Budowanie fundamentów
Jak zdobyć serce odpowiedzialne za innych?
Wzdychania czytelnika pochylonego nad kartami książek z duchowości mówią bez wątpienia o rozległych horyzontach wypełniających jego serce. Nie chce zadowolić się okruchami, lecz spogląda ku przykładom ludzi nieprzeciętnych. W ich życiu odnajduje wzorce potrzebne do realizacji rodzących się w jego sercu pragnień doskonałości.
„Jesteśmy fundamentem dla siebie nawzajem” – mawiała św. Teresa od Jezusa. Doświadczenia duchowe jednych ludzi stają się inspiracją do głębokich przemian w sercach innych. Biblijny autor Psalmów z pewnością nie przypuszczał, że wiele wieków po nim św. Augustyn rozważając ich treść, będzie zalewał się łzami skruchy i podziwu nad Bożym miłosierdziem, jakiego doświadczył. Z tego płaczu zrodzą się piękne wersety jego Wyznań: „Ileż razy płakałem, słuchając hymnów Twoich i kantyków, wstrząśnięty błogim śpiewem Twego Kościoła”. W Wyznaniach biskupa z Hippony odnajdzie echo własnych pragnień św. Teresa od Jezusa: „Doszedłszy do miejsca, gdzie Święty opowiada swoje nawrócenie, i jak usłyszał głos w ogrodzie, wyraźne miałam w sercu to uczucie, że Bóg tym głosem woła i mnie. Przez długi czas pozostawałam cała tonąc we łzach, z wielkim w głębi duszy żalem i zmartwieniem” ( Ż 9,8). Owocem jej spotkania z Bogiem będzie z kolei jedna z pereł klasyki karmelitańskiej – Księga życia. Do niej „przez przypadek” sięgnie Edyta Stein i przeczyta ją całą w ciągu jednej nocy: „Sięgnęłam po jakąś książkę na chybił trafił. Nosiła tytuł: Życie św. Teresy z Awili napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać. Urzekła mnie! Czytałam jednym tchem do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda” ( św. Teresa Benedykta od Krzyża, Myśli, W-wa 1998, s.87). Tylko Bóg wie, ile dobra przysporzą ludzkim sercom życie i pisma nawróconej Żydówki.
1. Być fundamentem – odpowiedzialność
Twoje życie nie jest tylko twoim życiem. Tworzymy budowlę, podtrzymujemy się nawzajem, aby gmach nie runął. Św. Teresa trafnie to ujęła: „Ale i o tym należałoby nam zawsze pamiętać, że my także jesteśmy fundamentem dla tych, którzy po nas przyjdą. I gdybyśmy my dziś żyjące nie odstępowały od przykładów, jakie nam zostawili ci, którzy żyli przed nami, i gdyby te, które będą po nas, czyniły podobnież, budowa stałaby zawsze mocna i niewzruszona. Cóż mi to pomoże, że święci dawnych czasów tak byli doskonali, jeśli ja, nastąpiwszy po nich, tak jestem niedoskonała, iż życiem moim niecnotliwym niszczę to, co oni zbudowali?” (F 4,6). Korzystasz z doświadczenia innych, karmisz się ich przykładem, ale poziom twojej miłości i głębia życia duchowego są również podwaliną życia innych. Ważne jest, z jakim nastawieniem pragniesz własnego wzrostu i czy jest tu miejsce dla innych.
Pośród powiedzeń przekazywanych z pokolenia na pokolenie znajduje się sporo takich, które łączą zdobywanie upragnionego dobra lub dochodzenie do zwycięskiego celu z odpowiednio wysoką ceną, jaką trzeba uiścić. Nie chodzi w nich jednak o pieniądze. Kupiony urząd lub tytuł naukowy otwierający drzwi do salonów to przejaw fałszu głęboko zakorzenionego w sercu lubiącym chodzić na skróty. O kimś, kto się takim sercem legitymuje nie można powiedzieć, że jest człowiekiem dojrzałym i odpowiedzialnym. Kształtowanie ducha szlachetnego wymaga innej zapłaty: wysiłku, cierpliwości, a często także cierpienia. Per aspera ad astra – Przez trudy do gwiazd – mówi jedno z przysłów. Inne, podobne mu, oznajmia: Per angusta ad augusta – Przez niewygody do tego, co wzniosłe; to powiedzenie widnieje wykute w kamieniu nad bardzo wąskim wejściem wiodącym do furty karmelitańskiego klasztoru w Krakowie na Piasku. Jeszcze inne głosi: Amat victoria curam – Zwycięstwo kocha trud.
