Wspominaliśmy ostatnio o terezjańskiej suavidad. Ten niezwykle ciekawy, a raczej rzadko poruszany temat, odsłania pedagogiczny geniusz Świętej, która w XVI wieku nie miała do czynienia z psychologią jako dyscypliną naukową i nie korzystała z żadnych kursów formacyjnych…
Terezjańska suavidad jest zakorzeniona w Ewangelii. Jak prowadzić życie modlitwy karmione zdrową ascezą? Jak w relacjach z innymi (zarówno partnerskich jak i skośnych) wzajemnie wspierać się na drodze do zbawienia? Teresa uczyła się tego wszystkiego od samego Jezusa: „Słodkie (suave) jest Jego jarzmo” (Mt 11,30), i wielką sprawą jest nie ciągnąć duszy na siłę – jak to mówią – ale prowadzić ją z łagodnością (con suavidad) dla większego jej pożytku (Ż 11,16).
Wywodzący się z łaciny hiszpański rzeczownik SUAVIDAD, w zależności od kontekstu, możemy przetłumaczyć jako: słodycz, delikatność, łagodność, spokój, wyczucie, życzliwość czy uprzejmość. Czy rodzi to jakieś kojarzenia? Wbrew pozorom suavidad nie ma nic wspólnego z bierną postawą pobłażliwości… Święta Nasza Matka słowem, a jeszcze bardziej czynem, pokazuje, że chodzi tu o taki sposób stawiania wymagań (najpierw sobie samemu, a potem innym), który zachęca i mobilizuje do motywowanego miłością przekraczania własnych ograniczeń i składania siebie w darze…
Nasza Fundatorka bez wątpienia miała tupet. Inaczej nie byłaby w stanie – ciągle chora, bez grosza przy duszy, wbrew wszelkim przeciwnościom – założyć tylu klasztorów. Rzutka i przedsiębiorcza z natury, nie polegała jednak na sile własnego charakteru, lecz metod skutecznego działania i sztuki kierowania innymi ludźmi – MOCNO i ŁAGODNIE (łac. fortiter et suaviter) – uczyła się, czerpiąc z samego źródła Bożej Mądrości, która sięga potężnie od krańca do krańca i włada wszystkim z dobrocią (Mdr 8,1).
Teresa była typem ekstrawertyka. Obdarzona szczególną zdolnością wychodzenia naprzeciw drugiej osobie, nawiązywania relacji i przejrzystego komunikowania swoich uczuć, przed nikim nie zamykała swojego, zdolnego wszystkich pomieścić, serca. Potrzebowała kochać i być kochaną. Stuprocentowa kobieta (muy mujer) – moglibyśmy podsumować. Zresztą Teresa w swoich pismach często mówi o sobie jako o kobiecie (np. Ż 8,7; 10,8; 11,6.14; 18,4; 33,11 itd.) i nawet jeśli czasem wyczuwamy w jej słowach lekką ironię (zwłaszcza gdy nazywa siebie słabą kobietką – mujercilla), to ostatecznie mają one pozytywny wydźwięk, bo ich Autorka miała mocne poczucie własnej wartości. O. Hieronim Gracián tę inteligentną i sprytną kobietę o wysokich ideałach i dalekosiężnych celach, zarówno w wymiarze doczesnym jak i duchowym, tak scharakteryzował: Miała przemiłe usposobienie, tak pogodne i wdzięczne, że wszystkich, którzy z nią mieli do czynienia i rozmawiali, pociągała za sobą, tak że ją kochali i uwielbiali. Czuła odrazę do surowych i przykrych charakterów, jakie miewają niektórzy święci, stając się nieznośnymi dla siebie samych i oddalając się tym samym od doskonałości. Miała piękną duszę przyozdobioną heroicznymi cnotami…
Spośród typowo kobiecych cech charakteru Teresa posiadała rozwinięte w stopniu najwyższym: intuicję, subtelność uczuć, wielkoduszność, życzliwość, zdolność okazywania czułości, odgadywania cudzych potrzeb, współczucia, całkowitego oddania, wychodzenia z inicjatywą, troski o najdrobniejsze szczegóły… i wiele innych, zdradzających bogactwo jej duszy. Święta intensywnie przeżywała i pielęgnowała też cnoty ludzkie, takie jak: umiłowanie prawdy, szczerość, lojalność, pokorę, prostotę, znajomość własnych ograniczeń, wdzięczność, wytrwałość czy odwagę. Miała duszę kobiety, oblubienicy i matki. Ale to nie wszystko…
