Tęsknota za tym, czego nie mamy bywa toksyczna. Człowiek tak często mówi sobie: gdybym miał to czy tamto, to odetchnąłbym pełną piersią. Gdybym uporał się z tym, czy z tamtym brakiem mógłbym w końcu żyć z uśmiechem na twarzy. Gdybym nie miał takiej historii, jaką mam, byłym szczęśliwy.
Człowiek w tym swoim myśleniu przypomina ćmę lecąca do zapalonej żarówki. Ćma tęskni za światłem, tęskni za tym, czego nie ma. Jednak, kiedy osiąga upragniony cel, wcale nie jest bardziej szczęśliwa. Kręci się wokół rozżarzonej żarówki, raz po raz obija się o nią, aż w końcu umiera. Ginie spalona jej żarem, ginie od tego, co miało być źródłem jej szczęścia. I podobnie dzieje się z człowiekiem. Upatruje on swoje szczęście w tym, czego mu brak. I nie widzi, że wystarczyłoby docenić to, co ma; wystarczyłoby zauważyć, jak bardzo jest obdarowanym przez Boga; wystarczyłoby przestać widzieć tylko braki.
Taką ćmą był trochę Apostoł Filip: Powiedział do Jezusa: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”(J 14, 8). Swoje szczęście upatrywał w widzeniu oblicza Ojca. „Pokaż nam Ojca, a to nam wystraczy”. I nie wiedział, że to, czego pragnął było już mu dane: „Filipie, Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14, 9) – powiedział Jezus. On jednak chciał widzieć Ojca twarzą w twarz i czuł się nieszczęśliwy, bo nie miał tego, czego pragnął. A chyba zapomniał, że „nikt nie może widzieć Boga i przeżyć” (por. Wj 33, 20) – tak mówi Pismo. Chciał widzieć światło Bożego Oblicza, jak owa ćma tęskniąca za żarówką. Jednak nie wiedział, że gdyby je zobaczył, zginąłby, spalony żarem Bożej miłości. To, co było mu potrzebne do szczęścia już miał, tylko tego nie widział, nie doceniał, nie wierzył w to: „Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”( J 14, 10). Nie wierzył, Filip był nieszczęśliwy, bo nie wierzył w to, co było mu dane.
Wszystko, co każdy z nas potrzebuje do szczęścia, wszystko to już zostało nam dane. Bóg każdego człowieka nieustannie obdarza wszystkim, co potrzebne. Człowiek jednak często w to nie wierzy. Nie wierzy Bogu, że to, co mu zostało udzielone jest wystraczające, chce więcej: więcej spokoju, więcej talentów, więcej zaradności, więcej światła, a mniej problemów, mniej zmartwień, mniej cierpienia. To nie tak: „wystarczy Ci mojej łaski” (2 Kor 12, 9). Nie ci są szczęśliwi, którzy mają wszystko to, za czym tęsknią, ale ci, którzy potrafią doceniać to, co mają. I zamiast skupiać się na brakach, skupiają się na darach.
Bóg tak wiele daje człowiekowi każdego dnia, człowiek zaś tak często żali się Mu na to, czego nie ma. Nie potrafi znosić życia w półmroku, jak ćma; nie godzi się na własne życie, a swoje braki uważa za źródło swego nieszczęścia. Nie ma życia bez braków, każdy je ma, tak jak ćma, która odczuwa brak światła. Jednak to światło wcale jej do szczęścia nie jest potrzebne. Gdzie zatem w człowieku wiara? Gdzie wiara w to, że skoro Bóg tych braków nie usuwa, to może nie muszą być usunięte, abym był szczęśliwy? Widocznie nie potrzeba ich usuwać.
To jednak, co na pewno jest potrzebne do szczęścia to zmiana myślenia, wymiecenie pesymizmu i niezadowolenia z własnego serca. To, co jest potrzebne to codzienna nauka doceniania dobra, które jest nam dane i wysiłek wiary w to, że Bóg troszczy się o nas. I skoro On dba nawet o małego wróbla, to tym bardziej o człowieka i ma on wszystko, co do szczęścia jest mu potrzebne.
Odnieść sukces w tym życiu to nie tyle mieć idealne życie: bez braków i błędów, ale to przechodzić od porażki do porażki, od braku do braku bez utraty pogody ducha. To jest sukces: nie utracić pogody ducha, być wdzięcznym za to, co się ma, nie zaś narzekać na braki, wyczekując lepszego czasu, lepszych miejsc, lepszych ludzi.
o. Jakub Przybylski OCD