Zupełnie innego rodzaju niż te pobożne wzruszenia są zapały, o których tu mówię. Nie my tu drzewo podkładamy. Raczej, że tak się wyrażę, ogień jest już gotowy i rozniecony, a nas znienacka do niego wrzucają, aby nas płomień objął i pochłonął. Nie własną ręką dusza tu zadaje sobie ranę, która tak ją boli, iż rozłączona jest z Panem. Inna ręka zadaje jej ranę grotem w nią skierowanym i przeszywającym raz po raz jej wnętrzności i serce, iż od tego bólu sama już nie wie, co jej jest i czego chce. Czuje to dobrze, że potrzebuje Boga, że ostrze grotu napuszczone było sokiem cudownego zioła, żeby dla miłości swego Pana obrzydła samej sobie, ochotnie gotowa życie dla Niego poświęcić. Żadne usta, chociażby najwymowniejsze, nie zdołają wypowiedzieć sposobu, w jaki Bóg tę ranę zadaje duszy, ani tego bólu, jakiego dusza tak zraniona doznaje i srogością jego ściśniona odchodzi od siebie. Ale jest to zarazem ból tak słodki, iż nie ma w tym życiu rozkoszy, która by się z tą słodyczą mogła równać i dusza – jak już mówiłam – chciałaby ciągle z powodu tej rany umierać.
Taki ból idący w parze z taką chwałą wprawiał mnie w zdumienie – nie mogłam pojąć, jak to być może. O jaki to widok, jaka to tajemnica, taka dusza zraniona! Prawdziwie mówię, w duchowym znaczeniu zraniona jest przedziwną strzałą z nieba godzącą w jej serce! Widzi jasno, że nie ona to sprawiła, by ta miłość do niej przyszła, że źródłem jej jest miłość nieskończona, którą Pan ją miłuje, że z tego boskiego ogniska nagle na nią spadła jedna iskierka i takim ogniem całą ją rozpaliła. O jakże często, gdy jestem w tym stanie, przychodzą mi na myśl słowa Dawida: “Jak łania pragnie wody ze strumieni”. Dosłowny to, zdaje mi się, wyraz tego, co w sobie odczuwam.
Gdy siła tego zapału nieco ustępuje ze swojej gwałtowności, dusza znajduje niejakie uśmierzenie bólu w umartwieniu i pokucie albo przynajmniej szuka sobie ulgi tą drogą, bo sama nie wie, co ma robić. Nawet najsroższego aż do krwi biczowania nie czuje, tak jak gdyby ciało miała już martwe. Szuka dróg i sposobów cierpienia dla miłości Boga, ale pierwszy ten ból tak jest wielki, iż nie wiem, jaka katusza cielesna zdołałaby go zmniejszyć. Na takie wielkie nadprzyrodzone cierpienie nie ma na tej ziemi lekarstwa! Wszelkie środki ziemskie są za niskie, aby go mogły dosięgnąć. To jedno tylko ból duszy nieco uśmierza i przynosi jej ulgę, gdy modlitwą się zwróci do Boga i błaga Go o lekarstwo na swoje cierpienie, a żadnego innego nie widzi tylko śmierć, bo wie, że przez nią tylko osiągnie swoje dobro. Niekiedy ból do takiej gwałtowności się wzmaga, że już i modlitwa, i wszelka inna czynność staje się niemożliwa. Całe ciało kurczy się, ręce i nogi tracą wszelką władzę, stojący już ustać nie może i pada jak martwy. Nawet oddech ustaje i z piersi wydobywają się tylko jęki, słabe na pozór, bo głos zamiera, ale wewnętrznie bardzo silne od bólu, który się nimi objawia. (Księga życia 29, 10-12)
Doświadczenie miłości Bożej, które nas zapala do gorliwej służby i wielkodusznych poświęceń, czy to w sposób zwyczajny, czy nadzwyczajny jest łaską. Nie można na to zasłużyć, ani się do tego przygotować. Jak mówi święta, ogień został już rozpalony i płonie. My, co najwyżej jesteśmy do niego wrzucani i Bóg pozwala, by on nas ogarnął. Ta rana miłości Bożej nie jest zadawana ludzką ręką , bo nie ona trzyma płonący grot. Mimo że boleśnie on rani, wręcz niewyobrażalny sprawia ból, to jednak wlewa we wnętrze miłość.
Doświadczenie tej miłości sprawia, że zapomina się o własnym bólu, w ogóle nie myśli się już o sobie. Niejako umiera się dla siebie, dla tego świata. Chce się żyć od tej pory tylko dla Boga i Jego chwały. Nie jest to doświadczenie całej miłości Bożej. Takiej człowiek nie będzie w stanie przyjąć. To jedynie iskra z tego ogniska Bożej miłości nas dosięgła i sprawiła, że to, co ziemskie przestało nas już pociągać. Tęsknimy za tymi dobrami niebieskimi- Bożą odwieczną, bezwarunkową miłością.
br. Tomasz Kozioł OCD