Rozmowa z o. Bruno Secondinem OCarm, cenionym rekolekcjonistą i autorem książek popularyzujących Biblię.
Dlaczego lectio divina jest aktualna dzisiaj?
W życiu Kościoła nastąpił powrót do słowa Bożego. Jest to owoc odnowy biblijnej, patrystycznej i liturgicznej XIX i XX wieku, która ukazała centralne miejsce Słowa Bożego. Biblia to nie jest tylko księga, która zawiera słowa, opowieści o rzeczach świętych. Słowo Boże wyprzedza tekst, w który zostało zapisane. Ono jest źródłem życia i mocą. Jest jak miecz, który rozcina. Ono jest ogniem, młotem, ziarnem, miodem, chlebem. Nie bez racji św. Paweł pisał: „Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu” (2 Tym 3,16-17). Potem wraz z Soborem Watykańskim II otrzymaliśmy zaproszenie, aby wszyscy brali codziennie do ręki Pismo Święte. To była bardzo pociągająca idea, wręcz romantyczna. Trzeba jednak wprowadzić ją w życie. I właśnie wtedy okazało się, że dysponujemy pożyteczną praktyką, wręcz genialną metodą, aby Boże słowo uczynić żywym źródłem życia duchowego. Ta bardzo owocna metoda wywodzi się od Ojców Kościoła, potem mnichów średniowiecznych. Odkrycie Ojców spowodowało odkrycie i docenienie tej metody.
Na czym polega lectio divina?
Lectio divina pomaga rozmodlić serce. Jest wielkim nurtem, o którym wszyscy mówią, ale każdy praktykuje ją na swój sposób. We Włoszech od 50 lat pracuje się nad sposobem jej odprawiania.
Skąd ta nieco nam obca nazwa?
Łacińskiego wyrażenia „lectio divina” jako pierwszy użył w IV wieku św. Ambroży, biskup Mediolanu. Wyrażenie obejmuje lekturę modlitewną, słuchanie, szkołę słowa Bożego, grupę biblijną. Wszystkie odnoszą się do tej samej rzeczywistości. W języku greckim oznaczało aktywne słuchanie z zaangażowaniem wewnętrznym. Mnisi stosowali broń Pisma Świętego, by zwalczać ataki diabła i myśli obce. Ten wątek pojawił się w naszej karmelitańskiej Regule. „Serce umacniajcie świętymi rozważaniami – czytamy w niej – jest bowiem napisane: «święte rozważanie ustrzeże cię» (Prz 2,11 wg LXX)”. Ten oręż pochodzi z historii biblijnej. W Psalmie 119,105 czytamy: „Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce”. Ale nie zawsze tak było w historii ludzi wierzących.
Więc mamy do czynienia ze zmianą sytuacji w Kościele?
Tak. W pierwszych wiekach zwykli wierni nie mieli dostępu do Biblii. Jeszcze w średniowieczu zakupienie Biblii kosztowało fortunę, było ich mało. W wyniku zaś Reformacji pojawił się strach przed swobodnym korzystaniem z Pisma Świętego przetłumaczonego na języki narodowe. W 1559 r. oficjalnie zakazano używania Biblii ludziom świeckim. To wszystko doprowadziło do przekonania, że Biblia jest niebezpieczna i może sprowadzić na złą drogę. Wierni formowali się, uczestnicząc w sakramentach i nabożeństwach. W minionym wieku nastąpiła głęboka zmiana. Powstało wiele inicjatyw, aby całą Biblię dać ludziom do ręki. Kolejną sprawą jest potrzeba oczyszczenia praktyk duszpasterskich w świetle słowa Bożego, które jest samą prawdą. Nie wystarczy mieć Biblię w ręku, żeby wiedzieć, jak ją czytać i żeby była inspiracją do życia. Słowo Boże jak krzew płonący zostaje nam na nowo zaproponowane. Wszyscy spragnieni – zaprasza przedwieczna Mądrość – przyjdźcie do źródła. Przyjdźcie do Mnie, a dusza wasza żyć będzie (por. Iz 55,1-3).
Czym lectio divina różni się od innych praktyk?
Czasami panują nieporozumienia w naszych parafiach. Przecież lectio divina nie jest kółkiem kultury biblijnej ani kolejną praktyką pobożnościową. Ona posiada szczególną naturę. Wchodząc w lectio, stajemy w obecności Boga, który mówi i działa, przenika, rani i pociesza. Jego słowo ma moc uzdrawiania, oświecania, osądzania i zbawienia. Tego nie dokonują inne praktyki pobożne. Słowo Boże posiada – aby tak rzec – naturę sakramentalną, bo przez nie przejawia się moc Boża, podobnie jak w sakramentach. To nie nasze komentarze dają siłę słowu, ono posiada wewnętrzną moc od Boga. Jak podczas stwarzania świata: „Bóg powiedział i stało się”. To stwierdzenie uzasadnia rangę i płodność tej metody.
