Może się komu zdawać będzie, że zbytnio się o tym przedmiocie rozszerzam, ale w rzeczy samej byłoby o nim do powiedzenia dużo więcej i komu Pan Bóg raczył udzielić tej łaski, ten będzie uważał te słowa za zbyt skąpe. Cóż tedy dziwnego, że ten nasz motyl, czując się obco wśród tych rzeczy ziemskich, szuka sobie miejsca, kędy by spoczął? I dokądże biedny się uda? Do tego stanu zjednoczenia z Bogiem, z którego wyszedł, sam powrócić nie może, bo – jak mówiłam – nie jest to w mocy naszej i jakkolwiek byśmy się starali, daremne będą wszelkie usiłowania nasze, dopóki się nie spodoba Bogu znów nas do tej łaski dopuścić. O Panie, jakież tu nowe strapienie poczyna się dla tej duszy! Kto by się tego spodziewał po otrzymaniu łaski tak wysokiej? Ale tak jest: w ten czy w inny sposób zawsze nam trzeba nosić krzyż, póki tu żyjemy. I kto by mi dowodził, że od czasu, jak dostąpił tej łaski, wciąż używa rozkoszy i spoczynku, temu odpowiem, że jej nigdy nie zaznał. Może, jeśli mu było dane dojść do poprzedniego mieszkania, zakosztował jakich słodkości i smaków, do których bodaj czy nie przyczyniła się jeszcze słabość natury albo może i diabeł, który mu w taki sposób daje do czasu odpoczynek, aby mu później tym sroższą wojnę wytoczył. (5 Twierdza wewnętrzna 2,9)
Powołaniem naszym nie jest być brzydkim, wstrętnym robakiem, ale pięknym motylem. Oczywiście, by się tak stało, ta larwa, gąsienica, musi umrzeć, musi zginąć, aby dzięki łasce Bożej, w samotności, często w ciemności kokonu, przemienić się w pięknego motyla. Tak samo dusza zjednoczona z Bogiem jest piękna niczym motyl. Czy przez to mniej cierpi, albo nie cierpi w ogóle? Wprost przeciwnie. Ten świat jest dla niej wrogi, nieprzyjazny. Często chce, podobnie, jak motyl, powrócić do kokonu, ale nie jest to możliwe. Musi, tak jak zresztą każdy, dźwigać mężnie i wytrwale swój krzyż.
br. Tomasz Kozioł OCD