Sensacje XVI wieku, czyli flesze z historii Karmelu #14

Zanim wyruszymy w dalszą drogę, zatrzymajmy się na chwilę i dokonajmy krótkiego podsumowania tego, co zostało powiedziane dotychczas.

Rozpoczynając cykl artykułów „Sensacje XVI wieku…”, chciałam pochylić się nad charyzmatem Teresy od Jezusa i odsłonić mało znane karty historii Karmelu Bosego (odcinek 1). Zamysł Fundatorki (2) nie został bowiem przez wszystkich odczytany jednakowo (no cóż, święci zazwyczaj wyprzedzają swoją epokę…), tak iż po śmierci Świętej Naszej Matki w karmelitańskiej rodzinie zakonnej bardzo szybko doszło do brzemiennych w konsekwencje nieporozumień i zawirowań. Choć dziś dysponujemy mnóstwem tekstów źródłowych i opartych na nich historycznych badań, pozwalających spojrzeć na tamte wydarzenia z dalszej perspektywy, to trzeba przyznać, że zaistniałej wówczas sytuacji, bardzo złożonej i skomplikowanej, nie da się w prosty sposób wyjaśnić i opisać.

Czy wobec tego skapitulować i zrezygnować z poszukiwania odpowiedzi na nurtujące w nas pytania? Bynajmniej. Taki stan rzeczy powinien raczej zachęcać i motywować do wnikliwego studium dzieł Teresy oraz wydobywania istotnych cech przesłania Świętej, posiłkując się lekturą pism jej duchowych synów i córek. Teresa od Jezusa fascynuje bogactwem swej osobowości i szerokością spojrzenia, jak ewangeliczny ojciec rodziny wciąż wydobywa dla nas ze swego skarbca rzeczy nowe i stare (por. Mt 13,52). Mocno zakorzeniona w Tradycji (3-6) wniosła przecież w historię Kościoła własny oryginalny wkład – świeży zaczyn, który Domingo A. F. Mendiola syntetycznie ujął i zdefiniował jako TRZY TEREZJAŃSKIE NOWOŚCI.

Do tej pory starałam się przybliżyć dwie pierwsze z nich:

  1. apostolski cel powołania karmelitanek bosych realizowany w oddanej życiu kontemplacyjnemu wspólnocie, gdzie efektywność modlitwy i życia wstawienniczego zależy od jakości miłości oraz stopnia zjednoczenia z Jezusem (7)
  2. nowy typ wspólnoty – ugruntowane w modlitwie i umartwieniu małe kolegium Chrystusa skupiające osoby świadome swego powołania do intymnej przyjaźni z Panem oraz wspólnej misji apostolskiej, przeżywanej razem w prostocie, ubóstwie i radości (8)

Następnie, czerpiąc z bogactwa myśli Świętej Matki i jej najbliższych uczniów i współpracowników, wiele miejsca poświęciłam terezjańskiej suavidad (łagodności i wyczuciu) oraz discreción (roztropności) – cnotom pomocnym w budowaniu relacji w rodzinie i we wspólnocie, zaś w przypadku przełożonych, kierowników duchowych i formatorów wprost niezbędnych (9-13). Temat nawiązywania i przeżywania relacji w Karmelu odsyła nas do jeszcze jednej nowości Teresy, nad którą chciałabym się teraz pochylić:

        3. służba motywowana miłością oraz modlitwa jako relacja przyjaźni z Bogiem

To widzenie Jezusa, zapoczątkowało we mnie o wiele większą miłość i zaufanie do tego Pana (…). Widziałam, że choć był Bogiem, to był też i człowiekiem, że nie dziwi się ludzkim słabościom, że rozumie naszą nędzną kondycję (…). Mogę z Nim utrzymywać relację jak z przyjacielem, mimo że jest On Panem. Wiem bowiem, że nie jest On takim jak ci, których [tu na ziemi] uznajemy za wielmożnych panów, a którzy całe swoje władztwo opierają na pozornych przejawach władzy (Ż 37,5).

