Modlitwa muzyką wyrażona (Głos Karmelu, nr 98)

Modlitwa muzyką wyrażona

Michał Zator
Moja dusza śpiewa poprzez harfę a harfa śpiewa poprzez mnie. Nie jesteśmy już nigdy dwoje, lecz jedno.

Muzyka od kiedy pamiętam "mówiła do mnie", opowiadała historie, przenosiła niczym portal do innych światów. Gdy byłem małym dzieckiem, mieliśmy w mieszkaniu taką wieżę hi-fi, z gramofonem, kasetami i kieszenią na CD. Potrafiłem godzinami przesiadywać na dywanie i z otwartą buzią słuchać muzyki. Zaczynałem od Beethovena, moją ulubioną płytą była oczywiście ta, na której była słynna Sonata księżycowa. Potem przełączałem winyla na CD i zasłuchiwałem się w Vanessie Mae, by gładko przejść do Vangelisa i muzyki z filmu o podróży Kolumba do Ameryki, żeby potem przepaść kompletnie przy Made in Heaven, słynnej płycie zespołu Queen, wydanej już po śmierci Freddiego Mercurego. Ten znakomity przekrój stylów zawdzięczam mojemu tacie, który zawsze był wybitnym melomanem, a w naszym domu brzmiała wyłącznie muzyka najwyższych lotów.

Nie rozumiem, jak to możliwe, że przy dzisiejszych możliwościach i technologii współczesna młodzież praktycznie nie zna żadnego z wyżej wymienionych artystów... W trakcie pandemii przez około rok pracowałem w szkole podstawowej, głęboko zasmucił mnie fakt, że w tak dużym mieście jak Poznań gusta muzyczne są tak ubogie. Sam pochodzę z miasta o około dwudziestotysięcznym, a to był początek lat 90., a więc o Internecie można było pomarzyć. Tymczasem dzieci potrafiły zasłuchiwać się w twórczości Grzegorza Turnaua czy Budki Suflera, muzyce naprawdę bardzo ambitnej.

Wracając jednak do opowieści. Muzyka nadal wołała mnie, stwarzała okazje, byśmy się zaprzyjaźnili. Moja mama pracowała w szkole w Prudniku, była tam klasa z pianinem. Czekając, aż mama skończy pracę, zamykałem się sam na sam z instrumentem i kontemplowałem brzmienia, które mogłem wydobywać, naciskając poszczególne klawisze. Mogłem to robić godzinami, pewne brzmienia były ciekawsze, inne nie pasowały "do obrazka", więc ich unikałem.

Było oczywistym, że rozpocznę naukę w szkole muzycznej. Innej opcji nie widziałem. Miałem 7 lat. Do szkoły państwowej się nie dostałem, gremium nauczycieli po egzaminie zadecydowało, że nie mam talentu i się nie nadaję. Tylko interwencja mojego przyszłego profesora Mariana Leichta spowodowała, że jestem tu, gdzie teraz jestem. Bóg postawił na mojej drodze tego człowieka, bo wierzę, że taki plan na mnie właśnie miał. Bym grał. To nie jedyny cudowny człowiek na mojej drodze. Potem pojawili się jeszcze inni giganci, którzy mnie ponieśli. W ten sposób rozpocząłem naukę.(...)

   
Powyższy tekst stanowi fragment artykułu z najnowszego numeru Głosu Karmelu. Całość dostępna w wersji papierowej.
baner_nowyGK_zima2023