Powstań, pójdźmy stąd!

A pochwyciwszy go za rękę, podniósł go mówiąc: Powstań, pójdźmy stąd!

Ikona, która wisi nad drzwiami mojej celi, przywędrowała z greckiej Góry Athos, wykonana w jednym z jej licznych monasterów. Jest dla mnie nie tylko znakiem łączności z prawosławnym monastycyzmem, ale nieustannym źródłem nadziei. To Anastasis – ikona Zmartwychwstania, nazywana też, Zstąpienie do Otchłani, z której Jezus wyciąga Adama i Ewę. Gdy przy każdym wejściu i wyjściu z celi zanurzam rękę w kropielnicy przy drzwiach, a potem w znaku krzyża podnoszę ją do czoła, często myślę o tej wyciągniętej Jezusowej dłoni. On bowiem nie tylko wyciąga dłoń, czy pozwala się za nią ująć, ale sam chwyta mocno człowieka i wyrywa z jego otchłani…

Mówiąc szczerze, nie zawsze pamiętam o ikonie, nie zawsze podnoszę na nią wzrok, ale nigdy, choćbym była najbardziej zmęczona po kolejnej nocy czuwania, trwając na modlitwie od Liturgii Wielkiego Czwartku, nie umknęła mi starożytna homilia na Wielką i Świętą Sobotę. Czekam na nią każdego roku. Gdy rozbrzmiewa czystym śpiewem w ciszy sobotniego poranka, wlewa w zmęczone ciało i wyciszony umysł wielką nadzieję – opowiada o zmartwychwstaniu Jezusa, które już się dokonało, choć w ukryciu Jego wędrówki w otchłań oczekiwania, bólu i tęsknoty człowieka.

Homilia zaczyna się od słów: Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo nasz Król spoczął w śmierci. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo w ludzkim ciele zasnął Bóg snem śmierci…  A potem grób przywalono ciężkim kamieniem i wielu myślało, że to naprawdę koniec historii Jezusa z Nazaretu. On jednak raz jeszcze poszedł dalej, głębiej, nie przestając szukać człowieka. Wchodząc w martwotę Otchłani nie stanął jedynie na jej progu, by delikatnym gestem zaprosić siedzących tam niewolników do wyjścia. Z całą mocą wyłamał jej wrota i przeszedł przez jej głębiny. Ani ikona, ani wspominana homilia nie mówią o delikatnym dotknięciu ręki Adama, podobnym choćby do obrazu stworzenia człowieka na dobrze znanym fresku Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. Drugie stworzenie, do nowego życia w Chrystusie, dokonuje się z pełną pasji mocą, z jaką Bóg walczy o człowieka zagubionego przez grzech.

A pochwyciwszy go za rękę, podniósł go mówiąc: Powstań, pójdźmy stąd! Ty bowiem jesteś we Mnie, a Ja w tobie, jedni i niepodzielni.

Dopiero co wyszydzony, zdradzony, cierpiący i zabity, nie pozostał zamknięty w swoim bólu, w śmierci, nie poszedł sam do Ojca, ale wyciągnął rękę, by w Adamie pochwycić każdego z nas, wyprowadzić na światło, dać udział w swoim Zmartwychwstaniu.

Taki jest mój Pan, zwycięski Baranek, który nieustannie walczy o człowieka, o mnie, o moje serce.  Jezus wciąż zstępuje w otchłanie naszych serc. Chwalebny, zmartwychwstały Pan nie czeka  na nas gdzieś daleko, na złotym tronie, ale jest gotów, na najmniejszy znak naszego wołania, przyjść, by nas wyrwać z naszych ciemności. Czasem wołamy tęsknotą, gorącym sercem, miłosnym oddaniem,  ale równie często wołamy głosem udręki, cierpienia, głosem naszych głodów, ran, słabości, zamieszania, zagubienia, czy wręcz grzechu, złych decyzji, fałszywych kroków. Nieważne – On słyszy nawet najdalsze echo naszej boleści (św. Teresa z Lisieux) i zawsze przychodzi.

Ilekroć, wchodząc lub wychodząc z celi, podnoszę do czoła rękę w znaku krzyża, mam ochotę podnieść ją jeszcze wyżej, by poczuć mocny uchwyt dłoni Jezusa – jak leżąca w gorączce teściowa Piotra, jak dwunastoletnia dziewczynka, o której mówili: już umarła, jak tonący Piotr, który wyszedł z bezpiecznej łodzi na słowo Jezusa, lecz zwątpił. Poczuć uścisk Jego dłoni to nie kwestia  jedynie naszej, większej lub słabszej wyobraźni, mistycznej łaski na podobieństwo tej, która sprawiła, że św. Teresa z Avila widziała pierścień na swoim palcu, ale kwestia wiary i doświadczenia. Bóg wciąż woła do nas:  “Oto jestem, jestem!” mówiłem do narodu, który nie wzywał mojego imienia. Codziennie wyciągałem ręce do ludu buntowniczego i niesfornego… (Iz 65,1-3), woła i wyciąga rękę  nawet wtedy, gdy my nie wzywamy, nie pamiętamy, gubimy się. A gdy wołamy z głębi serca – przychodzi natychmiast – a to już jest kwestia osobistego doświadczenia każdego z nas… mojego po wielokroć!

Mając przed oczyma ikonę Anastasis, którą na te dni zdjęłam ze ściany, piszę w cichy, wielkoponiedziałkowy wieczór, odkładając na bok życzenia do moich bliskich. Do słów, które nie potrafią ogarnąć i nazwać tego, co przeczuwa i czego doświadcza serce, dołączam życzenia dla każdego z Was:

Niech obraz Boga chwytającego człowieka za rękę tak mocno, jak wtedy, gdy go wyciągnął z niewoli Egiptu, przeprowadził przez wzburzone Morze Czerwone,  wyrwał z niewoli babilońskiej, Boga, który przechodzi przez wszystkie porażki i otchłanie historii człowieka i świata, małe i wielkie soboty ludzkiego życia, pozostanie w nas wraz z brzmieniem Jego głosu: Nie bójcie się, odwagi, Ja jestem!

www.karmelborne.pl

s. M. Elżbieta od Trójcy Świętej OCD
Borne Sulinowo