Każda roślina zapuszcza swoje korzenie w brudnej glebie. Czarna, wilgotna i nieprzyjemna w dotyku ziemia jest najlepszym podłożem dla rośliny. Roślina potrzebuje ziemnego podłoża, by mogła wzrastać. To oczywiste. Jezus w Ewangelii wielokrotnie mówi o szlachetnym ziarnie wrzucanym w brudną glebę (por. J 12, 24-26; Mt 13, 1-8). Właśnie na takim gruncie ziarno wyzwala ukrytą moc życia.
Ojcowie Kościoła mówili, że słabość i grzech są szczególnie żyznym podłożem dla działania Boga. Są jak gleba, w którą Jezus wrzuca ziarno swojej miłosci. Na takim gruncie Jego miłość wydaje najdorodniejsze plony, najpożywniejsze owoce. To najbardziej podatny grunt dla Jego miłosierdzia. Grzech i słabość są miejscem uprzywilejowanym, w które On wrzuca ziarna swej miłosci. To paradoks. Grzech, słabość, zranienia nie są murem oddzielającym człowieka od Boga, są miejscem szczególnie podatnym na przyjęcie jego miłości.
Trudność polega na tym, że uczniowie Jezusa często nie akceptują takiej logiki działania Mistrza. Słabość ich zniechęca, grzech budzi w nich skrupuły, a błędy wstyd, którego nie lubią. Brudnej gleby słabości i grzechów chcą się pozbyć, wyrzucić, tak, aby nie szpeciła ich sterylnie czystych sumień. I to największa pomyłka. Jak liczni są Ci, którzy szukają dla miłości Boga czystego środowiska, czystej gleby! Chcą dać Mu hermetyczne, nieskażone serca, sumienia wolne od błędów, niezachwiane postanowienia, garść wielkodusznych uczynków. Jak liczni są Ci, którzy pragną dać Mu czystą glebę serc i gdzieś w głębi czekają, że On ich za to pochwali! W tym ukazuje się niebezpieczna postawa: wierzą, że Bóg może obdarzyć ich swoją miłością tylko wtedy, gdy są czyści, poukładani, wierni. A jest dokładnie odwrotnie. On przychodzi do grzeszników. Jego dom jest domem zdrajców, prostytutek, łotrów, ludzi słabych i z niepoukładaną historią życia. On właśnie w ich grzesznych sercach składa najwięcej swojej miłości. Składa jej najwięcej, bo ich słabość jest najpodatniejszym gruntem, by tę miłość przyjąć. Składa jej najwięcej, bo ich serca są puste.
Niestety w życiu tak wielu chrześcijan dochodzi to frustrującej sytuacji. W jednej dłoni mają ziarno Bożej miłości, którą On ich hojnie obdarza. W drugiej – glebę własnego grzechu i słabości. I nie potrafią ich połączyć. To smutne. Słabość ich przygnębia, a miłość Boża pozostaje bezpłodna, jest jak martwe ziarno w ludzkiej dłoni. Jezus chce te dwa elementy połączyć. Pragnie swoją miłość wrzucać w brudną glebę słabości i grzechu i czeka, aż człowiek pozwoli Mu na to działanie.
Tak wielu świętych, to ludzie tacy, jak my: słabi i grzeszni. Ich wielkość nie polegała na tym, że zachowali czyste sumienia, aż do końca, że podjęli się heroicznych czynów. Ich wielkość polegała na tym, że przyjęli miłość Boga w swoje kruche, grzeszne serca. Pozwolili Bogu się kochać, nie stawiając granic. Głęboko uznali własną słabość, i dlatego przyjęli ogrom Jego miłości, która wydała w ich życiu stokrotny plon. Im głębsze uznanie własnej słabości, tym większa zdolność na przyjęcie miłości Boga. Świeci mogli wołać razem ze św. Pawłem: „najchętniej będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa” (2 Kor 12, 9). Aby zamieszkała we mnie miłość Chrystusa, aby ta Jego miłość we mnie wzrastała i wydała obfity plon. Mocno ukochali Chrystusa, bo sami doświadczyli, że są przez Niego kochani. Kochani z całym bagażem własnej słabości, grzechu, błędów, które potraktowali, jako szansę na przyjęcie Jego miłości.
o. Jakub Przybylski OCD