Pozłacany obraz pokoleń, które już odeszły, nie wytrzymuje dziś nawału krytyki. Współczesny czytelnik z niedowierzaniem śledzi idealne obrazy romansów rycerskich i innych baśni, które zawsze dobrze się kończą: wszyscy odnajdują swoje przeznaczenie, odzyskują godność i ukochaną osobę oraz koniecznie żyją długo i szczęśliwie.
Takiej idylli nie znajdziemy w realistycznej powieści rosyjskiej końca XIX wieku. Szczegółowy psychologiczny opis postaci i ich przeżyć wewnętrznych na tle grupy ludzi, która zawsze jest kontekstem życia, staje się w trudnym dla Rosji stuleciu atutem zapomnianego nieco Lwa Tołstoja, pisarza i filozofa. Tołstoj rozpoczyna pracę nad swoją najbardziej charakterystyczną powieścią Anną Kareniną w czterdziestym siódmym roku życia, zatem już pozbawiony iluzji łatwych życiowych wyborów. W moim przekonaniu piękno tej powieści nie leży jedynie w prawdziwym opisie dramatu tytułowej bohaterki – Tołstoj nie obawia się zmierzyć ze światem bez happy endu. Na tle wielu ważnych wątków chciałbym zwrócić uwagę na wyjątkową relację między rodzeństwem, wspomnianą Anną i jej bratem Stiepanem.
Stiepan ma oddaną żonę Darię oraz pięcioro dzieci. Mieszka i pracuje w Moskwie jako naczelnik jednego z rosyjskich urzędów. Stiwa (bo tak go nazywa siostra) to człowiek wesoły, sympatyczny i bezpośredni. Jednocześnie jest jednak egocentrykiem i hedonistą dbającym tylko o własną wygodę. Nie żałuje nawet romansu, który przydarza mu się z francuską guwernantką jego dzieci. Żałuje jedynie, że nie potrafił go lepiej ukryć. Zupełnie bez ogródek mówi o tym swojemu przyjacielowi Lewinowi: „Żona się starzeje, a człowiek jest pełen życia. Ani się nie obejrzysz, a już czujesz, że nie jesteś w stanie kochać żony prawdziwą miłością, mimo całego dla niej szacunku”. W tej trudnej sytuacji Stiwa pisze do Anny i prosi ją o mediacje oraz pomoc w sklejeniu swojego związku, który przez jego namiętność był zagrożony rozbiciem. Anna bardzo dobrze zna swojego brata, zna również mężczyzn i ich przewidywalne zachowania, sama wyszła wcześnie za mąż za starszego od niej o 20 lat Aleksieja, więc musiała szybko dojrzewać do swojego poważnego męża. W rozmowie między żoną Stiwy i Anną na jaw wychodzi cały żal, jaki od dłuższego czasu nosi w sobie Daria. „Przecież ona [kochanka] – mówi Daria – jest młoda i ładna, a mnie moją młodość i urodę zabrano. A kto zabrał? On i jego dzieci. Odsłużyłam swoje i w służbę włożyłam całą siebie, a jemu teraz oczywiście milsze jest młodsze stworzenie”. Pomimo słusznych zarzutów oszukiwanej od dawna żony Anna próbuje ratować swojego brata. Nie usprawiedliwia jego namiętności, lecz stara się podkreślić wagę decyzji, jaką podjął, stając się jej mężem i tej decyzji nie chce cofać z powodu własnej słabości, która nie jest prawdziwym kochaniem, tylko rodzajem opium.
Przyjazd Anny z powodu misji pokojowej w domu brata zostaje dostrzeżony przez petersburskie towarzystwo, a zwłaszcza przez młodego oficera hrabiego Wrońskiego – niezwykle przystojnego lowelasa, który jak na swój wiek nie liczył się z konsekwencjami zapalnych ognisk, których nie ugasi. Świadomość jego subtelnych zalotów bardzo szybko dociera do Anny, która od razu wpada w przerażenie, ponieważ już dawno sama nie odczuwała tak silnych emocji: „O nie, nie! Ja nie jestem Stiwa! (…) Nie zgodziłabym się na to, by zwątpić o sobie”. Anna teraz toczy tę samą walkę, której emisariuszem była przed chwilą. Tołstojowy opis jej wewnętrznego niekontrolowanego porywu jest niezwykle prawdziwy. Chodzi przede wszystkim o to, że w jednej chwili na szali szczęścia stają wypracowane lata z mężem obok chwilowego snu, bajki, w którą łatwo uwierzyć. W pośpiechu ostatkiem wewnętrznych sił Anna opuszcza Petersburg i wraca do domu, do Moskwy. Za nią podąża niepoprawnie zakochany hrabia Wroński. Bardzo szybko nadchodzi moment pęknięcia do niedawna nieprzekraczalnych granic i Anna wdaje się w romans z człowiekiem, którego nawet dobrze nie zna. Cała Moskwa huczy od plotek, które w końcu docierają do męża Anny. Aleksiej Karenin jest typowym introwertykiem, nie dzieli się zbytnio sobą, zasłania się nawałem obowiązków i potężnym wysiłkiem chce sprostać opinii człowieka inteligentnego oraz pobożnego. Nietypowa sytuacja romansu, a potem i ciąży Anny, jest zupełnie spoza możliwych scenariuszy przewidującego i zaradnego Karenina. Małżonkowie nie są w stanie się porozumieć, oprócz wypowiadania wzajemnych oskarżeń: „Nic poza ambicją – mówi Anna – nic poza karierą; to cała część jego istoty (…), a wzniosłe ideały, umiłowanie kultury, religia – to tylko narzędzia zapewniające powodzenie”.
