Klęska w triumf obrócona
Anna Maria od Opatrzności Bożej OCD
Jeśli uważnie zastanowić się nad głębokimi śladami świętości, jakie pozostawił po sobie o. Hieronim Gracián w ciągu dwudziestu dwóch lat najaktywniejszej działalności apostolskiej, którą po bezprawnym wyrzuceniu z Zakonu wciąż na różne sposoby kontynuował, serce skłania się ku temu, by uwierzyć w zupełnie szczególną interwencję Bożej Opatrzności w niezwykłe życie tego wyjątkowego człowieka...
Sidła przeciwnika
Gdy przychodzi na duszę owo [miłosne] omdlenie, niech zapomni o wszystkich sprawach doczesnych i utkwi wzrok jedynie w wiecznych, rzucając się w ramiona Umiłowanego z prawdziwą ufnością. Dwie ręce ma Chrystus. Prawym ramieniem, które uposaża duszę oblubienicy w boskie dary i wieczne dobra: łaskę, chwałę, cnoty itp. jest Jego Opatrzność. Lewym zaś ramieniem [udziela Pan duszy] dóbr doczesnych, które wolno jej godziwie posiadać, takich jak: zdrowie, honor, majątek itp. Gdy więc siła miłości przyprawia duszę o omdlenie, ma ona sprawy wieczne przed swymi oczami – poznając je, miłując i ich tylko pragnąc – zapomina zaś o doczesnych, kładąc je sobie pod głowę.
Haniebny proces zakończony wydaleniem z Zakonu byłego prowincjała karmelitów bosych wstrząsnął nie tylko dworem królewskim w Madrycie, ale i całą Hiszpanią. Ojciec Mikołaj Doria jako przełożony generalny dołożył wszelkich starań, by sprawę o. Hieronima Graciána definitywnie zakończyć, uniemożliwiając mu odwołanie się od wyroku. Któż na miejscu „winowajcy” nie załamałby się w takiej sytuacji?
„Jedynie ten, kto sam coś takiego przecierpiał, może zrozumieć, jak boleśnie odczułem i przeżyłem to, że wstąpiwszy do Zakonu z powołania, tak wiele zniósłszy dla utworzenia [osobnej] prowincji, zostałem następnie pozbawiony habitu przez tych, którym sam [jako przełożony] go dawałem” – tak Gracián wspomina dramatyczny dzień 17 lutego 1592 r., w którym otrzymał dekret wydalenia. „Widząc się tak prześladowanym, myślałem, że jestem skazany na potępienie i że Bóg oddaliwszy swą łaskę, wypuścił mnie ze swych rąk” – wyznaje w autobiograficznej książce pt. Peregrinación de Anastasio. A w innym miejscu: „doświadczyłem wewnętrznych ciemności, dręczących skrupułów, lęku i trwogi, powalającej na ziemię desperacji, braku jakiegokolwiek oparcia, natrętnych pokus, oschłości...”. Ponieważ nałożone nań kary były na tyle ciężkie, że zdjąć je mógł tylko sam papież, niebawem wyruszył do Rzymu. Na własnej sprawiedliwości polegać nie mógł, gdyż wskutek obciążających go poważnych zarzutów: braku zakonnej karności, nieposłuszeństwa i zbytniego spoufalania się z mniszkami (konkretnie z Marią od św. Józefa Salazar) utracił już dobre imię, honor i wiarygodność w oczach innych. Ale wciąż liczył jeszcze na ludzkie wsparcie, protekcję i litość. Tu jednak spotkał go srogi zawód...
„W mym utrapieniu doświadczyłem opuszczenia ze strony przyjaciół i krewnych. Niektórzy byli przekonani o prawdziwości rozsiewanych plotek, mając za rzecz najpewniejszą niedbalstwo moje i to, że faktycznie musiałem zawinić, jeśli nie we wszystkim, to przynajmniej po części. [Nie śmieli bowiem] posądzać o zawziętość ludzi tak świętych (sic!), jak ci którzy mnie prześladowali. Inni wzruszali ramionami i pozostawiali mnie samego, nie śmiejąc zwrócić się do mnie, by nie popaść w niełaskę. Wielu zaś z tych, którzy mieli u mnie dług wdzięczności, zapomniało o otrzymanych dobrodziejstwach...”.(...)