„Małe nic” i Jezus

Może warto rozpocząć tę refleksję od przytoczenia bardzo prostego faktu. św. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego miała szczęście iść tymi samymi drogami co jej Umiłowany Mistrz, niejako odtwarzać Jego „geografię zbawienia”.

Przyszła na świat po usilnych modlitwach rodziców w Betlejemskiej Grocie. Jak Jezus przeżywała dużą część życia w Galilei. Jak On doświadczyła wędrówki do Egiptu. Jak On doznała ubóstwa, upokorzenia, ogołocenia. Jak On przemierzała Ziemię Świętą, dotykała jej własnymi stopami, żyła na niej i na niej umarła. Co to znaczy widzieć ludzkimi oczyma te same krajobrazy, te same lilie, te same ptaki na niebie i tak samo dziękować za nie Ojcu? Jak to jest: jeść chleb pieczony od wieków według tej samej receptury, pić z podobnie wypalanego naczynia wodę, oddychać tym samym powietrzem, siadać przy studni w skwarze południa? Tak naprawdę tego nie wiemy. Ale możemy przypuszczać, że to ziemskie, cielesne itinerarium łączy Mariam z człowieczeństwem Jezusa, pozostawiając w niej pieczęć swoistego podobieństwa.

Nie sposób nie dotknąć na początku jeszcze jednej sprawy. Na Soborze Chalcedońskim (451 r.) orzeczono, że Jezus Chrystus jest „doskonały w bóstwie” (wykluczono w ten sposób wszelkie hellenistyczne widzenie w Nim jakiegoś pół-boga) i „doskonały w człowieczeństwie”. To drugie oznacza, że człowieczeństwo Jezusowe nie jest brakiem, lecz ma także właściwą ludzkiej naturze doskonałość. Jednego i tego samego Chrystusa należy zatem wyznawać bez zmieszania (Sobór zabrania w ten sposób ograniczania człowieczeństwa Jezusa) i bez zmiany (Chrystus nie przestaje być Bogiem, gdy zaczyna być człowiekiem). Jest on vere Deus, vere homo – „prawdziwie Bogiem, prawdziwie człowiekiem”. Ten podstawowy dogmat chrześcijaństwa znajduje niejako odwzorowanie w życiu Mariam. Tak oto Matka Elia, przeorysza, która przyjęła ją do Karmelu w Pau, a potem w nowicjacie była jej mistrzynią, relacjonuje jedną z rozmów ze swoją podopieczną: „Zapytałam ją, czy czuje się pociągana, czy ma specjalne nabożeństwo do jakiejś tajemnicy. Odpowiedziała: to Jezus w swym ciele i jako Bóg. – Jego Człowieczeństwo i Bóstwo, czyż nie tak moje dziecko? Tak, moja Matko – Jezus, cały Jezus i Maryja jako Matka Jezusa. Kocham wyobrażanie sobie, jak ona nosiła Jezusa w swym łonie, oto cała moja pobożność”.

Jezus był dla Mariam Oblubieńcem. W miłości oblubieńczej Jezusa Chrystusa sfera duchowa zawsze tajemniczo łączy się cielesną, z wpatrywaniem się w Jego twarz, z cielesnym współcierpieniem. Mariam kochała Jezusa tak, jak dziewczyna kocha oblubieńca, żarliwie, czule, rzucając się w Jego ramiona, czując często nawet zapach Jego szat.

Z kim jesteś?
Z moim Umiłowanym.
Jakie pragnienie cię trawi?
Tęsknota ku Miłości.
Cóż posiadasz?
Posiadam Miłość.
Siostro, gdzie jesteś?
Jestem w Miłości.

Nie miała trzech lat, kiedy straciła rodziców i została rozdzielona z jedynym bratem. Chrystus stał się dla niej wszystkim. Dziecięce przeżycie, uwieńczone słowami: „Wszystko przemija, ale jeśli oddasz mi swoje serce, pozostanę w nim na zawsze”, naznaczy całe jej życie. Kiedy kilka lat później wuj zapragnie ją wydać za mąż, sprzeciwi się, ponieważ już wcześniej oddała Jezusowi swe serce. Niedługo potem wobec propozycji przejścia na islam, mężnie wyznaje wiarę i niemalże przypłaca ten akt męczeństwem. Gdy jako służąca zostaje posądzona o kradzież, a nawet osadzona w więzieniu, jest dumna (zwłaszcza że ma to miejsce w Jerozolimie), że może cierpieć tak jak jej Oblubieniec.

Chrystusowego vere homo ani nie „powiększały”, ani nie umniejszały cuda – Jezus dokonywał ich swoją Boską mocą w swoim człowieczeństwie. Na św. Marię od Jezusa Ukrzyżowanego spogląda się czasem głównie przez prymat niezwykłych, cudownych wydarzeń jej życia. Niektórzy być może tylko tym się w jej życiu interesują! Rzeczywiście, jednym tchem można wymienić łaski nadprzyrodzone, którymi się odznaczała: ekstazy, lewitacje, stygmaty, przebicie serca, proroctwa, tajemnicza znajomość dusz, bilokacje, mistyczne zaślubiny, dar poezji… Nie zapominajmy jednak, jak bardzo Mariam przeżywa te łaski najpierw jako coś, co ją całkowicie zaskakiwało, nawet zawstydzało, a potem z całą świadomością jako dary Ducha. I jak bardzo stygmaty i transwerberacja kazały jej wręcz dotykać człowieczeństwa Jezusa, oddanego sprawie zbawienia.

Mariam nie miała problemów, o których wspomina na przykład św. Teresa od Jezusa – czy przechodząc z rozmyślania w modlitwę kontemplacyjną można jeszcze przedstawiać sobie człowieczeństwo Jezusa. Obfitość nadzwyczajnych darów w jej życiu sprawiła, że pogrążała się w oceanie miłości, gubiła się w Nim: „Ja jestem kroplą wody, a Ty jesteś oceanem. Pragnę serca większego od ziemi i morza, by Cię kochać…”. Mariam zresztą szukała sposobów, by nie wpaść w ekstazę, zwłaszcza w obecności innych osób. Aby „nie zasnąć” – jak mawiała – kłuła się szpilką, oblewała zimną wodą, brała do ust gorącą potrawę.

Swoistym uwieńczeniem wierności Mariam były momenty kuszenia, przez które szatan próbował zawładnąć jej duszą. Niezwykłe były reakcje błogosławionej w tych momentach, kiedy z jednej strony popełniała czyny, których w normalnym biegu życia nigdy by nie popełniła, a z drugiej – uznawała własną nędzę i pozostawała w całkowitej ufności w miłosierdzie Boże. To zmaganie łączy ją niezwykle realnie ze zmaganiem, jakie przeżywał jej Umiłowany podczas kuszenia na pustyni i w Ogrójcu. Dzielna oblubienica nie wahała się dzielić z Jezusem wszystkiego, aż po udrękę walki z szatanem, aż po cierpienie na krzyżu, a w końcu aż po całkowite ogołocenie i śmierć. Nie chciała umierać w miłosnych zachwytach, ale opuszczona tak jak On, który „nie miał powabu ani blasku” oddając swe życie za nas.

Jezus znalazł w Mariam oblubienicę, gotową dzielić z Nim wszystko. Tak jak On przyjął nasze ludzkie ciało, by dzielić nasz los i nas z niego wyzwolić, tak również ona nie waha się przyjąć wszystkiego. Doznaje wielkiej radości w ekstazach, doświadcza przemiany Taboru, ale również dane jest jej poznać tajemnice otchłani. „Panie, nic na ziemi nie może mnie pocieszyć, ani stworzenie, ani niebo, ani ziemia, ani ludzie, ani aniołowie. Nic mi nie może dać radości, pokoju, które utraciłam Ciebie tracąc, mój Boże” (bł. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego, Myśli, Kraków 2005, s. 60). W opętaniach diabelskich zstępuje do głębin ciemności, by przejść z Jezusem wszystko, nawet walkę z szatanem, by dać świadectwo, że Miłość jest potężniejsza nad wszystko. Trzeba tylko być bardzo pokornym. Chciała, by w służbie Panu jej ciało rozpadło się w proch: „Ujrzę mego Boga, ujrzę moje wszystko!

Ujrzę Go, będę Go miłować. Kiedy moja szata (moje ciało) zostanie zjedzona przez robaki, rozraduje się. Chciałabym, żeby robaki zjadły moją szatę szybko. Gdybym mogła, poszłabym po nie, żeby je na nią położyć. Ale Bóg nie chce jeszcze tego” (tamże, s. 78).

Syn Człowieczy, Syn Człowieczy… Ileż razy to Jezus powtarzał! Nie „Syn Boży”, nie „Mesjasz”, ale właśnie Syn Człowieczy… Czy nie po to, żeby wydobyć prawdę o swojej chwale (por. Dn 7), ale chwale „przebłyskującej” z prawdziwie, a nie na niby przyjętego człowieczeństwa? I jakaż wielkość oddania potem tej cielesności Ojcu na jerozolimskiej Golgocie. I jej „przemienienie” w Zmartwychwstaniu. Mała Arabka to właśnie w swoim ciele przeżywała. Jej życie to także dogłębne „odwzorowywanie” cielesności Jezusowej – zachwytu pięknem Galilei, kontemplacji w ciele i przez ciało Ojca w Duchu Świętym, kuszenia, troski o Apostołów Baranka (jak bardzo Mariam zamartwiała się o kapłanów, o karmelitanki żyjące w jej wspólnocie, o kształt naszego domu), łez, najczystszych łez nad swoim ludem i Jerozolimą, bólu i chwały cierpienia ofiarowanego za…

Mariam pozostawia nas na progu tajemnicy, gdy przeżywa Jezusa w chwale, z pociągniętym do tej chwały, przemienionym człowieczeństwem. „Pewnego dnia podczas kazania O. Estrata ona jest w ekstazie, kiedy ojciec mówi o życiu ukrytym Jezusa w Maryi i w Eucharystii, co Mała Arabka komentuje dość głośno:

On mówi, że Jezus jest ukryty? Nie, Jezus nie jest ukryty! On powiedział: Jestem z wami aż do skończenia czasów. Jezus jest z nami! […] Postawiono jej pytanie: Dla ciebie On nie jest ukryty? – Nie. – A widziałaś Go? – Widziałam Boga! – odpowiada nam w uniesieniu. Jak Go widziałaś? Waha się z odpowiedzią, gaworzy, a w końcu mówi: Tego nie można wyrazić, chciałabym, aby ogień dotknął mych warg, abym mogła o tym mówić.

Jakże nie poświęcić się Temu, który za nas ofiarował się w żłóbku, na Kalwarii, w Tabernakulum.

s. Maria Lucyna od Krzyża OCD
GŁOS KARMELU NR 21