„Opuścili mnie źródło wody żywej” (Jr 2,13)
W czasie tych sześciu tygodni Wielkiego Postu chcę razem z Wami wsłuchiwać się w pragnienia Jezusa. Chcę przytulić się do Jego serca, jak Umiłowany uczeń i pytać Go bez lęku o to, czego pragnie. Chcę, choć przez chwilę, odwrócić moje spojrzenie od samego siebie, by skierować je na Jezusa. Jest to wysiłek, którego chcę się podjąć razem z Wami i Was do niego zapraszam.
Trzy lata przed Męką, o brzasku dnia, po nocy spędzonej na modlitwie Jezus przywołuje do siebie Dwunastu mężczyzn, dwunastu uczniów. W Jego sercu jest wtedy pragnienie, które będzie towarzyszyło Mu, aż do ostatniej chwili życia. Pragnienie, którego niestety nie nasyci, które nie zostanie zaspokojone. Ewangelista Marek ujmuje je w takich słowach: „I ustanowił dwunastu, aby z Nim byli” (Mk 3, 14), aby Mu towarzyszyli – to pragnienie bliskości, z tymi, których kocha.
W to pragnienie Jezusa chcę dzisiaj się wsłuchać, chcę dzisiaj uwierzyć, że jest ono skierowane również do mnie i do Ciebie.
Jezus przywołał do siebie uczniów po to, aby przede wszystkim z Nim byli. Pragnął, aby Mu towarzyszyli, dokądkolwiek się uda (por. Ap 14,14), by dzielili z Nim Jego codzienność, Jego sprawy, Jego radości i troski oraz by On mógł dzielić z nimi ich życie. Jednak jeśli prześledzimy uważnie tekst czterech Ewangelii, to natrafimy na wiele miejsc, w których uczniowie zostawiają Jezusa samego, nie towarzyszą Mu, w których ponownie Jezus musi ich gromadzić wokół siebie, bo są rozproszeni, bo pochłonięci są wieloma niepotrzebnymi sprawami. I Ewangelia zaznacza, że często tak było. Uczniowie tak często zajęci byli samymi sobą, ułożeniem sobie życia według własnego pomysłu, zajęci byli własnym komfortem i poprawnością w oczach ludzi, zamiast skierować swoje siły na trwanie przy Jezusie.
Nie dziwi, zatem, że w godzinie Jego męki „wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli” (Mt 26, 56), takie słowa czytamy w Ewangelii wg św. Mateusza. Wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli. Nie dziwi, bo oni swoje szczęście upatrywali nie w byciu z Jezusem, ale w wykorzystaniu tego, co Jezus daje, do realizacji własnych idei. Uczniom podobała się moc i autorytet, jakie widzieli w Jezusie. To ich fascynowało. Towarzyszyli Mu wtedy, gdy okazywał swą boską potęgę: gdy przemienił się na Górze Tabor, gdy rozmnożył chleby, gdy wyrzucał złe duchy, a tłum gromko witał Go i garnął się do Niego – wtedy przy Nim byli.
A zdaje się, że stronili od Jezusa słabego, pogardzanego przez dufnych faryzeuszy, wyśmianego za miłosierdzie, które okazywał. Nie było ich przy Nim, gdy zlekceważono Go w Jego rodzinnym mieście (por. Mk 6,7); gdy utrudzony siedział przy studni, w obcej ziemi samarytańskiej (por. J 4), gdy kpili z Niego na ulicach miast i wsi. Dlaczego nie modlili się z Nim nocami? Dlaczego Ewangelia nie wspomina, że również uczniowie całe noce spędzali na modlitwie, razem z Jezusem? Jezus modlił się samotnie. Prawdą jest, że ta Jego relacja z Ojcem potrzebowała tego bycia sam na sam, ale czy uczniowie nie powinni wtedy być przy Nim, aby wpatrując się w Niego, uczyć się takiej relacji z Ojcem? Czy nie mieli za Nim iść, dokądkolwiek się uda, czy sługa nie powinien być przy Panu (por. J 13, 12-20)?
Któregoś dnia pokłócili się o to, kto z nich jest ważniejszy (por. Mk 10,42; Łk 9,49); Tekst Ewangelii według św. Marka wskazuje, że ta kłótnia nie odbyła się w obecności Jezusa. Może właśnie, dlatego do niej doszło, że uczniowie nie byli przy Jezusie.
Nie byli przy Nim również w świątyni, podczas gdy przypatrywał się ludziom, ubogiej wdowie (por. Mk 12, 41-44). Uczniowie nie uczyli się od Niego tego spojrzenia, które widziało głębiej niż tylko powierzchownie, które w ubogiej, słabej kobiecie dostrzegło ukryte przed wzrokiem ludzi motywacje, nadzieje, dążenia… Dlaczego byli tacy wybiórczy w byciu z Jezusem? Czy nie pamiętali, że Jezus pragnął od nich przede wszystkim bliskości, obecności, bycia?
