Tak, sztuka umierania jest sztuką życia. Bardziej znajomo brzmi na pewno powiedzenie: jakie życie, taka śmierć albo: tylko ten, kto pamięta o śmierci, umie prawdziwie cieszyć się życiem, docenić je, a zatem dobrze żyć. Adekwatny wydaje się tutaj cytat z powieści Érica-Emmanuela Schmitta: „Dzisiaj dobijam setki. Życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Ja, który mam sto lat, dobrze wiem, o czym mówię. Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem musi się wykazać, żeby docenić życie. Musi być wyrafinowany, stać się po trosze artystą. Byle kretyn może cieszyć się życiem w wieku dziesięciu, dwudziestu lat, ale kiedy człowiek ma sto lat, kiedy już nie może się ruszać, musi uruchomić swoją inteligencję”.
Bohater, który wypowiada te słowa nie ma stu lat, ale… dziesięć i umiera na raka na oddziale onkologicznym. Zachowuje mimo wszystko wewnętrzny spokój, pokój ducha i radość. Potrafi zdobyć się na te uczucia, bo wie, zaakceptował w pełni fakt, że umiera, że nie jest nieśmiertelny. Zrozumiał, że do szpitala nie tylko idzie się po to, by wyzdrowieć, ale czasami też po to, by tam umrzeć. Życie z natury jest delikatne, kruche, tutaj na ziemi nie trwa wiecznie. Cierpienie, choroby, śmierć nie są karą za grzechy, po prostu wszyscy kiedyś umrzemy.
Paradoksalnie, człowiek jest mistrzem w zaprzeczaniu temu, co jest tak oczywiste, ale też bardzo bolesne dla niego. Nie dopuszcza się tego do świadomości nawet w szpitalu, tam, gdzie niemal codziennie ma się z tym do czynienia. Chory, jako dobry obserwator rzeczywistości szpitalnej, wie, że gdy się powie tam coś o umieraniu, wszyscy zaraz zaczynają mówić o czymś innym, szukają tematów zastępczych. Oskar, dzięki temu, że nie ucieka od tej rzeczywistości, właśnie potrafi żyć pełnią. Pragnie nauczyć tej sztuki innych, a na początku swoich rodziców. Robi to wtedy, gdy dochodzi do wniosku, że rodzice boją się nie jego samego, bo wcale nie stał się potworem, ale jego choroby. Daje im czas, by zaakceptowali fakt, że choroba jest teraz jego częścią i, jak kochali zdrowego Oskara, tak samo mogą kochać syna chorego na raka. Pomoże leczącemu go lekarzowi pozbyć się wyrzutów sumienia i obwiniania się za to, że nie potrafi mu pomóc, że stosowane leki już nic nie pomagają i nie pomogą. Wytłumaczy mu, że nie jest on Bogiem, nie on rozkazuje naturze, ale stara się tylko ją naprawić.
Mały pacjent wcale nie czuje się winnym ani tym bardziej złym pacjentem z tego powodu, że podważa wiarę w nieograniczone możliwości medycyny, co próbował mu wmówić doktor Düsseldorf. Cieszy się życiem, ale nie jak kretyn byle czym – lecz w sposób inteligentny. Potrafiła to też św. Teresa od Jezusa, właśnie dlatego, że nie ignorowała, nie zaprzeczała rzeczywistości śmierci, życia wiecznego, a przez to temu, że życie na ziemi jest kruche i tymczasowe. Traktowała je jako czas dany nam po to, byśmy przygotowali się do życia wiecznego. Takie podejście sprawiło, że szukała i znalazła drogę do świętości, doskonałości, by samej po niej kroczyć i wskazać ją innym: „Mocno nas przerażało w czytaniach naszych to słowo, że męka, tak samo jak i chwała, trwa wiecznie. Zdarzało się nieraz, że długo o tym ze sobą rozmawialiśmy i z upodobaniem powtarzaliśmy po wiele razy: Na wieki, na wieki, na wieki! Takim przez długie chwile powtarzaniem tego jednego słowa raczył Pan wrazić w dziecinny mój umysł poznanie drogi prawdy” (Ż 1:4).
br. Tomasz Kozioł OCD
Czytaj dalej w najnowszym numerze Głosu Karmelu: