Jest to tekst opublikowany w Biuletynie Powołaniowym, dlatego zwracam się bezpośrednio do młodych.
“Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Chodźcie, a zobaczycie.”(J 1,38-39)
Moi Drodzy, kiedy byłam w waszym wieku gorączkowo poszukiwałam odpowiedzi na pytanie: co chcę w życiu robić? Dokąd idę? Co mnie pociąga i interesuje? Jaki zawód wybrać? Pojawiały się także pytania głębsze: o sens życia, mojego konkretnego istnienia w mojej rodzinie, w grupie przyjaciół, w społeczeństwie. Pytania mnożyły się bezustannie – bo przecież jest to czas poszukiwań, marzeń, planów, podejmowania decyzji – wyboru szkoły, kierunku studiów, rozwijania zainteresowań. W pewnym momencie zaczęłam się także zastanawiać dlaczego cierpię, dlaczego cierpią inni, co mogę zrobić, żeby to zmienić, co zrobić, żeby świat był lepszy, bardziej sprawiedliwy?… z biegiem czasu moje poszukiwania rozciągnęły się na cały świat, powoli stawałam się kosmopolitką z równie wielką, jak kula ziemska, głową pytań. Ale też istniała druga strona medalu: nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi, a kolejne rozczarowania w różnych dziedzinach prowadziły do coraz głębszego buntu i frustracji… Dziś piszę te słowa z radykalnie innego punktu: znalazłam odpowiedź na wszystko, a raczej odpowiedź mnie odnalazła, i choć nie pozbawia mnie trudu i walki poszukiwań, to wskazuje drogę do pięknego, spełnionego i szczęśliwego, pomimo cierpienia, życia. Ta odpowiedź i ta droga zawiera się w jednym słowie: Jezus.
Słowa, które do Was kieruję są historią poszukiwań i znajdowań Jezusa.
Modlitwa
“…gdzie mieszkasz?”(J 1,38)
można by przetłumaczyć: gdzie przebywasz, gdzie trwasz…
Odkąd pamiętam zawsze byłam pobożna, uparcie chodziłam na niedzielną mszę świętą, wbrew wszystkim i wszystkiemu. Jeszcze w podstawówce biegałam na majowe, czerwcowe i październikowe, chyba z wiarą dziecka poszukując Boga. Potem w czasie buntu przestałam tak często “biegać”, ale nawet wtedy niedzielna Eucharystia była nie do ruszenia. Tak samo jak comiesięczna spowiedź – wstydu się wtedy najadałam, a potem żalu, że raz jeden tylko mogę przyjąć Pana Jezusa, bo grzeszyłam, więc więcej nie mogłam… To mi zostało głęboko w pamięci. Zbliżała się matura, ostatni rok, pytania jak już wiecie narastały i wtedy świat się dla mnie zawalił: cierpienie z powodu rodzinnych kłopotów przygniotło mnie i zmiażdżyło. Wówczas stwierdziłam: jeżeli tak, to nie warto wychodzić za mąż, zakładać rodziny, nie warto mieć domu, o który można się kłócić, nic nie warto. Cierpiałam także z powodu niespełnionych marzeń o wielkiej miłości, która nie przetrwała naszej niedojrzałości. To był czas modlitwy i wołania do Boga, może mocno zbuntowanego wołania, ale jednocześnie bardzo rozpaczliwego… tak modliłam się od tamtej pory kilka razy…
To był rok 1997 – czas spotkania papieża Jana Pawła II z młodzieżą w Paryżu. Kto z Was nie chciałby pojechać do Paryża? Ja też chciałam i pojechałam jako “czarna owca”… Tam właśnie usłyszałam słowa: “Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Chodźcie, a zobaczycie.” To jest fragment o powołaniu uczniów i to był także czas mojego spotkania z Jezusem, mojego powołania do życia blisko Niego, początek drogi do znajdowania sensu i odpowiedzi. Od tamtej pory też zaczęłam się modlić systematycznie: najpierw 5 minut dziennie, potem 15, potem, po latach godzina i codzienna Eucharystia, a teraz jestem mniszką… ale nie wszyscy musicie, jak ja wylądować w klasztorze… Przede wszystkim coś się zmieniło zasadniczo w życiu: Jezus stał się obecny, coraz bardziej, choć prosto i zwyczajnie. Wtedy nawet Paryż przestał istnieć, a ja odkryłam, że sercem powołania chrześcijańskiego jest właśnie życie, przebywanie, trwanie z Jezusem, z Bogiem, w sercu Trójcy Świętej. To trwanie tak proste, że staje się dostępne dla każdego człowieka, w każdym czasie i miejscu, choć wymaga decyzji, wierności i miłości.
W taki właśnie sposób modliłam się też, gdy szukałam mojego konkretnego miejsca, zawodu, męża, bo o życiu zakonnym wtedy nie myślałam. Zresztą – niechby mnie w tamtym czasie ktoś usiłował przekonywać!!! Tym razem czekałam cztery lata. Moja modlitwa stopniowo przeradzała się w wołanie i błaganie, coraz bardziej gorące. Myślę, że czasem trzeba pozwolić sercu na bycie głęboko rozdartym, aby stać się podatnym na działanie Boże, wrażliwym na Jego głos. Otrzymałam odpowiedź i… wstąpiłam do klasztoru. To moje konkretne powołanie: żyć tylko dla Boga, oddać Mu zupełnie wszystko, miłować Go niepodzielnym sercem, i takim samym moich braci.
Modlitwa wypełnia całe moje życie, bo jeżeli nie rozmawiam z moim Mistrzem, Panem, Oblubieńcem, Przyjacielem i Bratem to skąd mam wiedzieć co Mu sprawia radość, jak mam żyć i kochać? Powiedziałabym Wam dziś: jeżeli nie staracie się szukać prawdy, Boga, sensu życia, jeśli nie próbujecie się modlić, to nie miejcie potem żalu, jeśli coś ważnego, najważniejszego minie Was w życiu lub tego nie zauważycie… nie można usłyszeć, jeśli się nie słucha.
Świadectwo
“Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami
i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: Oto Baranek Boży.
Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem.”(J 1,35-37)
Nie spotkałam Jezusa tylko z powodu mojego wołania. Wtedy, w Paryżu, spotkałam Go bardzo konkretnie we wspólnocie, która tam żyła i gościła nas, wraz z kilkutysięczną rzeszą młodych poszukiwaczy. To właśnie życie tej wspólnoty, proste i radosne pociągnęło mnie do Boga i do Kościoła. Niezmiennie zadawałam sobie pytanie: jak oni to robią, bo wyglądali na bardzo szczęśliwych i wyczuwało się, że jest to autentyczne i kryje w sobie jakąś tajemnicę. Przyglądałam się i dziwiłam ich niezmordowanemu poświęceniu, niezmordowanej radości, wielkiej otwartości i prawdziwej mądrej, miłosiernej i przebaczającej miłości.
Wtenczas i później przez kolejne lata słuchałam wielu świadectw wiary tych ludzi: opowiadali o swoim życiu, powołaniu, jak to się stało, jakie były znaki itp. Chłonęłam nową wiedzę z mieszanymi uczuciami: albo “to nie może być prawdą!”, albo “też coś…”. Ale rzucane ziarna wiary kiełkowały we mnie; uczyłam się wszystkiego: modlitwy, rozpoznawania działania Bożego, czytania Pisma Świętego, życia we wspólnocie: piękna, dobrodziejstwa i trudu tego życia. To czas odkrywania Kościoła, powołania do życia w Kościele, we wspólnocie i radości z tego, że nie trzeba żyć w pojedynkę, w samotności, ale że spotkanie z Jezusem prowadzi do spotkania z drugim człowiekiem. Pokochałam wtedy Kościół i to, że przez chrzest stałam się Jego cząstką. Znalazłam w nim prawdziwych świadków wiary, którzy pomogli mi i pomagają w chodzeniu za Jezusem. Oni już przeszli wiele dróg i mogą mnie poprowadzić tą właściwą, prowadzącą do życia. Do nich należą także Ci, którzy już są na drugim brzegu: Matka Boża i święci.
