W tym stanie będąc z łaski Pana, miałam kilka razy takie widzenie: widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej. W taki sposób nigdy nie widuję aniołów, chyba bardzo rzadkim wyjątkiem. Choć często mi się ukazują, nigdy jednak nie widzę ich inaczej, tylko tym pierwszym rodzajem widzenia, o którym mówiłam, to jest widzeniem wewnętrznym, umysłowym. W tym widzeniu jednak tak się podobało Panu, że anioł mi się zjawił w postaci widomej. Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami, bo nazwiska swego żaden mi nie wymieniał. Ale to widzę jasno, że taka jest w niebie różnica między jednymi aniołami a drugimi, i tymi znowu a innymi, że jej i wyrazić nie zdołam. Ujrzałam w ręku tego anioła długą złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia.
Tą włócznią, kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył.
Ile razy miałam to widzenie, chodziłam cały dzień jakby nieprzytomna. Nie chciało mi się na nic patrzeć ani z nikim mówić, a tylko rozkoszować się swoją męką, którą uznawałam sobie za chwałę większą nad wszystko, cokolwiek może być chwałą i wielkością w całym stworzeniu. Podobało się Panu zesłać na mnie takie wielkie i niepowstrzymane zachwycenia kilka razy w czasie, gdy byłam między ludźmi i nie mogłam im się oprzeć, skutkiem czego z wielką moją przykrością zaczęły one dochodzić do wiadomości wszystkich. Od czasu jak miewam te zachwycenia, nie tyle już doświadczałam tego bólu, ile raczej tego drugiego, o którym mówiłam wyżej – nie pamiętam już w którym rozdziale – a który w wielu rzeczach bardzo się różni od tego i wyższą ma wartość. Ten zaś ból, o którym w tym rozdziale była mowa, teraz trwa krótko. Zaledwie się zacznie, a już Pan porywa duszę i przenosi ją w stan zachwycenia, dlatego nie ma już czasu i miejsca na ból i cierpienie, bo zaraz następuje rozkosz używania. Chwała bądź Jemu na wieki, iż takie wielkie łaski czyni istocie, tak źle odpowiadającej nieskończonym dobrodziejstwom Jego! (Księga życia 29, 13-14)
Upaleniem tym, jak już powiedzieliśmy, jest tu Duch Święty, bo jak mówi Mojżesz w Księdze Powtórzonego Prawa: “Pan Bóg nasz jest to ogień trawiący” (4, 24), tzn. ogień miłości, który mając nieskończoną siłę, może strawić nad wszelkie pojęcie i przeobrazić w siebie duszę, którą ogarnie. Lecz ogarnia i pochłania każdą, odpowiednio do tego, jak ją znajdzie przygotowaną; jedną mniej, drugą więcej, ile i kiedy sam zechce. Będąc zaś bezmiernym ogniem miłości, gdy nieco głębiej chce dotknąć duszy, sprawia, że żar jej miłości urasta do takiej miary, iż zdaje się jej, że płonie ogniem ponad wszelkie w świecie ognie. I dlatego w tym zjednoczeniu nazywa Ducha Świętego upaleniem, bo jak w całkowitym spaleniu ogień jest silniejszy i gwałtowniejszy nad wszelkie inne i większy sprawia skutek, tak i w tym akcie zjednoczenia żar jej miłości jest silniej rozpalony niż wszystkie inne i dlatego odnośnie do nich nazywa go upaleniem. A ponieważ dusza przeobrażona przez miłość ma ten boski ogień w sobie, więc nie tylko czuje to upalenie, lecz cała staje się jednym upaleniem niezmiernego ognia.
Rzecz to zdumiewająca i godna uwagi, że chociaż ten boski ogień jest tak gwałtownie trawiący, że mógłby strawić tysiące światów z większą łatwością niż ogień ziemski jedną nitkę lnu – nie trawi i nie niszczy duszy, w której z taką siłą płonie, a nawet najmniejszego cierpienia jej nie sprawia; przeciwnie, na miarę siły miłości przebóstwia ją i ogarniając ją płonie w niej słodko i rozkosznie.
Dzieje się to dzięki czystości i doskonałości duszy, w której płonie ten ogień Ducha Świętego, podobnie jak to było w Dziejach Apostolskich, gdzie ten ogień przychodząc z wielką gwałtownością, objął Apostołów (2, 3), oni jednak, jak mówi św. Grzegorz, “wewnątrz płonęli słodką miłością”. To również tłumaczy Kościół święty, mówiąc w tej samej myśli: “Przyszedł ogień z nieba nie palący, lecz promieniejący, nie trawiący, lecz oświecający”. Bóg bowiem, pragnąc w tych udzielaniach się wywyższyć duszę nie męczy jej i nie sprawia ucisku, lecz rozprzestrzenia, napełnia rozkoszą; nie zaciemnia jej i nie spopiela, jak ogień węgle, lecz napełnia ją blaskiem i ubogaca; dlatego nazywa ona to słodkim upaleniem.
I tak ta szczęśliwa dusza, która szczęśliwym losem dochodzi do tego upalenia, wie wszystko i wszystkiego smakuje, jest całkowicie wolna i wszystko osiąga, nikt nie może jej pokonać, nic jej nie dosięga, stosuje się bowiem do niej to, co mówi Apostoł: “Człowiek zaś duchowy rozsądza wszystko, a sam przez nikogo nie jest sądzony” (1 Kor 2, 75), “Duch bowiem wszystko przenika, nawet głębokości Boże” (tamże, 2, 10); to bowiem jest przymiotem miłości, że przenika wszystkie dobra Umiłowanego.
