Był rok 431. W Efezie zgromadzili się biskupi Kościoła, aby rozważyć kwestię, czy Maryi przysługuje tytuł Matki Bożej (gr. Θεοτόκος) czy jedynie Matki Chrystusa. Wbrew pozorom nie był to tylko spór o słowa. Otóż w tamtych czasach Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, głosił błędne nauki, iż pomiędzy bóstwem Syna Bożego a człowieczeństwem Chrystusa istnieje pewna więź, ale nie tak silna, aby można było mówić, iż jest On równocześnie Bogiem i Człowiekiem. Wierni z Konstantynopola sprzeciwili się temu nauczaniu, słusznie zauważając, że jeśli Chrystus nie jest prawdziwym Bogiem, to nasze człowieczeństwo nie zostało dotknięte przez Boga, a zatem nie jesteśmy odkupieni. Widzimy więc, że w praktyce odmawianie Maryi tytułu Matki Boga oznaczało zaprzeczenie realności wcielenia Syna Bożego, z dalszymi konsekwencjami w kwestii naszego odkupienia.
Atmosfera w Efezie była gorąca. Tradycja podaje, że nawet przekupki efeskie dyskutowały, czy Maryi przysługuje tytuł Matki Boga (co za piękne czasy, gdy nawet przekupki zajmowały się teologią!). Ostatecznie wydano orzeczenie, iż słusznie nazywa się Maryję Bogurodzicą. Nie była to subiektywna opinia grupy biskupów (istniała też ostra opozycja!), ale wyraz przekonania wiernych, którego pierwsze ślady znajdujemy już w pismach św. Ignacego Antiocheńskiego, natomiast prawdopodobnie w II w powstała modlitwa (posiadamy jej tekst spisany na papirusie w III wieku), którą dobrze znamy, a jest ona wyraźnym wyznaniem wiary w Boże Macierzyństwo Maryi: „Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko” (w tekście greckim czytamy właśnie Theotokos). Odmawiając tę modlitwę, pewnie nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jej słowami wyznajemy niezwykle ważną prawdę na tematy Matki Chrystusa.
Sam tytuł wydaje się paradoksalny: bo czyż dla ludzkiej logiki człowiek może być Matką Odwiecznego? Jak się często podkreśla, Maryja jest Matką Boga, a zarazem jest Córką swojego Syna, bo jak każdy z nas, również Ona została stworzona przy współudziale Boskiej Trójcy.
Rzecz jasna, autorzy biblijni, piszący swoje księgi zaledwie kilkadziesiąt lat po czasach ziemskiego życia Jezusa, nie prowadzili jeszcze tak skomplikowanych teologicznych dywagacji. Dla nich fundamentalną prawdą było to, że Maryja była Matką Jezusa, że poczęła Go dziewiczo za sprawą Ducha Świętego. O roli Ducha we wcieleniu ewangelie mówią aż trzykrotnie. W Ewangelii według św. Mateusza czytamy, że „po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego”. Józef, człowiek sprawiedliwy (co w języku biblijnym oznacza: pełniący wolę Bożą) „nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie”. Zrozumiejmy sytuację Józefa: niedawno dokonał się pierwszy etap jego zaślubin z Maryją. Od tej pory pod względem prawnym byli oni uważani za małżeństwo, byli zobowiązani do wzajemnej wierności. Pierwszy etap zaślubin nie odpowiadał do końca – jak się czasem uważa – naszym zaręczynom: choć po tych zaślubinach młodzi jeszcze nie mieszkali razem i nie żyli ze sobą, ich związek miał już skutki prawne małżeństwa; w razie rozstania mężczyzna musiał wręczyć kobiecie list rozwodowy w obecności dwóch świadków, podając w nim powód rozstania.