Teresę wyróżniało bowiem wyjątkowo precyzyjne połączenie kobiecej uczuciowości, wrażliwości i czułości ze zdeterminowaną determinacją, hartem duszy i męską siłą woli. Spontanicznej żywiołowości szlachetnego i gorącego serca ze zdolnością podejmowania stanowczych decyzji i szeroko zakrojonych przedsięwzięć. W pełni tego świadoma, wspominając swoją walkę o wierność modlitwie, wyznała: konieczne było, abym wspomogła się całym hartem duszy (który jak mówią, miałam niemały, a jak się okazało, dał mi go Bóg o wiele większy niż spotyka się u kobiet…), abym przemogła się (Ż 8,7). O wiele więcej trudu, zmagania i samozaparcia wymagało założenie klasztoru św. Józefa i następnych. Opis tamtych zdarzeń (zob. Ż 32,4; 33,3.13; 34,2.12) wymownie pokazuje jak Bóg, wykorzystując naturalne cechy charakteru Teresy, sam ją umacniał, motywował, popychał do działania i napełniał nadprzyrodzoną siłą, śmiałością, męstwem i odwagą… Święta chciała widzieć te cnoty – zintegrowane z łagodnością, wyczuciem i delikatnością – również w swoich duchowych córkach: Jesteście zobowiązane postępować, jak przystało na dzielnych mężów, a nie jak słabe kobietki (L 451,9).
Tak charakterystyczne dla osobowości Teresy i jej dzieła: łagodność i wyczucie (suavidad) oraz rozeznanie (discreción) przywodzą też na pamięć osobę św. Benedykta, którego Reguła określana jako discretione praecipua przeszła do historii jako doskonała synteza doświadczenia monastycznego pierwszych wieków. Teresa jednak w cnoty od dawna znane i praktykowane tchnie potężną dawkę swej kobiecej wrażliwości i delikatności: należy unikać tego narastania emocji, starając się z łagodnością (suavidad) zebrać je w sobie i uciszyć duszę… niechaj uciszy to dziecko pieszczotą miłości, która drogą łagodności (suavidad)pobudzi je do miłowania, a nie – jak to mówią – okładając je pięściami… tak więc w początkach potrzebne jest wielkie rozeznanie (discreción), aby wszystko odbywało się z łagodnością (suavidad)… (Ż 29,9). Bóg nie zaprowadza niczego ogniem i mieczem, dlatego prawdziwej pokorze, zrodzonej z poznania własnej słabości i grzechu, zazwyczaj towarzyszą pokój, światło i słodycz (suavidad) (zob. Ż 30,9).
Święta Matka nie zamykała się w schematach i nie ograniczała się do stosowania sztywnych reguł. Przestrzegała przed niecierpliwością i próbą osiągania pozytywnych rezultatów na modlitwie siłą własnych ramion: nie należy rozpoczynać tego skupiania się na modlitwie na siłę (a fuerza de brazos), ale z łagodnością (2M 1,10, zob. D 31,10). W zależności od sytuacji i kondycji danej osoby szukała sposobu, jak pomóc jej złapać wiatr w skrzydła, by mogła wzlecieć ku Bogu. Wiedziała, że w życiu duchowym siłą i przemocą nie da się niczego wymusić: Co do chęci wyjścia z modlitwy, jaka ogarnia waszą przewielebność, proszę nie zwracać na nią uwagi, ale raczej wielbić Pana za pragnienie odprawiania jej i uważać, że wola tego chce i lubi przebywać z Bogiem. Ściśnięta smutkiem trwoży się, gdy odczuwa, że wywiera się na nią nacisk. Niech wasza przewielebność stara się czasem, widząc się ściśniętym, pójść tam, gdzie będzie widział niebo, i trochę pochodzić, gdyż bynajmniej przez to nie zaniecha modlitwy, albowiem trzeba zręcznie wspomóc tę naszą słabość, by nie gnębić natury. Wszystko jest szukaniem Boga, i dlatego idąc do Niego, szukajmy odpowiednich środków, bo z wyczuciem i łagodnością (con suavidad) należy prowadzić duszę (L 69,4).