Choć Teresa, posługując się świecką nomenklaturą zaczerpniętą z życia dworskiego, często i z upodobaniem wyraża się o Bogu „Jego Majestat”, to jej myślenie zdecydowanie wykracza poza średniowieczny model lennej zależności i hierarchii społecznej. Dla niej tytuł ten wyraża przede wszystkim szacunek, podziw i uwielbienie. Nie ma w nim zimnego dystansu, ani służalczego lęku. Święta Matka relację z Bogiem i modlitwę przeżywa jako relację wzajemnej miłości i przyjaźni. Dla niej Jego Majestat jest najprawdziwszym Przyjacielem (L 236,3).

Teresa lubi mówić o Bogu: tak dobry przyjaciel (tan buen amigo) oraz prawdziwy przyjaciel (el amigo verdadero). Stwierdza, że jest On przyjacielem ponad wszystkich przyjaciół (es muy amigo de amigos – D 35,2). Chętnie podkreśla też Jego wierność: ufajcie Jego dobroci, gdyż On nigdy nie zawiódł swoich przyjaciół (Ż 11,12). A w innym miejscu: o, któż obwieściłby po całym świecie, jak dochowujesz wierności Twoim przyjaciołom! Wszystkie rzeczy zawodzą; a Ty – Pan ich wszystkich – nigdy nie zawodzisz (Ż 25,17).

Bliska relacja z Jezusem pomaga stawić czoła wszelkim przeciwnościom: Mając przy boku tak dobrego przyjaciela, tak dobrego kapitana, który sam jako pierwszy wystawił się na trudy i cierpienia, można znieść wszystko: jest pomocą i wspiera nas; nigdy nie zawodzi; jest prawdziwym przyjacielem (D 22,6).

Nawiązanie przyjacielskiej relacji jest możliwe tylko wtedy, gdy ktoś kocha i czuje się kochany. Jeśli Święta Matka definiuje modlitwę, jako przyjacielskie obcowanie z Bogiem, to świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że tak zażyła relacja z Bogiem nie byłaby możliwa, jeśli On jako pierwszy nie objawiłby nam swojej miłości. U Teresy genialna intuicja psychologiczna zawsze łączy się z nadprzyrodzonym spojrzeniem wiary: Modlitwa myślna nie jest niczym innym – moim zdaniem – jak nawiązywaniem przyjaźni, podejmując wielokrotnie nawiązywanie jej sam na sam z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje (Ż 8,5).

…aby miłość była prawdziwa, a przyjaźń trwała, musi dojść do zgodności kondycji: kondycja Pana jak wiadomo nie może mieć braków; podczas gdy nasza kondycja to bycie występnym, zmysłowym i niewdzięcznym (Ż 8,5). Podkreślając dystans i przepaść pomiędzy grzesznym człowiekiem a Bogiem, Teresa nie chce, byśmy z tego powodu popadli w przygnębienie, lecz wlewa w nas nadzieję, napełnia otuchą i otwiera na doświadczenie Bożego miłosierdzia: Och, jak dobrym jesteś przyjacielem, Panie mój! Jak go obsypujesz darami i znosisz, oczekując, aż upodobni się on do Ciebie… nie rozumiem dlaczego cały świat nie stara się zbliżyć do Ciebie poprzez tę szczególną przyjaźń; ludzie źli – którzy nie są Twojej kondycji – powinni o to zabiegać, abyś Ty uczynił ich dobrymi… (Ż 8,6)

Karmelitańska wspólnota to grupa zakochanych w Bogu i dążących do zjednoczenia z Nim osób. Mają one świadomość tego, że to Bóg jako pierwszy je umiłował. Im głębiej odkrywają rzeczywistość Jego darmowej i bezwarunkowej miłości, tym bardziej wyzbywają się lęku i chcą Mu służyć z miłości. Tego rodzaju służba stanowi tak wysokie wyniesienie i podkreślenie ludzkiej godności, że Teresa na samą myśl o tym doznaje głębokiego wzruszenia (zob. Ż 11,1).

