Mogę dać tylko to, co sama przyjęłam.
A więc… pojechałam przyjmować.
W temacie miłości, w sumie jak w każdym innym, od Tego, który JEST wszystkim.
Ostatnie dni spędziłam w zupełnej ciszy i zupełnej bieli i w Obecności Bieli, na ignacjańskich rekolekcjach. Godzinami wpatrując się w Jezusa, pytałam Go uporczywie o największą z cnót. Zadziwiająco… prosto… znowu odpowiadał w pawłowym Hymnie o Miłości.
Zadziwiająco, bo setki przecież już razy słyszałam, czytałam (w końcu wisi na ścianie w moim pokoju!), a nawet opisywałam ten tekst… zatem, to kolejny dowód, że Słowo jest żywe. Ilekroć otwieram, zawsze nowe, zawsze świeże, zawsze aktualne.
Do mnie i o mnie.
Przez wiele wiele lat, myślałam o niej “po światowemu”. Nakarmiona, rozpalona filmami, serialami, wielkimi bilbordami, miałam jej obraz głównie zmysłowy, romantyczny, namiętny. Tymczasem… wielkie zaskoczenia! Gdzie w niej miejsce na codzienność? Jakiś upadek, rozczarowanie, smutek spowodowany mną samą lub drugą osobą? Zwykle tu kończy się film, a raczej kończy się miłość. A trafniej chyba – jej karykatura. Zaraz, zaraz… miała trwać wiecznie?
“Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko”.
Wracając do wielkiego Hymnu. Lubię się w niego wtulić. Zaglądać, przyglądać się, wchodzić we wszystkie zakamarki… W pierwszej kolejności odkrywam w nim, jak kocha mnie Bóg. A więc cała ta szalona lista, że: cierpliwa, łaskawa, weseli się, wierna, ufa, wszystko przetrzyma, nie zazdrości, nie szuka chwały, nie jest pyszna, bezwstydna, egoistyczna gniewna, pamiętliwa, niesprawiedliwa. 1 Kor 13. 4-7.
Obdarza mnie miłością doskonałą, nie licząc na to, że będę w stanie na nią odpowiedzieć. Co więcej! Ona trwa. Wciąż ta sama, pomimo. Pomimo moich niewierności, On mi wierzy. Że kiedyś doskoczę, że kiedyś się tak zasłucham, przyglądnę, zapragnę tak samo jak On i wcielę TĘ POSTAWĘ (nie uczucie!) w relację z Nim i innymi ludźmi.
“Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecinne”.
Teraz wszystko jasne. Wciąż okropnie trudne, ale wreszcie jasne!
Mówię ,,Kocham Cię’’ i widzę jaka droga jeszcze przede mną, ile na niej nieporozumień i wyrzeczeń, ale wierzę, że tylko TA, to naprawdę Miłość. I że TA naprawdę się nie skończy.
Bo jeśli Bóg = wieczność i Bóg = Miłość, to wieczność = miłość.
PS. Szczęśliwy jest ten kto kocha, a nie ten, który za wszelką cenę chce być kochany.
PS2. WIELKIEGO w Miłości POSTU.
Blanka Mazur