Święta chciała, by proste, surowe i wymagające życie karmelitanek bosych było zarazem przesycone radością i autentycznym zadowoleniem, płynącymi ze zjednoczenia z Jezusem. Wspominając fundację klasztoru św. Józefa, zaznacza, że to On sam zapoczątkował i wspierał tę formę życia, która jest całkiem znośna i do wytrzymania (tolerable), tak iż można ją praktykować z taką słodyczą (con tanta suavidad) i bez umęczenia (con descanso). A zatem w Karmelu nie ma miejsca na masochizm i samoudręczenie. Wiele okazji do umartwienia niesie zresztą ze sobą samo życie, bo cierpienia, trudu i kłopotów na tej ziemi nigdzie nie da się uniknąć. Wygląda też na to, że Święta chciała przekazać tu coś niezmiernie ważnego, bo nieco dalej w tym samym punkcie, zaznacza, iż nawet osoby chore i o słabym zdrowiu, jeśli tylko mają ducha, mogą ten rodzaj życia prowadzić z tak wielką słodyczą (con tanta suavidad) (Ż 36,29).
Matka Fundatorka nie była więc ani pobłażliwa ani zbyt rygorystyczna. Czując się odpowiedzialna za powierzone jej dusze sióstr, bezkompromisowość w wymaganiu cnoty i umartwienia własnego „ja” potrafiła łączyć z dobrocią i wyrozumiałością: Przeorysza nakazuje mniszce dla umartwienia jej [miłości własnej] jakąś rzecz, która, choć niewielka, dla niej akurat jest trudna. Jakkolwiek ona to wykona, pozostaje tak bardzo niespokojna i [poddana] pokusom, że byłoby lepiej, gdyby jej tego nie nakazywano. (…) przeorysza musi zwracać uwagę na to, aby nie udoskonalać [danej siostry] na siłę (a fuerza de brazos – dosł. siłą własnych ramion). Jednak niech nie da jej niczego po sobie poznać i postępuje z nią stopniowo, aż Pan dokona w niej swego dzieła; ażeby to, co się robi dla przyniesienia jej pożytku, nie było przyczyną wzbudzenia w niej niepokoju i strapienia jej ducha, co jest straszliwą rzeczą… (F 18,10, por. L 178,3).