Ta postawa wybiórczości, połowiczności w chodzeniu za Mistrzem doprowadziła ich do wielkich pomyłek. Pierwszy opuścił Go Judasz (por. J 13, 21-30). To jego bycie zdrajcą nie zrodziło się w tamtym momencie Ostatniej Wieczerzy. On dorastał do tej decyzji, przez dni, przez miesiące, może przez lata. Nie ma tak poważnej zdrady bez poprzedzających ją licznych, drobnych niewierności. Wiemy, że Judasz wykradał wspólne pieniądze, że w tym nie był wierny. Można przypuszczać, że tego typu niewierności było w jego życiu o wiele więcej. W jego zachowaniu czuć chłód i twarde serce. A Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy obmywa Mu stopy, kolejny raz pokazując mu, że kocha go, bardzo konkretnie. Daje mu do spożycia kawałka chleba umoczony w winie, można by powiedzieć – karmi go. A Judasz po chwili wychodzi, wychodzi nocą, aby zaplanować pojmanie Mistrza. Judasz opuszcza Jezusa z wielkim chłodem w sercu. Ewangelista Jan wspomina krótko, że Jezus „wzruszył się wtedy głęboko” (J 13, 21).
Kiedy niedługo później Jezus modli się w Ogrójcu, uczniów znowu nie ma przy Nim. To nie dziwi. A prosił ich przecież: „zostańcie ze mną i czuwajcie, smutna jest moja dusza, aż do śmierci” (Mt 26,38). Posnęli, posnęli ze smutku, ze zmęczenia. Kiedy On trwoży się na myśl o męce, ci, których kocha śpią, jakby obojętni, jakby nieświadomi powagi tamtej chwili, jakby niedostrzegający pragnienia Jezusa, Jego potrzeby pokrzepienia. Jezus trzy razy do nich przychodzi i trzy razy zastaje ich śpiących (por. Mt 26,45-46). Pragnął ich obecności – nie doświadczył jej. Samotnie zmagał się z trwogą, a przecież powołał uczniów właśnie po to, aby Mu towarzyszyli. Chwilę później nastąpiło Jego pojmanie.
Pojawia się Judasz z wielką zgrają oprawców. Całuje Jezusa. Taki pocałunek, pełen chłodu i obojętności musi przeszywać kochające serce. Tym daje znak, kogo mają pochwycić. Wynika krótka szarpanina, Piotr dopiero, co przebudzony, próbuje bronić Mistrza. Jezus jednak nie chce żadnej przemocy. W końcu chwytają Go i wiążą Mu ręce. A uczniowie wtedy uciekli, wszyscy, zostawili Go samego. Podczas Ostatniej Wieczerzy nazwał ich przyjaciółmi (por. J 15, 15), a oni teraz Go opuścili, uciekli przerażeni. Uciekli nocą, tak jakby ciemność tej noc mogła ukryć ich niewierność. Nie ukryła. Opuścili Go, w tym momencie, w którym najbardziej potrzebował ich bliskości. Przyjaciele… tak ich nazwał i tak ich traktował. Przyjaciele, którzy byli z Nim tylko wtedy, gdy było dobrze. W obliczu każdej drobnej trudności uciekali. Nic więc dziwnego, że i teraz, w godzinie Jego męki, zostawili Go samego.
Jezusa poprowadzono na przesłuchanie. Ewangelia podaje, że Piotr i jakiś inny uczeń po kryjomu podążali za Nim. Weszli na dziedziniec pałacu, gdzie Jezus miał być przesłuchiwany. Wiemy, że Piotr grzał się przy ogniu, jakby chciał rozgrzać chłód własnego lęku. Trzy razy padają z Jego ust słowa zaparcia się Jezusa: „nie znam tego człowieka” (Mt 26, 72), „nie jestem Jego uczniem” (J 18, 17) . Zaparł się Mistrza, pomimo że był tak pewny własnej prawości, własnego oddania się Jezusowi. Może wtedy uświadomił sobie, że Jezusowi nie był wierny w wielu innych sprawach, tych codziennych, tych z minionych trzech lat? Że ta jego niewierność, dotychczas może nie spektakularna, teraz stała się szczególnie wyraźna. „I wyszedłszy na zewnątrz gorzko zapłakał” (Łk 22, 62). Już więcej Piotr nie pojawia się w opisie Ewangelii, aż do dnia Zmartwychwstania, nie wiemy, co się z Nim dzieje.
Próbuję wniknąć w to cierpienie, którego Jezus doznał od najbliższych uczniów, od przyjaciół. Próbuję wniknąć w to pragnienie bliskości z nimi, które nie zostało nasycone. Próbuję wniknąć w tę niezmienną Jego miłość, na którą oni odpowiadali lekceważeniem, której nie rozumieli. Próbuję patrzeć w te Jego oczy, tak bardzo smutne, gdy Piotr się Go zapiera, a Judasz zdradza. Te oczy musiały być smutne wielokrotnie podczas ich trzyletniej relacji. Mieli być z Nim, tego od nich przede wszystkim oczekiwał, tego pragnął – a oni zostawili Go samego. On wiedział, że uczniowie zostawią Go, zapowiedział im to. Wiedział, że Judasz Go wyda, a Piotr się Go zaprze. Znał ich serca, znał ich dążenia, wiedział, czego pragnęli i czego oczekiwali od Niego. Wiedział, że szukają w Nim Mesjasza pełnego mocy, który przywróci królestwo Izraela, który zapewni im dobrobyt. On wiedział, że Go opuszczą.
