Serce niektórych ludzi przypomina rozżarzone węgle okryte grubą warstwą popiołu. Pod powłoką słabości, upadków i błędów delikatnie tli się płomień życia. Niestety bardzo często ludzie zatrzymują wzrok na szarym pyle: nie widzą ukrytych połaci dobra, nie wierzą, że w ich życiu może jeszcze zapłonąć ogień, który przebije się przez nagromadzoną niemoc, a swoim światłem przeszyje wewnętrzną ciemność i ogrzeje chłód wystygłych emocji. Jest to choroba utraconych nadziei, przygasłych pragnień, zapomnianych ideałów, choroba zniechęcenia, czyli wewnętrzna popierzyca.
Popierzyca dotyka każdego człowieka. Jest chorobą często powracającą o zróżnicowanym nasileniu. U jednych może trwać dzień czy kilka dni, u innych miesiące, a nawet długie lata. Ewangelicznym przykładem osoby chorującej na popierzycę był Piotr − rybak i apostoł. Zdradził Przyjaciela, opuścił Go, tchórzowsko uciekł, popełniał błędy, z którymi nie umiał się pogodzić (Mt 26:69-75). Popiół okrył jego serce i przesłonił wewnętrzny żar. Wszystko wydawało się być stracone. Piotr zaczął patrzeć na świat i na siebie przez pryzmat swojej porażki, jak przez czarne szkła okularów. Nawet to, co dobre i piękne, nawet doświadczenie miłości Jezusa stało się dla niego powodem przygnębienia i poczucia winy. Przyczyną popierzycy nie jest grzech, ale nieodpowiedni stosunek do grzechu. Piotr swoją życiową porażkę postawił w centrum swego myślenia. Skupił się na popełnionym błędzie, dlatego ogarnął go przygnębiający smutek, paraliżujący strach i zniechęcenie (por. Łk 22:54-62). Razem z innymi apostołami zamknął się w wieczerniku (por. J 20:19). Prawdopodobnie nieraz rozpamiętywał swój błąd. Podobnie uczynił apostoł Judasz, z tą różnicą, że nie dopuścił do siebie Lekarza. Choroba popierzycy, utraty nadziei, utraty ufności doprowadziła go do rozpaczy i samobójstwa (por. Mt 27:3-5).
Ostatecznie przyczyną popierzycy jest skupienie się na własnej porażce zamiast na miłości Boga. Im więcej człowiek patrzy na siebie i na swój grzech, tym bardziej spopiela swoje wnętrze. Widzi w sobie popiół, a przestaje widzieć rozpalone węgle swego serca. Patrzy na siebie i użala się nad sobą, a to rodzi jeszcze większe osamotnienie i smutek. Tak wiele osób ulega temu mechanizmowi. Tracą z oczu dobro swego wnętrza, a w centrum stawiają problem, grzech czy życiowy błąd. Święta Teresa od Jezusa słusznie przestrzegała: „Ciągłe zanurzanie się myślą w błocie nędz naszych nie jest pożyteczne” (T 1:2:10). Im więcej człowiek patrzy w błoto swych błędów, tym szybciej będzie widział je wokół siebie: w ludziach, w wydarzeniach, a nawet w Bogu, co jest absurdem. Lustrem, w którym człowiek powinien się przeglądać, nie jest kałuża osobistych grzechów. Odbity w niej obraz zawsze będzie zniekształcony, zamazany i oszpecony. Lustrem, w którym każdego dnia powinien przeglądać się chrześcijanin, są oczy Jezusa. W nich znajdzie prawdziwe odbicie siebie, w nich zobaczy bezwarunkową miłość i współczucie. Ludzie jednak ulegają czasami paskudnej skłonności: lubią taplać się w błocie własnych grzechów, lubią kopać samych siebie i użalać się nad sobą. I choć z ich oczu płyną łzy, nie oczyszczają ich zbrukanych serc. Przeciwnie, rozmazują popiół ich słabości, tworząc błotnistą papkę zgorzknienia.
Przyczyną takiego stanu jest również niedostateczna znajomość siebie, czyli jeden z objawów zespołu króliczego. Gdyby Piotr wiedział, jak bardzo jest słaby, nie załamałby się po swoim grzechu, a Judasz nie odebrałby sobie życia. Piotr zawiódł się na samym sobie, bo nie znał siebie. Porażka wzbudziła w nim smutek, a „zmartwienie, które przygnębia i zniechęca, pochodzi z miłości własnej, smutek nadprzyrodzony wzmaga odwagę, wzbudza porywy ku dobremu” − mawiała św. Teresa z Lisieux (Rady i wspomnienia III). Ludzie często płaczą po grzechu nie dlatego, że zawiedli Boga, ale dlatego, że zawiedli samych siebie. Okazało się, że nie są tacy, jakimi sądzili, że są. Zawiedli siebie, nie Boga, bo człowiek nie może zawieźć Boga. Nie może, bo Bóg zna każdego doskonale i nic nie jest dla Niego zaskoczeniem. Brak znajomość siebie często rodzi frustrację w chwili upadku, a wraz z nią spopiela serce.
o. Jakub Przybylski OCD
Czytaj dalej w najnowszym numerze „Głosu Karmelu”