Krzysztof Kozłowski: Kontemplacja… zdaje się to być tak nieosiągalny stan, że wielu z nas nawet się nad nim nie zastanawia. Życie kontemplacyjne? Cóż to za życie.
s. Miriam od Jezusa OCD: Patrząc na to z perspektywy Kościoła, to nie jest odległy stan, bo każdy chrześcijanin został powołany do życia kontemplacyjnego, czyli do zjednoczenia z Bogiem. Owszem, obchodzimy Dzień Życia Kontemplacyjnego, zwracając uwagę na instytuty jemu oddane. Ale, tak naprawdę, w tym dniu doceniamy wartość takiej modlitwy, takiego rodzaju spotkania z Bogiem. Każdy powołany jest do życia kontemplacyjnego, na miarę swoich możliwości, swoich zobowiązań, ale też i na miarę łaski Bożej. Kontemplacja w formie mistycznej jest łaską, nie jest czymś do zdobycia wysiłkami ludzkimi, na co również zwraca uwagę św. Teresa z Avila: „Jest to dar dany. Pan Bóg daje komu chce, kiedy chce i jak chce”. Bez względu na miejsce człowieka w Kościele.
Kontemplacja kojarzy się nam z życiem w zamkniętym klasztorze. A w nim milczące, pełne wzajemnego zrozumienia, wręcz święte karmelitanki. Czy jednak jest to możliwe? Jak wyglądają codzienne relacje?
To co nas łączy, to wspólny cel, czyli oddanie chwały Panu Bogu, realizacja charyzmatu zgromadzenia. Tak naprawdę Karmel, w swoim ideale, ma w sobie pewien rodzaj napięcia między życiem typowo pustelniczym, gdzie mamy zagwarantowany czas na samotność, a wymiarem wspólnotowym, który przejawia się w byciu razem. A tam gdzie są ludzie, są różnice charakterów, temperamentów. Każda z nas jest inna. Nasza wrażliwość, poprzez modlitwę, wzrasta. Mamy więc czasem inne zdania. Nie mamy możliwości wyjścia, zmiany przestrzeni. Napięcia się więc pojawiają. Ale mamy jeden cel, by iść za Jezusem. I zanosimy na modlitwę nasze słabości, prosimy o dar pojednania i przebaczenia. To wszystko wypływa z krzyża. Więc taka sytuacja odnosi nas na nowo do modlitwy i jest szansą na głębsze spotkanie z Jezusem.
Zdaje się więc, że trwanie w kontemplacji to nie jest „święty spokój”.
Nie… Jezus jest wzorem osoby kontemplującej Ojca w pełni. I, jak wiemy, nie zaznał spokoju. To jest droga, która pokazuje, że oddanie siebie Ojcu w pełni, trwanie w kontemplacji Ojca, wypełnianie Jego woli, poczucie, że „żyje nie ja, ale On”, to nieustanne trwanie w konflikcie. To konflikt z władzami, faryzeuszami, nawet Jego uczniowie Go nie rozumieli. Ostatecznie Jego życie skończyło się śmiercią. Jeśli ktoś rzeczywiście decyduje się na taką drogę życia kontemplacyjnego, musi wiedzieć, że zostanie potraktowany jak Syn.
Ale chyba innej drogi nie ma. „Pójdź za Mną”, to zaproszenie do bycia chrześcijaninem. Kiedy idę drogą Jezusa, moim celem jest… Golgota.
Jest tylko taka droga. I nie jest ważne, czy dochodzimy do celu przez szczyt modlitwy kontemplacyjnej czy dochodzimy prostą drogą modlitwy. Nie każdemu dany jest dar kontemplacji. Ale zawsze będziemy ocierać się o krzyż. To jest wiarygodność chrześcijaństwa. W ten sposób możemy sami siebie weryfikować, czy rzeczywiście idę za Jezusem. Jeśli tak, to przejdę Drogę Krzyżową, będę krzyżowany. Jeśli nie, to może coś z tym moim chrześcijaństwem jest nie tak. Matka Teresa, trochę ironizując, pisała o takiej formie życia: „Niech Pan Bóg nas broni od ogłupiającej formy pobożności”. Co miała na myśli? Nie rodzaj modlitwy ustnej, ale mówiła o pobożności, która oderwana jest od krzyża. Dwie belki, moja, która podąża w innym kierunku niż belka Jezusa. Człowiek pozostaje ze swoją wolną wolą, ale moja wola winna zjednoczyć się z Nim, to wtedy jest wola Boża we mnie. I żyję nie ja… Choć pozostaję, ale w oddaniu się Bogu.
Wiele osób próbuje osiągnąć stan kontemplacji. Czy to da się odczuć, o tak, teraz właśnie osiągnąłem ten stan. Tyle czasu się modliłem.
O nie…Modliłem się, to zaledwie pewien akt. Mistycy karmelitańscy nie mówią o modlitwie a o stylu życia. Czyli nie mówią o kimś, że spędził godzinę na modlitwie kontemplacyjnej, tylko mówią o osobie kontemplacyjnej. I to jest duża różnica. Jesteśmy przyzwyczajeni, że modlitwa to jest coś, co ma trwać długo, nawet godzinę.
I średnio, po dziesięciu minutach poprawnej modlitwy, każdy normalny chrześcijanin powinien osiągnąć stan kontemplacji…
(śmiech) Średnio po dziesięciu minutach człowiek wraca do swojego życia i najczęściej rozmyśla o troskach i problemach, i bardzo szybko ląduje w stanie niepokoju, rozproszenia i kolejnej walki o przetrwanie, z różnymi namiętnościami i pożądaniami. Dlatego karmelitańscy mistycy proponują styl życia a nie tylko rodzaj modlitwy. I ma on konkretne uwarunkowania. Jednocześnie ma też konkretne momenty weryfikacji. Jest nim oderwanie od siebie, czyli gotowość na pełnienie woli Bożej, nawet jeśli jest ona dla mnie trudna. Słucham tego, co mówi do mnie Bóg, otwieram się na tę wolę i jestem gotów do pełnienia Jego woli. To jest pierwszy moment weryfikującym. Dalszym jest moja pokora, czyli stanięcie w prawdzie przed Bogiem. A więc nie jest to wymysł, jakim chciałbym być widzianym przez Boga, ale moja pokora polegająca na tym, że pozwalam Bogu widzieć siebie jakim jestem i takim Mu się przedstawiam. Bez masek, iluzji. I ostatni moment weryfikujący, to miłość bliźniego. Taka miłość, gdzie jestem nawet gotowy oddać za niego życie, nie tylko sprzątnąć za niego, czy zrobić zakupy. Ale oddać życie. To trzy momenty, które weryfikują, na ile jestem na drodze do kontemplacji. I nie chodzi o to, że ja coś sobie na modlitwie wymyślę, ale chodzi o moje życie. Jaki jest styl mojego życia? Jakie są moje pragnienia?
Czyli kontemplacja, to nieustanna gotowość do powiedzenia Bogu „tak”. To słowa Maryi „fiat”.
Tak, jest to rodzaj miłosnego poznania Boga i pójścia za Nim do końca. To zjednoczenie mojej woli z wolą Bożą.
Karmel – Spręcowo
źródło: Gość Niedzielny