Powyższe sentencje zaczerpnięte ze skarbca ludzkiego doświadczenia podprowadzają nas do jednego z najbardziej podstawowych praw obowiązujących na chrześcijańskich drogach duchowego wzrastania i odpowiedzialności za siebie nawzajem: im większe dobro Bóg w tobie zamierzył, a poprzez ciebie w życiu innych ludzi, tym głębiej oczyści twe serce, czyli tym większą cenę przyjdzie ci zapłacić. Wnętrze człowieka należącego do Chrystusa staje się areną rodzenia dobra. Trzeba jednak od razu dodać, że rodzenia, które nie jest łatwym doświadczeniem. Stanowiąc kluczowy element walki duchowej, było, jest i pozostanie terenem zmagań wszystkich, nawet najwierniejszych w swoim kochaniu przyjaciół Mistrza z Nazaretu. Co zatem dane im było poznać w tym względzie na własnej skórze?
2. Trud budowania – męstwo w przeciwnościach
Głębia oczyszczenia serca a w konsekwencji wielkość dobra, jakie można przyjąć i przekazać innym, zależy od wielkości twego kochania. Jezus nie wyznacza odgórnie miary udzielanych darów: „Tobie dam aż tyle, a tobie tylko tyle”. Każde z serc, które Mu się powierza wprowadza na drogi oczyszczenia i przygląda się, ile trudu jest zdolne przyjąć z miłości do Niego. Od tego uzależnia wielkość dobra, jakie w nim złoży. Nie tylko więc do św. Piotra zwraca się z pytaniem: „Czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” (J 21, 15). Jeżeli prawdziwie i z głębi serca potwierdzać będziesz, że Go kochasz, do ciebie też będzie odnosić się zapowiedź, jaką usłyszał Apostoł: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś cię sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a Inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21, 18). W starszych wydaniach Biblii Tysiąclecia słowo „inny” pisane jest z dużej litery. To istotny szczegół niosący ważne przesłanie: Ten, komu wyznałeś swoją miłość i Ten, kto poprowadzi cię przez wydarzenia, przez które sam nigdy nie odważyłbyś się przejść na drodze duchowego wzrastania, to ta sama osoba.
O takim postępowaniu Chrystusa pisze Reformatorka Karmelu: „Zna Pan serce każdego; wie, że kto Go bardzo miłuje, ten zdolny jest wiele wycierpieć dla Niego; kto mało miłuje, temu mało da do cierpienia. Miara zdolności naszej do noszenia krzyża, wielkiego czy małego, jest w moim przekonaniu, miarą miłości naszej. Patrzcie więc, by słowa, które mówicie do tak wielkiego Pana, nie były czczą tylko formą, ale by im towarzyszyła szczera wola i gotowość przyjęcia z rąk Jego i zniesienia wszystkiego, cokolwiek będzie wolą Boskiego Majestatu Jego. Inaczej rzekome to ofiarowanie Mu woli waszej tak samo by wyglądało, jak gdybyście podawały komu jaki kosztowny klejnot, prosząc, aby go przyjął, a gdy on wyciągnie rękę po niego, wy byście go natychmiast schowały” (DD 32,7).
Wielkiego dobra, które przychodzi wraz z oczyszczeniem serca nie zdobywa się za cenę samych tylko pragnień. Naiwnością byłoby sądzić, że wychowanie w sobie dojrzałego człowieka dokona się bez wylania sporej ilości łez, bez konieczności przejścia niełatwej drogi, bez wielokrotnego podnoszenia się z kolan. Pewien pustelnik prosił usilnie Boga, by uwolnił go od namiętności i dał mu całkowitą swobodę ducha. Gdy został wysłuchany udał się do innego starca i powiedział mu: „«Stwierdzam w sobie doskonały pokój i brak jakiejkolwiek pokusy». Starzec mu na to odrzekł: «Idź i proś Boga, żeby przyszły na ciebie pokusy i takie jak przedtem utrapienia i upokorzenia, bo tylko w walce dusza czyni postępy». Zaczął więc prosić, a kiedy przyszły pokusy, już się więcej nie modlił o uwolnienie od nich, ale mówił: «Daj mi, Panie, wytrwałość w walce»” (Apoftegmaty ojców pustyni. Gerontikon. Źródła monastyczne 4, Tyniec 2004, s. 261). Święta z Karmelu w Lisieux, która pragnęła kochać Jezusa tak, jak nikt Go jeszcze nie kochał, podążając za Nim musiała po jakimś czasie przyznać: „Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… nigdy… nigdy!”.
