Na rwandyjskich forach internetowych pojawiła się przedwczoraj akcja z pytaniem: “z czym kojarzy ci się, 1 października?”. Skojarzyłem po karmelitańsku, a jednak poczułem się w tym osamotniony…
Propagandowa ustawka lokalnych trolli pobudziła wyobraźnię wielu, bowiem 1 października 1990 roku wybuchła wojna, która po czterech latach doprowadziła do znanego na całym świecie rwandyjskiego ludobójstwa. To dzień, kiedy partyzantka aktualnie panującego prezydenta, zaatakowała Rwandę przekraczając granice ze strony ugandyjskiej, by po czterech latach reprezentując ofiary po ludobójstwie, przejąć pełną kontrolę nad upadłym państwem. Wpisy określiły precyzyjnie obowiązującą wykładnię wydarzenia: “widzę twarze naszych bohaterów; pamiętajmy tych, którzy życie oddali za naszą wolność; to początek naszego wyzwolenia”, itp. Mało kto, jeśli nikt, nie odważył się napisać np.: “to początek bratobójczej wojny”. I znowu historię piszą zwycięzcy. Tym razem w kraju, gdzie zakazano używania nazw grup etnicznych, o które przecież wybuchła ta wojna.
W Burundi 1 października dla obcokrajowców i z nimi współpracujących Burundyjczyków, skojarzy się zapewne z upadkiem czy próbą feudalizacji sfery pomocy pozarządowej, organizacji pomocowych i tzw. NGO – sów. Wczoraj musieli zawiesić działalność oskarżeni przez rządzących o łamanie prawa, pomagając nieprawidłowo. Poszło o pieniądze i parytety. Za to, że bronili się przed przejęciem przez rząd kontroli nad ich dewizami, jak i za to, że nie przestrzegali parytetu w zatrudnianiu miejscowych współpracowników. Nie, nie, o parytety płci czy orientacji tu chodzi, raczej, o parytet etniczny. Według rządu powinno być 40/60, a podobno mniejszości jest w tych organizacjach więcej niż większości… I tak, w szemranej trosce o marginalizowaną większość, chorzy na AIDS czy gruźlicę, tracą z dnia na dzień dostęp do lekarstw, a inne działy pomocy poza rządowej, wyceniane przez niektórych na 180 mln dolarów, zostają wstrzymane w jednym z najbiedniejszych krajów świata.
Mi za to, 1 października kojarzy się dziś z kilkoma wczoraj przeżytymi spotkaniami:
- Z poranną Eucharystią, podczas której zbyt rano zagmatwałem się w żonglowaniu słowem intencja – zapowiadając, że mam intencję odprawienia intencji w intencji intencji… powierzonych św. Teresie w czasie właśnie zakończonej peregrynacji. O dziwo, po kaplicy i na wypełnionym podwórku, przeszedł pomruk zrozumienia, a u wiernej, ubranej w sukienkę z podobizną Tereski od stójki po pas, wręcz podziw za oryginalność mszalnej intencji;
- Z południową spowiedzią, w targowym zgiełku na granicy dwóch krajów, gdzie z jednej strony, granicznej rzeki Kanyaru, o podziałach mówić nie wolno, tłamsząc wręcz wszelkie przejawy naturalnych różnic kulturowych obu grup, a z drugiej strony granicznej rzeczki szuka się tylko okazji, by rozpalić na nowo ogień podziału, podlewając sytuację etnicznym olejem;
- Z imieninowym zimnym sernikiem u przyjaciół, z rozmowami o obciętej nocą maczetą głowie stróża z sąsiedztwa;
- Z wieczorną wizytą karmelitanki bosej, walczącej w terezjańskim pokoju serca ze stopniowo zżerającym ją rakiem.
I tak, każdy ze swojej perspektywy kojarzy 1 października. Ufam, że dla wielu Rwandyjczyków i Burundyjczyków od tego roku, będzie kojarzył się z zakończoną niedawno peregrynacją relikwii patronki tego niezwykłego dnia, św. Teresą od Dzieciątka Jezus.
o. Maciej Jaworski OCD