Wywiad: Moje życie uratował Karmel

Z Genowefą, członkinią wspólnoty sądeckiej rozmawia Anna Totoń.


W lutym skończyłaś 90 lat?
Tak. Urodziłam sie w miejscowości Podole, w parafii pw. Podwyższenia Krzyża, w rodzinie wielodzietnej. Miałam trzech braci i trzy siostry i jako ta trzecia z kolei, całe moje dzieciństwo pamiętam jako opiekę nad młodszym rodzeństwem i posłuszeństwo wobec starszego. Po ukończeniu szkoły podstawowej nie mogłam wyjechać na dalszą naukę. Musiałam pomagać w domu, zwłaszcza, że po powodzi w 1934 r. do naszego domu zaglądała bieda. Żyliśmy skromnie, ale bardzo religijnie, wzajemnie się szanując.

Gdy miałaś 17 lat wybuchła wojna. Jak to wspominasz?
Przy pierwszej we wsi wizycie Niemców mogłam zostać zabrana do pracy, do Niemiec. Udało mi się dostać kartę zatrudnienia w Urzędzie Pracy w Nowym Sączu. Ludzie na wsi przekazywali sobie dobre rady, rodzice skorzystali. W mieście pracowałam jako kelnerka w restauracji niemieckiej do końca wojny. Po wojnie wyszłam za mąż, urodziłam czworo dzieci. Mąż pracował na kolei a ja zajmowałam się domem i dziećmi. Starałam się je wychowywać w duchu głębokiej wiary, miłości Boga i Ojczyzny, mimo iż w kraju to, co się działo nie napawało mnie i męża optymizmem.
Kiedy osiem lat temu moje drogi życia skierowały mnie do sądeckiej wspólnoty, miałam wątpliwości, czy robię to właściwie, powiedziałaś do mnie wtedy, jako najstarsza w tej wspólnocie: Nie rezygnuj. Mnie Karmel uratował.

Kiedy zetknęłaś się z Karmelem?
21 lat temu. Byłam wtedy na rozdrożu życia. Najpierw była ogromna rozpacz gdy umarła mi 38-letnia córka, za dwa lata odszedł do Pana mąż. Nastąpił u mnie taki stan wątpliwości we wszystko, smutku, zniechęcenia, cały czas rozpaczałam jak dalej poradzę sobie sama w dźwiganiu tego krzyża. Nie umiałam rozmawiać z Bogiem, nie umiałam się modlić, moja wiara była całkowicie zachwiana, upadałam na zdrowiu. Przypadkowo jedna z sąsiadek powiedziała mi o Karmelu, który wtedy był w Gołkowicach. Było nas wtedy kilka chętnych, pokonywałyśmy trud dojeżdżania. Poczułam od razu wewnętrzną potrzebę, a Bóg dał mi w ten sposób znak, że jest ze mną, czuwa nade mną. Od razu na pierwszym spotkaniu zobaczyłam światełko nadziei, że te spotkania, rozważania, kontemplacje pozwolą mi się otrząsnąć. Powoli uświadamiałam sobie, że mam dla kogo żyć, a modlitwa w tym otoczeniu pomoże mi znaleźć drogę i będę coraz silniejszą i przede wszystkim bardziej pomocną dla rodziny.

Wyczuwam, że Karmel, jego reguły, statuty przyjęłaś z ochotą i z sercem?
Nie tylko poznawałam, skrupulatnie przestrzegałam i stawał się z dnia na dzień moją radością. Pomagały mi w ugruntowaniu tych przeżyć religijnych, modlitewnych kilkakrotne rekolekcje w Czernej. Zostałam wybrana mistrzynią formacji we wspólnocie. Stałam się już nie szukającą pomocy, ale podporą wielu osób, które do naszej wspólnoty chciały przyjść. Chociażby twoja osoba.

Masz liczną rodzinę. Powiedz jak ona przyjęła twoje karmelitańskie powołanie?
Z ogromnym szacunkiem i niejednokrotnie pomocą w moich obowiązkach wobec wspólnoty. Teraz niedołężność nie pozwala mi uczestniczyć w naszych spotkaniach, jak życzyłabym sobie tego, ale wiem o każdym wspólnotowym spotkaniu i łączę się z wszystkimi, ogarniam modlitwą. Ta więź obopólna daje mi nadal siłę i pogłębia moją wiarę w Boga. Pogłębia moją miłość do Matki Karmelu.

Bóg zapłać za rozmowę.