Słowo Boże
“Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego.”(J 1,39)
Powołaniem karmelitanki – mniszki jest rozważanie w dzień i w nocy Słowa Bożego. Zanim jednak odkryłam, że właśnie to powołanie jest głęboko wpisane we mnie samą, Słowo poprowadziło mnie wskazując drogę. Już samo czytanie Biblii zaczęło mi przynosić odpowiedzi na wiele pytań. Starałam się także rozważać na modlitwie niektóre fragmenty, wiele czerpałam z wypowiedzi innych osób dzielących się swoim rozumieniem Słowa. Na jednym z młodzieżowych spotkań młoda Brazylijka opowiadała o swoim powołaniu do życia konsekrowanego. Podobnie jak ja nie przypuszczała, że to może być jej droga, ale jedno słowo gdzieś usłyszane powracało w jej myślach: “I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana.”(Oz 2,21-22). Mówiła, że nie mogła się wprost opędzić od tych słów: gdy chciała się modlić, gdy spotykała się z przyjaciółmi, nawet gdy słuchała jakiejś piosenki: wszędzie się pojawiało, tak dosłownie, nie tylko myślach. Trochę się z tego pośmialiśmy, ale dobrze pamiętam jak zakończyła: ?w pewnej chwili byłam pewna, że Pan chce bym Mu oddała swoje życie, bym była Jego Oblubienicą, chce mnie poślubić?. To była ważna lekcja: a więc ta pewność jest możliwa, możliwe jest odkrycie swego powołania i wcale nie muszą temu towarzyszyć huragany i trzęsienia ziemi, może wystarczy lekki podmuch przekonania, że to jest to, że tego właśnie pragnąłem od zawsze, że to we mnie było, ale ja nie wiedziałem. To tylko jeden z wielu przykładów, które mogę tu umieścić, a które w moim życiu posypały się kaskadami – bo u źródła wszystkich moich powołań jest Słowo, oraz jego wyjaśnienie w Tradycji i Nauczaniu Kościoła.
Teraz więc, kiedy moim osobistym powołaniem jest bycie w sercu Kościoła, trwanie przy Panu, Słowo Boże jest codziennym pokarmem, źródłem życia i światła, wskazówką, jak mam żyć i co czynić by coraz więcej kochać i spełnić to, do czego zostałam wezwana.
Historia poszukiwań kończy się znalezieniem odpowiedzi w Jezusie, pełni życia i szczęścia. To jest także powołanie ? każdego człowieka. Na zakończenie chciałabym zacytować znane Wam może słowa z mszy inauguracyjnej papieża Benedykta XVI z nadzieją, że zapadną Wam głęboko w serce: “Kto pozwala wejść Chrystusowi nie traci niczego, niczego – absolutnie niczego z tych rzeczy, dzięki którym życie jest wolne, piękne i wielkie. Nie! – tylko dzięki tej przyjaźni otwierają się na oścież bramy życia. Tylko dzięki tej przyjaźni wyzwala się naprawdę wielki potencjał człowieczeństwa. Tylko dzięki tej przyjaźni doświadczamy tego co jest piękne i tego co wyzwala. Dlatego chciałbym dzisiaj, czerpiąc z doświadczenia mojego długiego życia, z wielką mocą i z głębokim przekonaniem powiedzieć wam, młodzi przyjaciele: nie lękajcie się Chrystusa! On niczego nie odbiera, a daje wszystko. Kto oddaje się Jemu, otrzymuje stokroć więcej. Tak – otwórzcie, na oścież drzwi Chrystusowi – a znajdziecie prawdziwe życie. Amen.”
s. Teresa od Maryi Matki Miłosierdzia OCD
Karmel – Gniezno