I oto Józef widzi, że Maryja jest brzemienna, a przecież on nie jest ojcem tego dziecka. Zachowanie Józefa świadczy o tym, jak niepojęta jest dla niego ta sytuacja. Nie zachowuje się jak typowy zdradzony mąż, który poprowadziłby niewierną żonę przed sąd, aby dowieść zdrady. Żona zapewne nie zostałaby stracona, choć tak nakazywało Prawo Mojżeszowe; z tego, co nam wiadomo, w tamtych czasach prawie nigdy nie dochodziło do egzekucji. Jednak proces sądowy wiązał się ze zniesławieniem kobiety, a Józef pragnie oszczędzić tego Maryi, jakby uporczywie szukał zrozumienia sytuacji, która „nie mieści mu się w głowie”. Józef ma pomysł – najlepszy, jaki podpowiada mu ludzka logika: oddalić ją potajemnie. Co oznaczają te lakoniczne słowa Ewangelisty? Możemy przypuszczać, że Józef myślał tak: skoro Maryja nosi w łonie dziecko, które nie jest jego dzieckiem, trzeba potajemnie wręczyć Maryi list rozwodowy w obecności zaufanych dyskretnych przyjaciół i wyjechać, zapewne ściągając na siebie krytykę otoczenia: cóż to za mężczyzna, który porzuca brzemienną żonę? Skoro nie oskarża jej o zdradę, to znaczy, że między nimi wszystko jest w porządku, zatem powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za poczęte dziecko. Tak zapewne myśleliby nieświadomi złożoności sytuacji mieszkańcy Nazaretu o Józefie – jako o tchórzu, który porzucił żonę wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała. Ale dla Józefa najważniejsze było to, że ocaliłby Maryję od oskarżeń. To było najbardziej logiczne rozwiązanie po ludzku, ale Bóg widział to inaczej. Mateusz relacjonuje, że gdy Józef „powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus”. Ważne jest to wyrażenie „nadasz mu imię”: anioł wskazuje Józefowi nie tylko to, aby nie oddalał Maryi, ale by uznał – pod względem prawnym – Jej Dziecię za własne, ponieważ to ojciec nadawał imię dziecku.
Najbardziej niepokojące dla czytelnika jest ostatnie zdanie tego fragmentu Ewangelii: „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją małżonkę do siebie, lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus”. Niepokoi nas to zdanie, bo nasze rozumienie zdaje się wskazywać, że po narodzinach Jezusa było inaczej, skoro Mateusz pisze „aż”. Tymczasem dla ludzi starożytnego Wschodu „aż” wcale nie musi sugerować późniejszej zmiany sytuacji. Czytając karty Starego Testamentu, dowiadujemy się, że Mikal była bezdzietna aż do swojej śmierci, a Bóg powiedział do nowego króla, aby zasiadł po Jego prawicy, „aż uczynię twych wrogów podnóżkiem stóp twoich”. Czy oznacza to, że gdy wrogowie staną się podnóżkiem, król nie będzie już mógł zasiadać po prawicy Boga? Czy Mikal po śmierci zostanie szczęśliwą matką? Bynajmniej! Co więcej, dziś wielu egzegetów uważa, że hebrajska struktura „nie… aż” w rzeczywistości oznaczała zdanie przyzwalające, zatem sens zdania brzmiałby: „I chociaż nie zbliżał się do Niej, porodziła Syna”. Niezależnie od tego, czy przyjmiemy te wnioski egzegetów, Mateusz chce nam powiedzieć tylko tyle: Józef nie jest biologicznym ojcem Jezusa, Jezus narodził się dziewiczo, za sprawą Ducha Świętego. Mateusz nie wnika w dalsze losy relacji Maryi i Józefa, to nie jest dla niego istotne, bo – mówiąc anachronicznie – nie opracowuje dogmatu o dziewictwie Maryi, ale tworzy księgę o Jezusie, by udowodnić czytelnikom, że jest On naprawdę wcielonym Synem Bożym.
Trzecią wzmiankę o roli Ducha Świętego we wcieleniu Syna Bożego znajdujemy w Ewangelii według św. Łukasza, gdy na pytanie Maryi: „Jak to się stanie, skoro nie znam męża”, anioł Gabriel odpowiada: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego okryje Cię cieniem. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1,35).