3. Wzajemne podtrzymywanie – dzielenie się dobrem
Dobro, jakim Chrystus obdarowuje ciebie w procesie oczyszczenia, nie jest jedynie twoją własnością. Ma służyć także innym ludziom. W ich życiu, chociaż o tym nie wiesz, wiele od tego dobra zależy. Stąd wszystko to, co On w tobie zasiewa i uprawia przy pomocy trudnych doświadczeń, jest ci nie tylko dane, ale i zadane, by dzielić z innymi. W prostych słowach wyjaśnił to św. Faustynie: „Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im światło i siłę do zgadzania się z wolą moją” ( Dzienniczek, 67).
Jeśli nie zdezerterujesz przed cierpieniem towarzyszącym wzrastaniu, ale pozwolisz się boskim rękom przez nie przeprowadzić, zostaniesz głęboko upokorzony, ale też i oczyszczony. W tym doświadczeniu zyskasz możliwość przyjęcia i przekazania większego dobra. Sługa Boży o. Rudolf Warzecha, wadowicki karmelita bosy, mawiał: „Trzeba umieć przyjąć dar, aby innych móc obdarować”. Trzeba nauczyć się przyjmować od Chrystusa, jako Jego dar, trudne doświadczenia i przeżywać je razem z Nim, by odnaleźć w sobie miłość zdolną ofiarować się za drugiego człowieka.
Dzielenie się z bliźnimi otrzymanym w trudnych doświadczeniach dobrem, to jedna strona medalu. Druga jest taka, że każdy darmo korzysta z owoców prób, przez jakie przechodzą inni ludzie. Na co dzień Boża Opatrzność nie zdradza nam szczegółów owej tajemniczej wymiany, a w Ewangeliach przypomina o wielkiej wartości sekretu. Gdy jest zachowywany, w sercach rozlewa się dobro o szczególnie pięknym kolorycie,
o wartości przekraczającej dzieła tego świata. „Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” (Mt 6, 3) – uczył Jezus. W niebie to wzajemne pomaganie sobie stanie się jawne. „Ileż ujrzymy tajemnic w przyszłości! – zachwycała się św. Teresa z Lisieux – Nieraz myślałam, że wszystkie łaski, które otrzymałam, zawdzięczam być może błaganiom jakiejś ukrytej duszy, którą poznam dopiero w niebie. Pan Bóg chce, by dusze na świecie udzielały sobie za pomocą modlitwy darów niebieskich i aby kiedyś w ojczyźnie wiecznej mogły się nawzajem miłować uczuciem pełnym wdzięczności, bez porównania silniejszym od miłości rodzinnej, najidealniejszej na ziemi. Tam nie spotkamy już obojętnych spojrzeń, bo wszyscy święci będą sobie coś nawzajem zawdzięczać” (Pisma Mniejsze, s.421).
Na drodze duchowego wzrastania trzeba sobie wzajemnie pomagać. „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe” (Ga 6, 2) – poucza św. Paweł Apostoł. Powinieneś więc ofiarować w intencji bliźniego modlitwy i trudy twojej codzienności. Możesz także, jeśli Bóg o to prosi przez udzielenie ci wyraźnego światła, przyjąć wynagradzające cierpienie, by zadośćuczynić za czyjeś grzechy. Takie towarzyszenie oczywiście nie oznacza, że istnieje możliwość całkowitego zastąpienia konkretnego człowieka w jego duchowym dorastaniu. W szkole Chrystusa pojawią się doświadczenia, w których nikt nie będzie mógł ciebie zastąpić. Chodzi przecież o twoją dojrzałość, dlatego Boże ingerencje prowadzące do uformowania pięknego człowieczeństwa muszą dokonać się w tobie. Najwyraźniej widać to w niełatwych próbach cierpienia. Chociażby cierpiącego człowieka otaczały najbardziej kochające go osoby, nie mogą one wejść w sekretne komnaty jego duszy, by za niego zdać egzamin z zawierzenia. Mogą mu pomagać zachętami, jednak decydujące akty wiary, nadziei i miłości serce musi wypowiedzieć samo z siebie, często jakby wbrew sobie, gdy trzeba mu wybierać między tym, co o przeżywanym doświadczeniu mówią emocje, a tym, jaką jego wartość ukazał Jezus w Ewangeliach.
