Symbole Teresy: Brama twierdzy

Brama oznacza wejście, miejsce, gdzie się wchodzi, czy przez które, dzięki któremu się wchodzi. Jeżeli zatem twierdza to dusza, którą każdy nosi w sobie, to po co jest brama, która do niej prowadzi, skoro każdy nosi ją w sobie, niejako już w niej jest? Zdać sobie sprawę, że jest tam brama, wejście, które do wnętrza prowadzi, jest ważne, bo zbyt wielu, mimo że tę twierdzę nosi w sobie, nie chce tam wchodzić, żyje na zewnątrz, czyli inaczej mówiąc – nie modli się, nie rozmyśla, czyli nie myśli o Bogu, Jezusie Chrystusie i tajemnicach Jego życia. Właśnie modlitwa i rozmyślanie jest bramą wiodącą do twierdzy i sposobem, dostania się do niej.

br. Tomasz Kozioł OCD


Wracając zatem do tej pięknej, rozkosznej twierdzy naszej, przypatrzmy się, jak i którędy do niej wejść możemy.

Może tu wyda się komu, że mówię od rzeczy, bo jeśli tą twierdzą jest sama dusza, tedy rzecz jasna, że nie ma potrzeby troszczyć się o sposób dostania się do niej, skoro już w niej jest, i jest nią sama; byłaby to taka sama niedorzeczność, jak gdybyśmy kogo zapraszali do pokoju, w którym on już się znajduje. — Ale trzeba wam wiedzieć, że wielka jest różnica przebywać a przebywać. Wiele jest dusz, które przebywają w zewnętrznym tylko ogrodzeniu, tam gdzie stoi straż strzegąca twierdzy i ani im w myśli wnijść do wnętrza i zobaczyć, co też tam jest w tym wspaniałym pałacu i jakie w nim są mieszkania. Czytałyście pewno nieraz w księgach duchowych tę radę, że potrzeba duszy wejść w siebie; otóż tu właśnie o to chodzi.

Niedawno temu z ust bardzo uczonego teologa słyszałam to zdanie, że dusze nie oddające się modlitwie wewnętrznej podobne są do ciała ruszonego powietrzem albo sparaliżowanego (s.228), które choć ma ręce i nogi, władać nimi nie może. Są w rzeczy samej dusze tak zniedołężniałe i tak nawykłe do obracania się wyłącznie w rzeczach zewnętrznych, iż straciły niejako wszelką możność oderwania się od nich choćby na chwilę i wejście w siebie stało się dla nich prawie niepodobieństwem. Ciągłe przestawanie z gadzinami i bydlętami krążącymi wokoło twierdzy przeszło u nich w nałóg i same stały się niemal nimi. A choć z przyrodzenia swego tak są bogato uposażone, iż z takim wysokim Panem, jakim jest Bóg sam, mogłyby przestawać, to przecież od tego niesławnego towarzystwa oderwać się nie mogą. Takie dusze, jeśli nie uznają swej nędzy i nie zechcą szukać na nią lekarstwa i nie zwrócą wzroku w głąb siebie, takiego losu się doczekają, jak żona Lota, która za to, że się obejrzała, stała się słupem soli.

Bramą więc, którą się wchodzi do tej twierdzy jest, o ile ja rzecz rozumiem, modlitwa i rozważanie. Nie obstaję tu koniecznie za modlitwą myślną, może być i ustna, gdyż jednej i drugiej, jeśli ma być modlitwą, musi towarzyszyć uwaga. Kto bowiem modli się bez zastanowienia się nad tym, do kogo mówi, o co prosi, i kto jest on, który prosi, a kto Ten, którego prosi, tego modlitwy, jakkolwiek by długo i pilnie ruszał wargami, ja nie nazwę modlitwą. Może wprawdzie się zdarzyć, że w pewnych wypadkach niestarania się o uwagę, ona przyjdzie, a to skutkiem starań poprzednio czynionych, lecz kto by nałogowo zwykł rozmawiać z Majestatem Boskim tak, jakby mówił do sługi swego, nie zważając czy wyraża się dobrze, czy źle, i mówi co mu przyjdzie na usta albo co od ciągłego powtarzania już umie na pamięć, tego modlitwy, powtarzam, nie uznaję za modlitwę, a daj Boże, by nie było żadnej duszy chrześcijańskiej, która by się w taki sposób modliła. Do was, siostry, ufam w miłosierdziu Bożym, że nigdy się podobna zdrożność nie zakradnie, bo macie we zwyczaju rozważać o rzeczach wewnętrznych, co jest od podobnej bezmyślności skuteczną obroną.

Twierdza wewnętrzna, mieszkanie I, rozdział 1;5-7