Jest godzina 11:30 przed południem. Nasza kaplica w Bujumbura tuż obok katedry, niedaleko centrum miasta, to miejsce, w którym wielu mieszkańców stolicy szuka momentu skupienia. Przychodzi tu młodzież, studenci oraz pracujący w chwili południowej przerwy. Miejsce ustronne i przytulne, a przede wszystkim jest wystawiony Najświętszy Sakrament do adoracji.
Ja również korzystam z tej okazji czekając na współbrata Afrykańczyka, który wedle mojej percepcji czasu jest już spóźniony o godzinę, a wedle jego standardów jest na czas. On zapamiętał tylko tyle, że umówiliśmy się tak ogólnie na dzisiaj bez określonej godziny. To i tak dla niego jest już szczytem precyzji, bo tutaj czasu się nie determinuje.
Siadam więc w ławce i karmie się spokojem tego miejsca. Czuję się i wyobrażam sobie, że jestem w oazie. Dyskretnie spoglądam na modlących się wokół. Każdy z nas jest tutaj niczym znużony podróżnik szukający ulgi w przyjemnym, chłodnym cieniu Bożej Obecności. Chłonę spokój tego miejsca. Modlę się i odpoczywam. Spostrzegam, że nie tylko mi jest tutaj bardzo dobrze.
Młoda kobieta w pierwszej ławce urządza sobie drzemkę przed Najświętszym Sakramentem. Kładzie się na podłodze i zwyczajnie zasypia. Dochodzi południe, więc to pora na południową sjestę. To, że urządza ją sobie w kaplicy nikogo tu nie dziwi i jest na porządku dziennym.
Adoruję Jezusa razem z tą kobietą i myślę o dzisiejszym fragmencie Ewangelii: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię…”. Spoglądam na tę kobietę i myślę sobie: też bym tak chciał. Myślę o Małej Teresie i jej przesłaniu, z którym – jako misjonarka przybywa do Rwandy i Burundi. Myślę o tym, co napisała, o ramionach Jezusa, które stają się naszą świętością. To on Sam nas dźwiga, gdy nasze zmęczenie spotyka się z Jego spojrzeniem.
Afryka uczy mnie modlitwy.
o. Paweł Porwit OCD