Przemiana

Kafi nie mówił dużo, tylko pokasływał, bo z nerwów, które chciał ukryć, szybko wysychało mu gardło. Szli razem, w zupełnej ciszy. Przechodnie byli zajęci swoimi sprawami: każdy wpatrzony w swój telefon, każdy ze wzrokiem wbitym w sprawy, które wiszą w kalendarzu. Tori zatrzymał się i pokazał Kafiemu furtkę domu, który stał blisko chodnika. To jeden z tych budynków, które wytrzymały zalew nowych szeregowców. Ściany obłożone drewnem, drzwi o podwójnej kwaterze, oszklona weranda. Za drzwiami panował wszechogarniający bałagan, buty zmieszały się z jakimiś książkami, na stole stał garnek z zimnym mlekiem, klucze, niedopita kawa, papiery, rachunki, kilka starych zegarków. Wychowany w sterylnych warunkach Kafi po raz pierwszy był w takim miejscu. Kiedy Tori zaczął przeglądać wiadomości, nadarzyła się okazja, żeby zapytać o cel tej akcji.

– Tori, dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? – zaryzykował Kafi, chociaż nie spodziewał się, że przyjaciel odpowie. Tori był człowiekiem zamkniętym w sobie, nie łatwo dzielił się swoimi myślami. Sprawiał wrażenie, że woli słuchać, chociaż i w tym nie był dobry, bo często zapominał daty i nazwiska. Był jakoś stale rozkojarzony, nie dotykały go dyskusje polityczne ani spory rytualne. Chodził własnymi ścieżkami i w nietypowy sposób przyciągał do siebie ludzi.

– Tori, co my tu robimy? – zapytał jeszcze raz.

W korytarzu nagle pojawiła się starsza kobieta. Miała jasne włosy, które układały się w fale, przez co wyglądała jak przedwojenna gwiazda kina. Tori podszedł do niej, pocałował w policzek i nie przestawał opowiadać. Kafi nigdy wcześniej nie widział tak wylewnego przyjaciela.

– Kafi, to moja babcia, w dzieciństwie spędzałem z nią dużo czasu – i przedstawił towarzysza, który nie mógł zrozumieć tej sytuacji. Najczęściej to on musiał przedstawiać wycofanego kolegę i świecić oczami, kiedy tamten nie chciał rozmawiać. Kafi uświadomił sobie, że Tori czuł się swobodnie jedynie w tym dziwnym świecie, na który składał się stary dom i jego babcia. Ona nie była wylewna, mieli to jakby we krwi, ale każdym uśmiechem przyjmowała absurdalne szczegóły dnia, o których opowiadał wnuk. To był azyl, zakątek wolności, której nie da się tak po prostu wynieść: ta wolność tuż za progiem domu przecieka przez palce jak woda. Kafi poznał zupełnie nowego człowieka.

– Tori, wiem, dlaczego tu jestem. Chciałeś być w końcu sobą. Chciałeś, żebym zobaczył tę przemianę – szybko wyrzucił z siebie Kafi, czekając na reakcje.

– Nie, Kafi, przyjacielu, ja zawsze taki byłem, to Ty potrzebowałeś przemiany.

Władek Rybka