komnaty. Musi więc zdobyć się na więcej siły, determinacji, odwagi, by im się przeciwstawić. W drugim mieszkaniu znajduje się jeszcze pod wpływem marności światowych, często pod ich wpływem upada, ale też wytrwale, za każdym razem podnosi się, ponieważ słyszy ten słodki, pełen dobroci i miłości głos Oblubieńca. Te podstępne płazy, padalce, gadziny jadowite wcisnąć się mogą do czwartego mieszkania. Tam nie czynią już nic złego, wręcz dobro. Pokusy na tym etapie modlitwy sprawiają, że dusza staje do walki wewnętrznej, nie popada w letarg, uśpienie i złudne zadowolenie z siebie, w co mogłyby ją wpędzić złudne pociechy, smaki nadprzyrodzone.
br. Tomasz Kozioł OCD