Maryja zostanie „okryta cieniem”, jak przed wiekami obłok (znak Bożej obecności) osłaniał Arkę Przymierza. Bo teraz to Ona jest nową Arką, tronem Boga, miejscem Jego szczególnej obecności pośród ludu (Łukasz jeszcze nieraz nawiąże do tej typologii). Wzmianka o Duchu Świętym jest paralelna, zatem to Duch sprawi, że Maryja stanie się miejscem przebywania Boga, stanie się Matką Syna Bożego. Pewien teolog słusznie zauważył, że Maryja jest Matką Bożą nie tylko z tego powodu, że wydała na świat Syna Bożego, ale że Jej macierzyństwo dokonało się poprzez Boże działanie, poprzez zstąpienie na Nią Bożego Ducha. Niektórzy egzegeci tłumaczą też inaczej fragment ostatniego cytowanego zdania: „Dlatego też to [Dziecię], które narodzi się święcie, będzie nazwane Synem Bożym”. I nie chodzi tu jedynie o dziewicze narodziny (przecież poczęcie dziecka w normalny sposób nie jest „nieświęte”), ale o udział samego Boga.
Słowa Gabriela, iż Jezus „będzie nazwany” Synem Bożym nie oznaczają bynajmniej, że chodzi tu o bezpodstawną nazwę, ale wręcz przeciwnie – że Boże synostwo Jezusa będzie rozpoznawalne także dla innych ludzi. Warto podkreślić, że po raz pierwszy zostaje ono rozpoznane, gdy Jezus jest jeszcze w łonie Maryi, którą Elżbieta wita okrzykiem: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”
Sam moment narodzin Jezusa Łukasz opisuje aż nadto lakonicznie, zdumiewająca jest prostota tego obrazu: „Powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Pan nieba i ziemi stał się tak mały i bezbronny, że potrzebował opieki, wyrażonej przez pieluszki. Maryja zawinęła w pieluszki Tego, który uczestniczył w dziele stworzenia!
Niech nas nie niepokoi użyte przez Ewangelistę określenie „pierworodny”: nie musi ono oznaczać, że później Matka urodziła inne dzieci (znaleziono egipski nagrobek kobiety, która zmarła „w bólach porodu swego pierworodnego”), ale przygotowuje nas do kolejnej sceny – przyniesienia Jezusa do świątyni jako Pierworodnego.
Jan Ewangelista nigdzie nie podaje nam imienia Maryi.
Ilekroć o Niej wspomina, używa zawsze określenia „Matka Jezusa” – jakby to był najważniejszy element Jej tożsamości (pamiętamy, że również Gabriel nie zwrócił się do Maryi Jej ziemskim imieniem, tylko tytułem wskazującym Jej wielką godność: Łaski pełna). Co ciekawe, w Ewangelii według
św. Marka, gdy Jezus przyszedł do Nazaretu, mówiono o Nim: „Czy nie jest to cieśla, syn Maryi?” Maryja – Matka Jezusa; Jezus – syn Maryi.
Losy Matki i Syna są ze sobą ściśle związane. Spodziewalibyśmy się, że niezwykły teolog, jakim był św. Paweł, zostawi nam cenne wskazówki do zrozumienia roli Matki Zbawiciela, tymczasem czeka nas tu rozczarowanie: Paweł wspomina o Maryi tylko raz, jakby mimochodem, w Ga 4,4n: „Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z Niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, byśmy mogli otrzymać przybrane synostwo”. Zauważmy paradoksy, które podkreśla Apostoł: Syn Boży uwolnił nas od Prawa, przyjmując na siebie cały jego ciężar; uczynił nas dziećmi Bożymi przez to, że narodził się z Niewiasty. Kiedyś usłyszałam pytanie, czy św. Paweł znał Maryję. Nie mamy, oczywiście, żadnych przesłanek, aby udzielić pewnej odpowiedzi, ale myślę, że nigdy Jej nie spotkał. Gdyby bowiem doszło do tego spotkania, Paweł, tak wrażliwy na Boże działanie, tak mistrzowsko opisujący działanie Ducha Świętego, na pewno byłby pod wielkim wrażeniem tego Arcydzieła mocy Ducha i napisałby o Niej więcej niż tylko te suche słowa „zrodzonego z Niewiasty”. Aż szkoda, że nie dowiemy się, co napisałby o „Matce swojego Pana”.
Danuta Piekarz