Wskazuje ona też na dwie podstawowe czynności konieczne do tego, by móc wejść na drogę modlitwy przeżywanej jako relacja miłości i przyjaźni:

  • wielkie i gorące pragnienie dojścia do jak najściślejszego miłosnego zjednoczenia z Panem, który zaprasza nas do zaczerpnięcia żywej wody kontemplacji i wskazuje drogę, którą możemy do niej dojść (D 19-20)
  • radykalne oddanie się Bogu z wielką i bardzo zdeterminowaną determinacją podążania drogą modlitwy, mimo nękających nas strachów i przeciwności, którym trzeba dzielnie stawić czoła (D 19-23)

Jedno i drugie stanowi w gruncie rzeczy potwierdzenie wiary w miłość, z jaką Bóg zaprasza nas do najściślejszej komunii z sobą samym, oraz wiary w Jego moc, z jaką towarzyszy On nam w drodze, wspierając naszą słabość. Taki wysiłek nigdy nie pozostaje bez odpowiedzi: wielką rzeczą jest, gdy samemu doświadczy się tego, z jaką przyjaźnią i serdecznością traktuje On tych, którzy idą tą drogą (D 23,5).

Jednocześnie trzeba mieć dla siebie wyrozumiałość, starać się postępować z radością i wolnością, czasem pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, po to, by silniejszymi powrócić do modlitwy. Nie należy się zniechęcać swoją słabością: wielce wskazanym jest, aby nie umniejszać pragnień, ale zawierzyć Bogu. On jest przyjacielem dusz pełnych animuszu, jeśli tylko łączy się to w nich z pokorą i nie ufają one samym sobie (Ż 13,1-2).

Prawdziwym przyjacielem, na którego mamy liczyć jest Bóg, i dlatego starając się pełnić Jego wolę, nie musimy się niczego obawiać (L 194,4). Przyglądając się uważniej obrazom i porównaniom, przy pomocy których Teresa opisuje modlitewną przygodę człowieka z Bogiem, możemy zauważyć, że skrywają one w swej głębi całą gamę odczuć i emocji towarzyszących każdej ludzkiej relacji: pragnienia i oczekiwania, lęki i obawy, troska o siebie nawzajem, czułość i delikatność, kwestia wierności i zaufania itp. Mając w Jezusie Przyjaciela, nie musimy bać się ich odsłaniać i nazywać. Nie musimy świetnie przed Nim wypaść, ani niczego robić na pokaz. Nie musimy powodowani lękiem, który generuje agresję, stosować siły i przymusu: wobec Boga, bliźnich, samych siebie…

Jaki stąd wniosek? Kto żyje w przyjaźni z Bogiem, wszędzie wnosi ze sobą pokój i radość, potrafi być stanowczy i łagodny zarazem, nikogo też nie tyranizuje. Miłość rozwija się i wzrasta tylko w wolności.

***

Ten aspekt terezjańskiej pedagogii wybrzmiewa mocno w życiu i działalności Anny od Jezusa (de Lobera), której zamierzam poświęcić następny odcinek. Dziś natomiast – w ramach wprowadzenia – zapraszam do lektury fragmentu „Listu dedykowanego matce przeoryszy Annie od Jezusa i zakonnicom karmelitankom bosym z klasztoru w Madrycie”, który Ludwik z Leonu umieścił w Prologu pierwszego wydania dzieł Świętej Naszej Matki (Salamanka, 1588). Czytając ten nieco patetyczny tekst, warto mieć na uwadze fakt, że jego Autor, mający z gruntu bardzo negatywny stosunek do kobiet, „nawrócił się” ze swych antyfeministycznych poglądów właśnie dzięki Teresie:

„Nie miałem wprawdzie okazji widzieć się z matką Teresą ani też poznać jej osobiście w czasie jej ziemskiego życia, lecz teraz, gdy przebywa już w niebie, dostrzegam ją i rozpoznaję prawie zawsze w dwóch żywych wizerunkach, jakie pozostawiła po sobie: są to jej duchowe córki i książki – najlepsi i najwierniejsi, bez żadnego wyjątku, świadkowie jej wielkiej cnoty (…). Gdybym cnoty i świętość Matki Teresy mógł oglądać wtedy, gdy jeszcze żyła i chodziła między nami, prawdopodobnie pełen niedowierzania uważałbym je za wątpliwe, teraz jednak, ponieważ świadczą o nich dobitnie jej książki oraz żywe dzieła jej rąk – córki [karmelitanki bose, które uformowała], mam je za pewne i uznaję ich autentyczność. Rozbłyskujący w nich blask cnoty nie może nas oszukać – jasno ukazuje on tę wielką łaskę, jaką Bóg w Matce [Teresie] złożył i poświadczył, sprawiając ten nowy cud, jaki dokonuje się w tym wszystkim, co On sam obecnie czyni w jej córkach i poprzez nie (…).

Czyż sposób życia Wielebnych Sióstr nie odbija w sobie świętości pierwotnego Kościoła i nie stanowi jej wiernej podobizny? Tak, tu z kolei można się dopatrywać drugiego cudu, gdyż to, czego o tamtych czasach mogliśmy się dowiedzieć z historii, teraz mamy okazję ujrzeć na własne oczy w waszych zwyczajach. Wasze życie ukazuje nam w czynach to, co aktualnie rzadko widywane, zdawało się istnieć już tylko jako utrwalony na papierze martwy zapis. [Heroiczne dokonania świętych] o których wcześniej czytaliśmy – żywiąc niekłamany podziw, ale też z trudem mogąc dać im wiarę – teraz możemy zobaczyć naprawdę, gdyż realizują się one w Waszej Wielebności i jej towarzyszkach, które oderwane od wszystkiego, co nie jest Bogiem, powierzają się całkowicie rękom swego boskiego Oblubieńca i Jego wyłącznie ściskają i obejmują. Z odwagą typową dla mężczyzn, a przecież ukrytą w słabych i delikatnych kobiecych członkach, urzeczywistniają one najwznioślejszą i najszlachetniejszą filozofię życia, jaką można sobie wyobrazić (…). Stronią bowiem od bogactwa i w nienawiści mają tę swobodę, jaką oferuje świat, gardząc jego honorami. Miłują natomiast pokorę, trud, pracę i cierpienie. Jeśli oddają się jakiejś nauce i studium, to po to jedynie, by ze świętą kompetencją ubiegać się o stały postęp w cnocie, a ich Oblubieniec odpowiada [na te pragnienia], działając w nich z mocą i wlewając w ich dusze niesamowitą radość. Praktykując wyrzeczenie i ogałacając się ze wszystkiego, co może dać zadowolenie w tym życiu, biorą one w posiadanie skarb autentycznej [skądinąd pochodzącej] radości (…). Wysiłek i praca ich nie męczy, zamknięcie klauzury nie jest im przykrym, z powodu choroby nie upadają na duchu, a śmierć ich nie dziwi ani nie przeraża, lecz – wręcz przeciwnie – sprawia, że cieszą się [na spotkanie z Panem] i nabierają otuchy.

Tym zaś, co pośród tego wszystkiego największe budzi zdumienie jest smak lub, jeśli tak można to nazwać, uszczęśliwienie, z jakim podejmują się rzeczy ekstremalnie trudnych do wykonania. Umartwienie jest dla nich uciechą, wyrzeczenie formą zabawy, a surowość pokuty odmianą rozrywki. To, co zwyczajnie ludzką naturę przeraża, one wprowadzają w czyn w taki sposób, jakby to było dla nich źródłem wytchnienia i ulgi. I tak ćwiczenie się w heroicznych cnotach zamieniając w smakowite zajęcie i w wyborną rozrywkę, stwierdzają one czynem prawdziwość słów Chrystusa, którego jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie.