Teresa potrafiła stawiać wysokie wymagania bez przytłaczającej drobiazgowości i bez wzbudzania chorobliwego poczucia winy. Nie chciała prowokować niepotrzebnych dylematów i wyrzutów sumienia. To dlatego przed kapitułą w Alcalá przestrzegała o. Hieronima Gracián przed umieszczaniem w Konstytucjach mniszek zbyt drobiazgowych rozporządzeń (niech wasza przewielebność zwróci uwagę na punkt o „pończochach zgrzebnych lub z grubego sukna”, żeby nie określać niczego więcej , a tylko to, że mają nosić pończochy, żeby nie wpadały w skrupuły – L 376). Bardziej niż na zewnętrznych przepisach zależało jej na umartwieniu wewnętrznym: Czemóż zatem mamy wzbraniać się przed umartwieniem naszego wnętrza, skoro na tym zasadza się, by wszystko inne [post, milczenie, klauzura, służba w chórze] dokonywało się w sposób znacznie bardziej zasługujący i doskonały i później było wykonywane z większą słodyczą i bez znużenia? Uzyskuje się to – jak powiedziałam – krok po kroku poprzez nierealizowanie własnej woli i zachcianek, nawet w rzeczach błahych, aż do ostatecznego poddania ciała duchowi (D 12,1). No cóż, niską poprzeczką raczej nazwać tego nie można…
Święta Nasza Matka nie absolutyzowała prawa, ale jeszanowała. Mniszkom, a szczególnie przeoryszom – jakoodpowiedzialnym za całokształt życia karmelitańskich wspólnot, często przypominała o wierności Regule i Konstytucjom. To była w jej mniemaniu podstawowa i najbardziej owocna forma codziennego umartwienia. Gdy dochodziło do poważnych nadużyć w tej kwestii, nie wahała się zająć jasnego stanowiska. Widzimy to znowu w liście do o. Graciána, gdzie Fundatorka gani lekkomyślne, nieumotywowane chorobą i faktyczną potrzebą, zwalnianie się z trudu wyrzeczenia: Bardzo mnie zmartwił widok tamtego domu, jak bardzo podupadł, i trzeba będzie wiele trudu, by go przywrócić do właściwego stanu, mimo iż ma bardzo dobre mniszki. Co więcej, proszą ojca prowincjała Anioła, żeby niektóre, mające słabe zdrowie, miały w celi coś do jedzenia, a przedstawiają to w taki sposób, iż nie zdziwiłabym się, gdyby im na to pozwolił (…) I w ten sposób powoli dochodzi się do zburzenia wszystkiego. Dlatego należy do akt włączyć to – o co prosiłam – żeby przełożeni nie mogli dawać pozwolenia, aby posiadały cokolwiek. Trzeba wyrazić to z pewną mocą nawet w stosunku do chorych. Ale niech pielęgniarka, gdyby czegoś potrzebowały, postara się zostawić im coś na noc. Zresztą, jeżeli wymaga tego choroba, pod tym względem czyni się dużo i z wielką miłością (L 377). Teresa przestrzega tu przed samowolą i egoistycznym skupieniem na sobie, które w klauzurze okazują się bardziej niebezpieczne niż gdziekolwiek indziej i grożą wypaczeniem życia zakonnego… Natomiast w sytuacji, gdy rzeczywiście zachodziła taka potrzeba, Święta nie sprzeciwiała się korzystaniu z dyspens: Ucieszyłam się bardzo z tego, że matka podprzeorysza czuje się lepiej. Gdyby potrzebowała zawsze mięsa, jest mało ważne, że będzie je jadła, choćby to było w Wielkim Poście, gdyż nie jest to przeciwne Regule, kiedy jest konieczność, i dlatego nie należy pod tym względem mieć skrupułu. Naszego Pana proszę, żeby wam dawał cnoty, a szczególnie pokorę i wzajemną miłość, bo to jest w tym wypadku ważne. Niech Jego Majestat sprawi, żebym was widziała, jak w nich wzrastacie… (L 428).
Twórcza w miłości Teresa, stawała się jeszcze bardziej sprytna i pomysłowa, gdy chciała jakąś osobę przyprowadzić bliżej do Boga lub kiedy odpowiedzialność przełożonej zmuszała ją, by skorygować błąd, upomnieć i skarcić. Święta zauważyła, że pedagogiczny spryt może przynieść znacznie lepsze efekty poprawy, niż gorzkie słowa nagany, surowe kary i pochopne wydawane wyroki potępienia. Na określenie tego sprytu używa czasem słowem industria, które oznacza: pomysłowość, zręczność, wynalazczość, inwencję albo przebiegłość. Teresa postrzega ją jako element Bożej pedagogii wobec człowieka: O niewysłowiony artyzmie Pana! Z jakąż to biegłością (industria), tak pełną delikatności, postępowałeś z Twoją nędzną niewolnicą (Ż 29,8)! I zaleca jej stosowanie – na przykład gdy trzeba położyć kres niewłaściwym relacjom partykularnym, lepiej czynić to w umiejętny sposób i z miłością aniżeli surowością (esto más con industria y amor que con rigor – D 4,9). Wszystko po to, by rugując zło, nie wyrwać z korzeniami dobra. Wszak Bóg bardziej ceni sobie jedną duszę, którą poprzez nasze zabiegi(industria) i modlitwy – dzięki Jego miłosierdziu – zyskamy dla Niego, niż wszystkie posługi, jakie mogłybyśmy Mu wyświadczyć (F 1,7).
