Mika bardzo kochała swojego Suru. Budziła się wcześnie rano i patrzyła na męża, kiedy ten jeszcze spał. Codziennie powtarzała ten sam rytuał. Nastawiała sagan z wodą na herbatę, rozdzielała ryż, który przygotowywała dzień wcześniej i kroiła świeże warzywa. Kiedy otwierała okno w kuchni, tym samym westchnieniem witała port i dobiegające z przystani odgłosy mężczyzn, którzy ładowali swoje kutry i wypływali w morze. Z wielką starannością przygotowywała posiłek dla siebie i Suru oraz pełną teczkę rozmaitych niespodzianek, którą wręczała mężowi na progu domu. Najtrudniejszy był pocałunek. Mika nie mogła poskromić swojej wyobraźni, w której traci Suru na zawsze, uświadamiając sobie kapryśne wody morza Jang. Na pożegnanie mówił do niej żartobliwie: „Jesteś wspaniała, moja biała gołąbko”.
Pewnego zimowego dnia Mika jak zwykle pożegnała Suru i udała się do swoich domowych obowiązków. Kiedy nastał wieczór i powrót męża się opóźniał, z wielkim niepokojem spacerowała po werandzie, spoglądając to w kierunku portu, to w stronę targu. Po godzinie oczekiwania postanowiła wybrać się do żony Liczego, który pracował w tym dniu z Suru. Sam Liczi odtworzył jej drzwi i usiłował uspokajać roztrzęsioną kobietę. Razem udali się na posterunek, aby zawiadomić o zaginięciu rybaka. Nikt go nie widział, nikt o nim nie słyszał. Poszukiwania trwały do wczesnego rana. Zarządca miasteczka zapewnił, że podejmą wszelkie możliwe kroki i kazał jej wrócić do domu i odpocząć.
Zrezygnowana Mika wspięła się z powrotem na wzgórze Turu, na którym jej ojciec wybudował dla nich niewielki, ale schludny domek. Nigdy wcześniej nie wracała o tej godzinie do pustego domu. Na piecu stał chłodny ryż i kurczak, który przygotowała dla męża na kolację. Wszystko jakby stanęło w czasie. Najbardziej niepokoiło ją to, że nikt go nie widział i nikt nie słyszał, że zapadł się po pracy pod ziemię i nie dał znaku życia tej, której tak często powtarzał słowa miłości.
Mijały dni i noce. Mika nie zrezygnowała z codziennego rytuału i przygotowywała posiłek dla siebie i dla Suru. Ponieważ bratanek Muno bardzo niepokoił się o stan cioci, przychodził codziennie i zjadał porcję wujka. Zaczął przyprowadzać biedniejszych kolegów z klasy i dzielił się z nimi łupem.
Dni czekania zamieniały się w tygodnie. Kiedy Mika zauważyła, że kończą się zapasy ryżu, które uzupełniał Suru, rezygnowała ze swojego posiłku i nadal przygotowywała miskę dla nieobecnego męża, którą dzielili między siebie poranni mali goście. Szybko przyzwyczaiła się do obecności małych głodomorów. Nikt nie wiedział, jak wielkim kosztem przygotowuje dla nich codziennie ryż. Uśmiechała się, zadawała pytania, radziła, niczym nie zdradzała swojego wyjątkowego postu.
Pierwszego dnia wiosny chłopcy skończyli jeść śniadanie u cioci Miki i już wybiegali do szkoły. Na progu domu Muno, całując ciocię w czoło, wyskoczył zadowolony i powiedział: „Ciociu, Ty jesteś jak biała gołąbka, taka dobra i cicha, i piękna”.
Wielki Post – to czas wymagającego kochania tych, których widzę, bo Ktoś pierwszy mnie ukochał.
Władysław Rybka