Żadna chyba z niewiast w świecie żyjących nie znajduje tyle radości w swych strojach i klejnotach, co Wielebne Siostry smaku i przyjemności w tym, że wiodą życie aniołów. Nie ulega wątpliwości, że nimi jesteście i to nie tylko poprzez doskonałość życia, lecz również przez podobieństwo i jedność, jaką zauważa się pośród was. Nie widziałem bowiem dwóch rzeczy tak do siebie podobnych, jak wy między sobą (wszystkie razem i każda wzięta z osobna): w mowie, skromności, pokorze, roztropności (discreción), łagodności (blandura de espíritu) i w końcu w całym stylu życia oraz sposobie traktowania z innymi (en todo el trato y estilo). Ożywia was bowiem to samo [pragnienie] cnoty, ono też kształtuje was w podobny sposób. Jak w czystych zwierciadłach odbija się w was i jaśnieje oblicze waszej świętej Matki, która dzięki temu pozostaje dla nas obecna swych córkach.

Tak więc, jak wspomniałem na początku, choć nie widziałem [Matki] osobiście, teraz dostrzegam ją o wiele wyraźniej, ponieważ jej córki nie tylko odzwierciedlają sobie jej oblicze, lecz stanowią żywy dowód i świadectwo jej doskonałości, która się im wszystkim udziela i przechodzi ze starszych na młodsze tak szybko, że – to jest trzeci cud – na przestrzeni dwudziestu lat odkąd Matka ufundowała pierwszy klasztor aż do teraz, gdy /list ten/ piszę, cała Hiszpania wypełniła się klasztorami, w których służy Bogu ponad tysiąc zakonników [i mniszek], na których tle wy, Wielebne Siostry, jaśniejecie jak gwiazda poranna (…).

Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek przeczytał w tych książkach coś, czego bym, choćby mimochodem, nie usłyszał w słowach Waszych Wielebności i odwrotnie – nigdy nie słyszałem, byście mówiły coś, czego nie znalazłbym w dziełach Matki. Kto sam tego doświadczy, przekona się, iż tak jest naprawdę. Wystarczy, że zobaczy tę samą [co u Matki] jasność oświeconego wiarą rozumu zdolnego uchwycić delikatne i trudne do pojęcia sprawy ducha, tę samą łatwość i słodycz (dulzura), z jaką potraficie o nich mówić oraz tę samą umiejętność i roztropność (disreción). Poczuje [on] też ten sam żar Bożego ognia, który i w nim zrodzi podobne pragnienia oraz ujrzy ten sam rodzaj świętości – nie takiej, która szuka cudów i chce się przypodobać, lecz wewnętrznej i skupionej na tym, co najistotniejsze – tak, że czasem już sama obecność sióstr i rozmowa z nimi, niekoniecznie o Bogu, pomaga innym duszom w Nim się rozkochać (…).”

Cóż tak mogło zaimponować surowemu i sceptycznemu Ludwikowi z Leonu w spadkobierczyniach ducha Świętej Matki, że kompletnie zmienił swoje zdanie o kobietach, a do Anny od Jezusa i jej towarzyszek nabrał głębokiego szacunku, odnosząc się do nich niemal ze czcią? Czy nie była to przypadkiem tak charakterystyczna dla terezjańskiej pedagogii umiejętność roztropnego i harmonijnego łączenia surowych ojcowskich wymagań z matczyną łagodnością i wyrozumiałością, okraszona sporą dozą radości i dobrego humoru?

cdn.

s. Anna Maria od Opatrzności Bożej OCD, Rzeszów