By zrozumieć, jaka jest ta rana, o której tu dusza mówi, należy zaznaczyć, że żar materialnego ognia zawsze zadaje ranę ciału, którego dotyka, a ma tę właściwość, że jeśli się go przykłada do rany nie zadanej przez ogień, sprawia, iż odtąd staje się ona raną ogniową. Tę właściwość ma również ów żar miłości. Dusza, której dotyka, niezależnie od tego, czy miała już w sobie inne rany nędzy i grzechów, czy była zdrowa, natychmiast zostaje zraniona miłością, a rany pochodzące z innych przyczyn stają się ranami miłości.
Lecz istnieje różnica między naturalnym a tym miłosnym upaleniem: bo rana, którą zadaje pierwsze, może się zagoić tylko z pomocą innych środków, natomiast rana od upalenia miłości nie zagoi się za pomocą innego lekarstwa, tylko to samo upalenie, co ją zadaje, leczy ją, a lecząc znów ją zadaje. Za każdym bowiem razem, gdy ten żar miłości dotyka rany miłości, powiększa tę ranę, a im bardziej ją rani, tym lepiej leczy ją i uzdrawia. Kochający bowiem im głębiej jest zraniony, tym jest zdrowszy, a lekarstwem na miłość jest ciągłe powiększanie i odnawianie zadanej rany aż do tego stopnia, by rana stała się tak wielka, iżby objęła i zamieniła duszę w jedną ranę miłości. Wtedy dopiero, cała przepalona i zamieniona w jedną ranę miłości, jest całkowicie uleczona w miłości, bo jest wszystka przemieniona w miłość.
To więc jest ową raną, o której tu dusza mówi, że jest nią cała zraniona i cała uzdrowiona. Chociaż jednak już cała jest zraniona i cała uzdrowiona, ten żar miłości nie przestaje działać, tj. dotykać i ranić miłością; lecz że wszystko już jest zgojone i zdrowe, więc to działanie pielęgnuje tylko czule ranę, jak to zwykł czynić dobry lekarz. Dlatego mówi tu dusza: O rano pełna uczucia błogiego!
O, bo ta rana jest tym przyjemniejsza, im większy i wznioślejszy jest ogień miłości, który ją spowodował! A ponieważ zadał ją Duch Święty w celu uszczęśliwienia duszy, a Jego pragnienie, by uszczęśliwić duszę, jest wielkie, więc i wielka będzie ta rana, by również wielką była jej błogość.
O błogosławiona rano, zadana przez Tego, który tylko umie leczyć! O szczęśliwa i wielce szczęśliwa rano, boś została zadana jedynie dla uszczęśliwienia i twój ból jest uszczęśliwieniem i rozkoszą dla duszy zranionej! Wielką jesteś o rozkoszna rano, bo wielki jest Ten, kto cię zadał. Wielkim jest twe uszczęśliwienie, bo bezmierny jest ogień miłości, który odpowiednio do twej zdolności i wielkości cię uszczęśliwia. O błoga więc rano, i o tyle wznioślejsza i słodsza, o ile głębiej do wnętrza duszy wniknął twój żar i wypalił wszystko, co można było wypalić, aby dać szczęście takie, jakie tylko dać można!
Możemy powiedzieć, że to upalenie i ta rana są najwyższym stanem, jaki można osiągnąć w tym życiu. Bo chociaż istnieje wiele innych sposobów, którymi Bóg rozpala duszę, nie są one jednak tak wzniosłe; tutaj natomiast zachodzi bezpośrednio, bez żadnej formy ni figury rozumowej czy wyobrażeniowej, dotknięcie duszy przez Bóstwo. (Żywy płomień miłości 2, 2-4, 7, 8)
Źródłem tej łaski jest biblijny opis przebicia włócznią serca Jezusowi Chrystusowi na krzyżu przez rzymskiego żołnierza. (J 19,34)Wg św. Jana od Krzyża Bóg obdarza łaską stygmatów zewnętrznych tylko tych, którzy noszą już w sobie wewnętrzne rany Jego miłości. Stygmaty są spotykane u osób praktykujących cnoty najbardziej heroiczne i mających najbardziej umiłowanie krzyża. Stygmatycy wchodzą w tajemnicę fizycznych i duchowych cierpień Chrystusa i ofiarowują siebie za zbawienie grzesznika. Ranom tym towarzyszy pełna słodyczy rana duchowa, pochodząca zdaniem św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża tylko od Boga.
Tak opisuje ją św. Teresa od Jezusa. Widzi anioła- Cherubina, o przepięknej urodzie, obliczu płonącym boskim, niebieskim żarem. W ręku trzyma długą złotą włócznię z żelaznym grotem jakby z ognia. Tę włócznią wielokrotnie wbija jej w serce. Jej ognisty grot sięga aż do wnętrzności. Gdy wyciągał włócznię święta miała wrażenie, że wyciąga jej wnętrzności. Mimo ogromnego bólu czuje niewyobrażalne szczęście. Czuje przepełniona się miłością Bożą. To zdaje się największą łaską. Święta nawet pragnie, by wszyscy, którzy jej nie dowierzają Bóg dał choć w części doświadczyć tego, co pozwolił jej. Wtedy nie dziwił by się, że na wspomnienie tego wydarzenia przepełnia ją radość. Właściwie to już nie potrafi o niczym innym myśleć i nic, co ziemskie już ją nie cieszy.
br. Tomasz Kozioł OCD