W praktykowaniu lectio divina radzi się korzystać z wielu pomocy i słowników. To może przerażać. A może wystarczy poprzestać na samym słowie? Jak praktycznie wdrożyć się w to modlitewne czytanie Słowa Bożego, bez popadania w przesadę?
Oba sposoby są dobre. Chodzi przede wszystkim o to, żeby zostać pociągniętym przez Słowo. Można rozpocząć od codziennych czytań, posługując się choćby mszalikiem. Gdy zaczyna się smakować w Słowie i nim się modlić, odkrywa się coraz więcej, słowa i zdania pozostają w pamięci. Krocząc dalej tą drogą, stopniowo przychodzi chęć rozumienia i pogłębienia Bożego przesłania w świetle wiary. Te pragnienia otwierają na coraz szerszą kulturę biblijną, która rzecz jasna nie jest źródłem lectio, ale jest skuteczną pomocą.
Może więc warto zaopatrzyć się w kilka książek i słowników?
Och, to za dużo! Chodzi o jakąś książkę o charakterze pomocniczym, która będzie służyć pomocą w przeprowadzeniu lectio. Nie doradzam gotowych kazań, ale lekturę pogłębiającą, na przykład świadectwo Ojców Kościoła lub stronicę jakiegoś autora. Są takie pomoce.
W aplikacjach na smartfona można również znaleźć takie pomoce.
Właśnie! Są one bardzo poręczne. Od Ojców Kościoła, mistyków i ludzi, którzy żyli Słowem Bożym możemy się wiele nauczyć. Rzeczą bardzo ważną jest mieć pokorę, to znaczy uznać, że może nie rozumiem dobrze wszystkiego, więc dam się pouczyć, skorzystam z komentarza, aby nie ryzykować, iż biorę swoje wrażenia za prawdę. W ten sposób trwamy w Kościele, który zachowuje wiarę i jako wspólnota dokonuje odczytania Słowa w jej świetle.
To wszystko, o czym mówimy odnosi się do modlitewnej lektury, która tradycyjnie była praktykowana indywidualnie. A lectio divina w grupie?
Ostatni papieże zachęcali do zbadania tej możliwości. Chodzi o grupę osób, które razem przebywają drogę, wspólnie słuchają i otwierają się na światło. Księga Nehemiasza opisuje zgromadzenie mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy zebrali się z własnej inicjatywy. W Słowie Bożym szukali światła na konkretną chwilę swoich trudnych dziejów. To było pierwsze wspólnotowe lectio naznaczone proklamacją, wzruszeniem, skruchą, dzieleniem się i wezwaniem do radości.
A dzisiaj?
Podam przykład. Od 21 lat nasza karmelitańska parafia in Traspontina, blisko Watykanu, gromadzi kilkaset osób na modlitewnym czytaniu słowa w cyklu dwutygodniowym. Oczywiście wszystko jest bardzo starannie przygotowane.
To znaczy?
Mogę tu wspomnieć jedynie o elementach, które budują całość: dobrany fragment, tekst w ręku uczestników, kompetentni komentatorzy, powtarzane refreny i symbolika dopasowana do treści, wystój wnętrza, świadectwa, milczenie, kadzidło.
Czy po ponad 20 latach można zauważyć widoczne owoce w życiu uczestników?
Nie mam wielu informacji zwrotnych, bo ludzie przybywają z całego Rzymu. Niektórzy 2–3 razy, inni regularnie. Uderza to, że ludzie pogrążają się w słuchaniu i modlitewnej refleksji. To oznacza, że zakochali się w słowie i zrozumieli metodę. Słyszę wiele pochwał, ale tym się nie kieruję. Prawdziwy plon będzie można dostrzec tylko z perspektywy lat, ale pewien owoc zauważam już teraz. Ludzie są zdumieni, czują się pocieszeni, zostało im dane coś boskiego – jakiś żar, który może nadać kształt ich życiu. Odchodzą ze światłem w oczach, uśmiechnięci.
Na koniec proszę o słowo dla czytelników Głosu Karmelu.
Jak wspomniałem trzeba zaakceptować pokornie, że najpierw uczę się od innych, którzy od lat oddają się rozważaniu słowa. Po drugie, rozmiłowanie się w słowie Bożym wymaga czasu, cierpliwości i pukania, aby ono otworzyło przed nami swoje drzwi. Po trzecie, trzeba znaleźć polską formę przeżywania słowa Bożego, które uwzględni Waszą kulturę, duchowe bogactwo i cierpienie, tak, aby to była droga naprzód, a nie pewien rodzaj pocieszającej archeologii.
W końcu my karmelici mamy wzrastać razem z ludźmi. Być dla nich nie tyle mistrzami, co prowadzić ich w sposób zdrowy, duszpastersko skuteczny. Pomagać orientować się w mądrości i rozeznawać nowe natchnienia Ducha. Tak było w moim przypadku. Pewne inspiracje przyszły dla mnie od ludzi. To mnie ubogaciło i zmusiło do dojrzewania, stałem się uczniem ludzi wierzących, a wraz z nimi uczniem Pana. Ta wymiana była owocna dla obydwu stron.
Rozmawiał o. Łukasz Kasperek OCD