O skuteczności takiej metody Święta Nasza Matka przekonała się z własnego doświadczenia. Łaski, jakimi Bóg zasypywał ją wtedy, gdy czuła się ich najbardziej niegodną, zawstydzały ją bardziej niż kara, której oczekiwała za swoje przewinienia: O, Panie mojej duszy! (…) użyłeś najdelikatniejszej i najdotkliwszej kary – jaka dla mnie być mogła – jako Ten, który dobrze wiedział, co będzie dla mnie najboleśniejsze. Wielkimi przejawami czułości karałeś moje wykroczenia (Ż 7,19). Wiele zawdzięczała o. Diego de Cetina. On podczas spowiedzi dodał jej otuchy, rozpoznał w niej działanie Ducha Bożego, a ponadto zachęcił, by powróciła do modlitwy i wielkodusznie odpowiadałana otrzymane od Boga dary (Ż 23,16). Mądry jezuita nie wywierał nacisku, lecz motywował do podejmowania wysiłku przekraczania siebie z miłości. Teresa – zdumiona dokonującą się w niej przemianą – szczegółowo wylicza błogosławione skutki takiego kierownictwa: Prowadził mnie takimi środkami, że wydawało mi się, iż stawałam się całkowicie inną. Jakże wielką rzeczą jest zrozumienie duszy!… Pozostawił mnie pocieszoną i umocnioną… pozostałam zdeterminowana… odtąd moja dusza zaczęła doświadczać wyraźniej poprawy… (Ż 23, 17-18). Po tej spowiedzi dusza moja stała się tak uległa, że wydawało mi się, że nie ma takiej rzeczy, na którą nie byłabym gotowa. I tak zaczęłam wprowadzać zmiany w wielu rzeczach, pomimo iż spowiednik nie naciskał na mnie… I to bardziej mnie motywowało, gdyż osiągał to na drodze miłowania Boga… (Ż 24,1).
Jeśli sztuka dyplomacji polega na takiej umiejętności wyrzucenia swojego rozmówcy za drzwi, by żywił on przekonanie, że wyszedł z własnej woli i że była to jego najlepsza decyzja z życiu, to terezjańska suavidad jest sztuką takiego – delikatnego i wymagającego zarazem – wychowywania do miłości i odpowiedzialnej wolności, by dusza sama zapragnęła wszystko porzucić dla Boga i z własnej woli gotowa była na wszelkie poświęcenia… Dusze skrępowane nie mogą dobrze służyć Bogu, bo diabeł kusi je w tym punkcie; kiedy zaś mają wolność, bardzo często nie zwracają na to uwagi ani się tego nie domagają (L 376). Tylko dobrowolny wybór wartości, które uwewnętrzniliśmy i z którymi dogłębnie się utożsamiamy,gwarantuje wierność powołaniu i wytrwałość na obranej drodze…
Dał jej Pan taką wiedzę, dzięki której jej pouczenia wygłaszane podczas kapituł bardzo motywowały i zachęcały. Ma do tego szczególny dar, gdyż z wielką słodyczą i uchwyceniem tego, co najistotniejsze w sprawach Bożych oraz z pożytkiem dusz prowadziła je do doskonałości z takim wyczuciem (suavidad) wlewając w nie otuchę i pokrzepienie, iż wydawało się, żewstępowały w nie nowe siły, zapał i odwaga. Pedagogiczny talentMatki Fundatorki, o których z takim podziwem wyraża się m. Maria Baptysta, został wypróbowany szczególnie podczas trzech lat jej rządów w klasztorze Wcielenia. Gdy mianowana przeoryszą przez Wizytatora Pedro Fernándeza przybyła tam 6. października 1571 roku, napotkała mocną opozycję części zakonnic (w sumie było ich tam 130), które zbuntowały się i nie chciały jej wpuścić. Z pomocą Maryi, której figurę ustawiła na stalli przeoryszy, Teresa w krótkim czasie dokonała tam prawdziwych cudów. W jaki sposób? Działając fortiter et suaviter (MOCNO i ŁAGODNIE) – jak podsumowuje jej rządy historyk, o. Silveriood św. Teresy.