4. Boże wzmacnianie – zgoda na oczyszczenie
Materiałem dla wielkiego dobra wcale nie muszą być wielkie dokonania. Mogą być nim także trudy codzienności przyjmowane z poddaniem się woli Bożej. Przypominają duchowy ogień wyniszczający to wszystko, co oczy Boga widzą w sercu jako przeszkodę na drodze do zjednoczenia. Subtelne języki tego ognia przenikają do najgłębszych i najskrytszych zakamarków serca, tam, gdzie nie sięga żadne ludzkie działanie. Poprzez podjęcie bardziej zaangażowanego życia duchowego możesz jedynie ścinać to, co widać na powierzchni: krzewy, chwasty, trawę. Wyobrażają one walkę z grzechami i wadami. Wyniszczanie ich korzeni jest już poza twoimi możliwościami. Tym musi się zająć sam Chrystus, który jako jedyny zna i przenika twoje serce; wie, co, jak i kiedy należy w tobie wyplewić. Dlatego „krzyż wewnętrzny czy zewnętrzny, który sam Bóg nam nakłada, zawsze jest skuteczniejszy niż umartwienia według naszego własnego wyboru” – pisała św. Teresa Benedykta od Krzyża.
Prawda o tym, że sami z siebie nie jesteśmy w stanie uczynić własnego serca doskonale czystym, by mgło pojawić się w nim wielkie dobro, nie jest odkryciem nowym. Już wiele wieków temu biblijny Psalmista, zgłębiając tajemnicę ludzkiego wnętrza, pytał: „Kto jednak dostrzega swoje błędy?”. A przekonując się, że człowiek z trudem widzi siebie w prawdzie, prosi Boga: „Oczyść mnie z błędów, które są skryte przede mną” (Ps 19, 13). W tym samum duchu wypowiada się Kościół, gdy naucza: „Wszelkie przedsięwzięcia człowiecze, zagrożone każdego dnia przez pychę i nieuporządkowaną miłość własną, trzeba oczyszczać przez krzyż Chrystusowy” (Sobór Watykański II, Gaudium et spes, 37).
Jezus nie sprawia wzrostu dobra dopiero wówczas, gdy wszystko w tobie zostanie oczyszczone ze złych skłonności, szkodliwych przyzwyczajeń i ich korzeni. Podejmując dzieło formowania twego wnętrza obdarowuje darami na miarę tego, jak otwierasz się na tajemnicze zrządzenia Bożej Opatrzności. Każdy skrawek serca, który poprzez trudne doświadczenia oczyści i wyzwoli, natychmiast wypełnia sobą, by mógł przynosić dobre owoce już teraz. Przyglądając się życiu świętych możemy zauważyć, że niejednokrotnie On sam inicjował różne próby, by następnie przeprowadzać przez nie ich serca. Gdyby czekał, aż konkretny kandydat na Jego ucznia sam upora się z tajemnicą grzechu we własnym życiu, faryzeusz Szaweł nigdy nie stałby się świętym Pawłem, apostołem narodów, rybak Szymon pierwszym papieżem, Skałą, na której Zbawiciel oparł swój Kościół, filozof Edyta Stein świętą Teresą Benedyktą od Krzyża, patronką Europy, itd.
5. Różnorodność kamieni – wszyscy na swoim miejscu
Przechodzenie różnego rodzaju prób oczyszczających serce skutkuje zwiększaniem się jego pojemności. To ważne nie tylko dla doczesnego czasu, w jakim żyjesz, ale i dla twojej wieczności. Nie trzeba być profesorem fizyki, by dobrze rozumieć, że to, co ma większą pojemność, może być wypełnione większą ilością jakiejś substancji. Serce, które podczas ziemskiego życia pozwoliło się Bożym rękom znacznie rozszerzyć, będzie mogło być uszczęśliwione w większej mierze niż inne serca. „Pewnego razu – wspomina św. Teresa z Lisieux w Dziejach duszy – dziwiłam się, że dobry Bóg nie udziela równej chwały w niebie wszystkim wybranym i obawiałam się, że nie wszyscy będą szczęśliwi; wtedy Paulina poleciła mi pójść poszukać dużej szklanki taty i postawić ją obok mego maleńkiego naparstka, następnie napełnić oba naczynia wodą, a w końcu zapytała mnie, które z nich jest pełniejsze. Odpowiedziałam, że oba są tak pełne, iż niemożliwością jest nalać w nie więcej wody, ponieważ nie zdołałyby jej w sobie pomieścić. Zrozumiałam, że dobry Bóg daje w niebie swoim wybranym tyle chwały, ile oni są w stanie znieść, i tak oto ostatni nie będzie miał czego zazdrościć pierwszemu”.