Gdy do Petersburga przybywa Stiwa, Anna wyznaje mu, iż nie jest w stanie żyć z Kareninem. Nienawidzi go za jego wspaniałomyślność, gdyż czuje się przy nim podła i mało warta. Anna przechodzi trudny i bolesny poród dziecka kochanka i jest już na granicy wyczerpania. Jej brat dostrzega postępujące w niej załamanie, lecz nie jest w stanie nic zrobić, jak tylko zapewnić swoją siostrę o tym, że może na niego liczyć – nawet w tak bardzo skomplikowanej i społecznie już potępionej sytuacji. Dochodzi między nimi do symbolicznej wymiany. „Nie zrozumiesz tego – mówi Anna. – Czuję, że spadam głową na dół w jakąś przepaść, ale że nie powinnam się ratować. I nawet bym nie potrafiła”. „To nic – zapewnia Stiwa – podstawimy coś i złapiemy cię w powietrzu. Rozumiem ciebie, rozumiem, że nie możesz zdobyć się na wypowiedzenie swoich chęci, swoich uczuć”. Anna odpowiada: „Nic, nic nie pragnę… Tylko żeby już był koniec”.
Zamęt w głowie Anny spowodowany nieodpowiedzialnym rozkochaniem Wrońskiego, który powoli wycofuje się z zapewnień o miłości, doprowadza ją do myśli o samobójstwie. Pierwsze opium dało jej obietnicę szczęścia w postaci „życia obok życia”. W tym śnie, chcąc wzbudzić miłość albo przynajmniej wyrzuty sumienia, myśli o końcu – drugim opium. Z ust brata nie płynie jednak oskarżenie. W wyniku tej przedziwnej więzi między rodzeństwem na pierwszym planie jest myśl o ratunku, szczegóły czy też sankcjonowanie tej sytuacji jest jakby drugim planem. Na myśl przychodzi mi sposób, w jaki Jezus traktuje swoich przybranych braci i siostry. On sam wychodzi z inicjatywą ratunku, on sam nie oskarża, lecz skupia się na przygotowaniu drogi powrotnej.
Historia Anny nie kończy się pojednaniem, lecz wieloma znakami zapytania. Czym jest prawdziwa miłość, którą tak łatwo pomylić z namiętnością? Jak wrócić, kiedy wydaje się, że jest już za późno? Czy są sytuacje, z których nie ma powrotu? Gdzie w tym całym galimatiasie jest nasz Bóg?
Cierpliwy Baranek nigdy nie przekroczy granicy wolnej woli człowieka, licząc na jego mądrość, która często zdobywana jest dopiero w tyglu błędów. Puste serce jest największą nieodpowiedzialnością, na jaką może zdobyć się człowiek – w puste serce wejdzie wszystko, nawet najbanalniejsze ozdoby, które obiecują szczęście. A przecież to serce pamięta Miłość, która go stworzyła i mieszkała w nim nawet przez lata rutyny.
Kiedy w ostateczności Anna rzuci się z rozpaczy pod nadjeżdżający pociąg, ostatnim oddechem, jakby budząc się ze snu i uświadamiając sobie, co robi, zdąży wypowiedzieć: „Boże, przebacz mi wszystko!”. Dla niektórych te słowa są zbyt łatwym zakończeniem i pochopnym rozgrzeszeniem, którego w ten sposób udziela jej Tołstoj. Dla mnie to zawsze ostatnia deska ratunku. Bóg nie liczy godzin i lat, a z powrotem do Pierwszej Miłości czeka do ostatniego oddechu. Nie usprawiedliwiam zwiedzionej Wrońskim Anny ani nie chcę wielbić “sprawiedliwego” Karenina – widzę w tej opowieści typowych ludzi z ich typowymi walkami oraz nieoczywiste oblicze Boga, który prześwituje przez słowa wzajemnie się wspierającego rodzeństwa.
o. Damian Sochacki OCD