Historia pewnego nawrócenia
Monika Szramuk-Hilarowicz
Kiedy niedawno zostałam poproszona o napisanie świadectwa swojego nawrócenia do „Głosu Karmelu”, to z jednej strony poczułam spory ciężar, zobowiązanie, onieśmielenie, z drugiej – już zdążyłam się przekonać, że takie propozycje nie spotykają mnie przypadkowo, że to dzieje się po coś, że prawdopodobnie taka moja droga... Choć gdyby mi ktoś to powiedział jeszcze kilka lat temu, prawdopodobnie skwitowałabym to śmiechem. Dzisiaj już się nie śmieję, nie dziwię, staram się po prostu oddawać każdy mój dzień Bogu i dawać się prowadzić. Nawet powoli przestaję się przejmować swoją niedoskonałością, tym, że jest tylu innych, lepszych...
Co to w ogóle jest to, co potocznie nazywamy nawróceniem? Choć jest to proces, to przecież zwykle potrafimy wskazać jakiś konkretny moment czy okres czasu, kiedy coś się zmieniło, kiedy zmieniło się nasze myślenie, nasze postrzeganie. Przeżyłam takich momentów kilka, w ogóle nieco się dziwię, że jako dziecko przeżywałam żywą, prostą wiarę, choć wychowałam się w rodzinie właściwie obojętnej religijnie, niepraktykującej. Doceniam jednak bardzo, że zostałam ochrzczona, posłana do kościoła na religię, choć w najbliższej rodzinie (poza mieszkającą na drugim końcu Polski babcią) temat Boga, wiary właściwie nie istniał. A jednak prosto, żarliwie, dziecinnie – wierzyłam. Do czasu... Mam na koncie utratę wiary w bardzo wczesnej młodości, odzyskanie jej, różne burzliwe zwroty akcji, z których wychodziłam obolała, przeszła wiele cierpień duchowych i lęków. Ale też chyba ciągle szukałam, szukałam czegoś więcej. Najciekawsze, że jeszcze przed tym właściwym, głębszym nawróceniem, które zaczęłam przeżywać prawie cztery lata temu – już byłam uważana przez znajomych i rodzinę jako osoba „bardzo wierząca”. Tylko dlatego, że przyznawałam się otwarcie, że wierzę, że chodziłam raz w tygodniu do kościoła... Tak, szczerze wierzyłam, ale jednak myślałam zdecydowanie bardziej po ludzku niż po Bożemu, co zresztą wcale mi nie przydawało szczęścia. A wtedy, cztery lata temu, przeżywałam duży kryzys. Czułam, że coś musi się zmienić, bo po prostu dłużej nie dam rady funkcjonować na dotychczasowych zasadach. Byłam już wtedy żoną, matką pięciorga dzieci, pracowałam na odpowiedzialnym stanowisku. I wcale nie czułam się szczęśliwa, za to bardzo zmęczona...(...)