Ile chwały będziesz mógł w sobie pomieścić? Czy twoja pełnia będzie na miarę małego naparstka, szklanki czy olbrzymiego naczynia? To nie jest postanowione z góry. O tym nie decyduje niebo, to zależy od ciebie. Stopień, w jakim pozwolisz Chrystusowi przekształcić swe serce, będzie też decydował o stopniu twego uczestnictwa w nieskończonych horyzontach Bożego życia. Nie chodzi zatem o ilości wiedzy, jaką możesz zgromadzić, o stopnie naukowe, jakie uda ci się zdobyć, o życiową zaradność, która stawia cię w pozycji uprzywilejowanej względem rzeszy tych, którym się nie powiodło, o atrakcyjność wyglądu, którym możesz się poszczycić o duchowe przywileje i łaski. Żadna z tych rzeczy, choć na swój sposób mogąca przysłużyć się dobru, nie decyduje o pojemności serca. Jego wielkość zależy od rozłożonego w czasie procesu oczyszczenia Bożą miłością i cierpieniem. Nie wolno ci więc zdezerterować, gdy zauważysz, że Chrystus takie działania właśnie w tobie rozpoczął.
Podczas jednej z ekstaz bł. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego usłyszała słowa, które umieściła następnie w liście do księdza Saint Guily’ego: „Dusze, które są w niebie, nie mogą już wznieść się po stopniach chwały. Znajdują się tam, gdzie przybyły według ich ziemskich zasług. Wy, na dole, możecie wchodzić i schodzić, wchodzić coraz wyżej i schodzić coraz niżej. Nie szemrajcie na ziemię, bowiem ziemia jest drogocenną perłą dla tych, którzy z niej korzystają”.
Dobrowolne wydanie własnego serca Chrystusowi, by je oczyścił i ubogacił, to najpiękniejszy akt ofiarniczy, jaki możesz uczynić podczas ziemskiego życia. Ponad to nie ma nic większego, ani bardziej oczekiwanego przez Stwórcę. Czytając słowa zachęty św. Pawła Apostoła, który w liście do Rzymian pisał: „Proszę was, bracia, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą” (Rz 12, 1), św. Piotr Chryzolog komentował: „Tak mówiąc Apostoł podnosi wszystkich ludzi do godności kapłańskiej. Niesłychana to wielkość kapłańskiej służby chrześcijanina! Człowiek jest tu sam dla siebie ofiarą i kapłanem, nie szuka poza sobą tego, co by mógł złożyć Bogu, ale z sobą i w sobie przynosi Bogu to, co ma za siebie złożyć w ofierze. Taką samą pozostaje ofiara, takim samym kapłan. Ofiara zostaje zabita, lecz pozostaje żywą, bo kapłan nie może zabić siebie składającego ofiarę”(Kazanie 108).
Każdy prawdziwy uczeń Chrystusa uczestniczy w niesamowitej tajemnicy powszechnego kapłaństwa. Nie musisz szukać wokół siebie, co by tu Bogu ofiarować, gdyż najcenniejszą wartością, na jaką czeka, jesteś ty sam. Ołtarzem, przed którym stajesz każdego dnia, jest twoje własne życie. Ofiarą, jaką trzeba ci złożyć, jest twoje serce. Kapłanem, który składa ofiarę, jesteś ty sam, gdy mówisz swemu Ojcu w niebie: „Niech Twoja Opatrzność czyni ze mną, co zechce”. Św. Teresa pisała dla swoich córek: „Jeśli widzi w Zakonie swoim jakie rozluźnienie, niechaj się stara, by sama stała się kamieniem węgielnym, na którym by budowa upadająca na nowo się wzniosła, a Pan dopomoże” (F 4,7). Trzeba ci złożyć ofiarę z życia przyjmując oczyszczające wydarzenia, które szlifując serce zadają mu cierpienie, w duchowy sposób zostajesz zabity jako ofiara, ale jako kapłan, który siebie składa w ofierze, pozostajesz żywy. To taki przedziwny Boży paradoks, że za każdym razem, gdy umierasz sobie, pełniej realizujesz powierzone ci życie. Stajesz się pięknym i silnym kamieniem, który podtrzymuje inne i przydaje piękna budowli.
o. Jerzy Zieliński OCD