Najpierw wszystkim zaimponował jej spokój i opanowanie – wrogie nastawienie, dzikie wrzaski i protesty nie wzburzyły Świętej ani nie wytrąciły jej z równowagi. Buntowniczki, spodziewające się gorzkich wyrzutów, ostrej reprymendy i surowych kar, były też kompletnie zaskoczone jej wstępną przemową, w której przedstawiła się jako córka tego domu i ich siostra, znająca ich potrzeby i pragnąca im pokornie służyć. Teresa miała między innymi powiedzieć: Moim pragnieniem jest, byśmy wszystkie ze słodyczą i łagodnością (con suavidad) służyły Bogu i z miłości do tego Pana, któremu tak wiele jesteśmy winne, wypełniały to niewiele, co nasza Reguła i Konstytucje polecają. Dobrze rozumiem naszą słabość, która jest wielka, lecz tam, gdzie nie zdołamy dojść naszymi czynami, sięgajmy naszymi pragnieniami; a Pan, jako że jest miłosierny, sprawi, że pomału nasze czyny zrównają się z intencją i pragnieniem. Emocje opadły niemal natychmiast…
W krótkim czasie wyjątkowy takt i rozeznanie (discreción) nowej przełożonej zmieniły wrogie nastawienie w szacunek, serdeczność i wzajemną sympatię. W jednym z listów Święta pisze: Należy wielbić naszego Pana za zmianę, jakiej w nich dokonał. Najbardziej oporne są teraz najbardziej zadowolone i najlepiej usposobione do mnie… prawie wszystkie poprawiają się (L 41). A jedna ze zbuntowanych, doña Catalina Velasco, zaświadczyła: Sprawowanie urzędu rozpoczęła tak mądrze i roztropnie, znosząc usposobienie każdej, że potem wszystkie kochały ją miłością wręcz przesadną. Te zaś, które najbardziej z początku stawiały opór, miłowały ją szczególnie i ona je także.Teresa najwyraźniej podbiła ich serca…
Jak udało się jej odnowić życie zakonne w klasztorze Wcielenia i uporządkować to, co wydawało się wręcz niemożliwym do uregulowania? Najpierw zatroszczyła się o jedzenie (nie miały prawie nic oprócz chleba) i zewnętrzne potrzeby sióstr. Potem stopniowo ograniczała ilość spotkań w rozmównicy i wyjść z klauzury (co wcale nie było dla nich łatwe: zmiana zwyczajów równa się śmierci, jak mówią – L 38), by stworzyć atmosferę skupienia i milczenia. Następnie motywowała siostry do postępu w cnotach, starając się wzbudzić w nich większe zamiłowanie do modlitwy i umartwienia,. Na koniec pozostawiła najdelikatniejszą, bo dotyczącą spraw sumienia, kwestię zmiany spowiednika. Na swego współpracownika wybrała trzydziestoletniego wówczas o. Jana od Krzyża.
Czy w jego dziełach znajdziemy jakieś ślady terezjańskiej suavidad?
cdn.
s. Anna Maria od Opatrzności Bożej OCD, Rzeszów