Pozłacane krzesło ustawione na stercie starych stołów i ław, a na nim ona – bogata szlachcianka z biczem w tłustej dłoni i wyszminkowanym uśmieszkiem. Przystąpiłem bliżej… W jej oczach zastygał chłód autokracji i obłęd władzy. Z ironiczną satysfakcją żądała pokłonów od swoich poddanych. Niepewnym głosem krzyknąłem od stóp jej tronu: Kim jesteś? Czym się zajmujesz? Spojrzała na mnie wyniośle i odrzekła z dumą: Na imię mi Fortuna, jestem panią ludzkich serc.
Szczęście (łac. fortuna) zasiadło na tronie ludzkiego życia jako najwyższa wartość. Szczęściu świat oddaje pokłon, omamiony jego wdziękiem. Szczęście zajęło miejsce Boga i Jego woli. Dziś jak refren wesołkowatej piosenki słychać słowa: „najważniejsze jest to, byś był szczęśliwy”. To złudne i niebezpieczne. Ewangeliczne wartości zostały wbite obcasem despotycznej szlachcianki w pogardę, niczym w brudną ziemię. Nie liczy się wierność, nie liczą się posłuszeństwo i oddanie. Nie ma dla nich miejsca w świecie, w którym panuje dyktatura osobistego spełnienia. Delikatny głos wartości został zagłuszony krzykiem kłamstwa. Tłusta Fortuna nieustannie nawołuje swoich poddanych ponętnymi słowami: „Żyj tak, jak ci się podoba, rób to, na co masz ochotę. Dzisiaj chcesz być mężem, to nim bądź, a jak się znudzisz, to się rozwiedziesz! Nie przejmuj się! Dzisiaj chcesz być kapłanem, to bądź! Zrezygnujesz, kiedy będzie zbyt ciężko”. Tłuściutką Fortunę trzeba w końcu zdemaskować. Okłamała miliony ludzi, rządząc nimi z wysokości swego tronu. Jest oszustką, która wślizgnęła się na szczyt piramidy wartości współczesnego świata. Bynajmniej nie ma na imię Fortuna i nie jest szlachcianką… To Bestia – starodawny wąż z rajskiego Edenu. To Bestia, której hołd oddaje omamiony człowiek. Wartościami nazywa to, co jest godne śmietnika: samowolę, nieposłuszeństwo, egoizm. Szczęście, które proponuje, nie jest szczęściem. To stan emocjonalnego upojenia, które każdy może osiągnąć małym kosztem.
Wystarczy słuchać jej głosu: żyć niezależnie, unikać wierności, karmić się toksycznym egoizmem, robić to, na co się ma ochotę, i nie martwić się innymi. Tanie „szczęście”! Bzdura. To początek nieszczęścia. Takie życie zamyka człowieka w izolatce samotności, pozbawia go światła, odbiera mu wrażliwość. Nic nowego. Adam i Ewa pierwsi dali się zwieść tłustej szlachciance. Spodziewali się szczęścia i nic dobrego nie przyszło, zawiedli się. Samowola nie poskutkowała. I choć szukali osobistego spełnienia, nie odnaleźli go (por. Rdz 3). Wzgardzili wolą Ojca – Boga, który dał im wszystko. Wola Boga znika z niebezpieczną szybkością z przewodników na życie. W niektórych uszach brzmi jak termin z zaściankowego średniowiecza: dobry dla zacofanych chrześcijan, nie dla postępowych modernistów. Ludzi nie obchodzi to, czego chce Bóg. Nie chcą słuchać Jego głosu, wolą żyć po swojemu, idąc za namowami tłustej szlachcianki. W ich rozważaniach rytm wybijają słowa: ja, ja i ja; moje życie, moje sprawy, moje szczęście. To śliska droga, na której łatwo o wypadek.
o. Jakub Przybylski OCD
Czytaj dalej w ostatnim numerze…