Nie da się pominąć tego ludzkiego bólu opuszczenia, jakiego Jezus doświadczył: jest sam, gdy go przesłuchują; jest sam, gdy biją Go po twarzy, gdy plują na Niego, gdy biczują Go. Tradycja podaje, że spotkał Matkę, kiedy szedł na ukrzyżowanie. Spotkał kobiety, które płakały nad nim, ale nie spotkał uczniów, nie spotkał owych Dwunastu, których powołał do największej bliskości z sobą. Wiemy, że pod Krzyżem znalazł się obok Matki Jezusa, także Umiłowany uczeń. On jeden wrócił, aby być z Nim w tej ostatniej godzinie konania.
I można by się zapytać, dlaczego Jezus powołał Dwunastu, skoro wiedział, że ich miłość będzie tak niestała, tak słaba? Jeśli wiedział, że wielokrotnie pozostawią Go samego, to, dlaczego nie wybrał kogoś innego, kogoś, kto kochałby Go bez kompromisów, bez obojętności? Zostali Jego uczniami, bo On tak chciał. Jego wybór jest darmowy i nieodwołalny. Nawet najcięższy grzech nie może cofnąć tego wyboru, którego On dokonał wobec tych, których sam chciał. Nie powołuje tych, którzy są bez winy, którzy nie będą upadali. On zna każde serce, przenika je. On nie przychodzi powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników, chorych i słabych. To my tak często męczymy się własną grzesznością, On się nią nie męczy. My ustajemy w proszeniu Go o przebaczenie, On nigdy nie przestaje Go dawać, gdy jest o nie proszony. On kocha każdego z nas miłością niezmienną, miłością, która nigdy nie ustaje, której nic nie zniszczy ani grzech, ani obojętność, ani lekceważenie. „Na ogrom grzechu Bóg odpowiada pełnią przebaczenia. Miłosierdzie będzie zawsze większe od każdego grzechu i nikt nie może ograniczyć miłości Boga, który przebacza”(n.3) – pisał Papież Franciszek w bulli zwołującej Rok Miłosierdzia:
Jezus nie odwrócił się od uczniów. On wychodzi na spotkanie ich grzeszności, ich ubóstwa. Po zmartwychwstaniu przychodzi do nich, przychodzi do tych, którzy Go opuścili, zdradzili. On stawia pierwszy krok, wychodzi im na przeciw i mówi „Pokój Wam” (J 20, 21) . Przebacza niewierność, doskonale rozumie ich słabość, ich lęk, i wcale nie wyrzuca im tego. Pełen miłosierdzia ponownie zasiada z nimi do posiłku, jakby chciał przełamać ich wstyd, poczucie winy, ponownie chce im okazać, że pragnie dzielić z nimi życie, że chce dzielić ich codzienność. To pragnienie by uczniowie byli z Nim, owo wezwanie do towarzyszenia Mu pozostaje wciąż aktualne, nie przestali być Jego uczniami, choć przeszli przez noc niewierności. Piotra pyta o miłość: „Szymonie czy miłujesz mnie?” (J 21,15) i ponawia wezwanie do bycia z Nim, dodając: „Pójdź za mną” (J 21,19), jakby chciał uświadomić uczniom, że to wezwanie jest niezmienne, że są przez Niego powołani, aby z Nim byli, na zawsze. Sam zapewnia, że pozostanie z nimi przez wszystkie dni (por. Mt 28, 20), że będzie razem z nimi każdego dnia. Uczniowie doświadczyli własnego ubóstwa. Doświadczyli tego, jak bardzo są niestali, a ich miłość podobna jest do chmur o świtaniu (por. Oz 6,4), które szybko się rozpraszają. Doświadczyli, że ich własne układanie sobie życia jest zawodne i nie daje szczęścia. Doświadczyli, że są kochani nie za coś: za sterylne sumienia i bezbłędne wybory, ale po prostu, bo On tak chce. Może właśnie to doświadczenie własnego błądzenia pozwoliło im otworzyć oczy i zobaczyć, że zawsze byli słabi, choć starali się uchodzić za mocnych i dzielnych, o to się sprzeczali między sobą. Może właśnie wtedy zrozumieli, że uczniami są, tylko, dlatego, że tego chciał Pan, że On sam ich wybrał i ukochał.
To pragnienie Jezusa, by być z Nim, by towarzyszyć mu, On kieruje także do nas – swoich uczniów tego czasu. I od nas Jezus pragnie bliskości. Pragnie dzielić z nami codzienność, dzielić nasze trudy, nasze noce. Chce byśmy z Nim przeżywali zwyczajność naszych dni, w Jego bliskości, wrażliwi na Jego obecność, zasłuchani w jego pragnienia. Patrząc na życie Dwunastu, na ich przebywanie z Panem, zauważamy, ich ucieczka od Jezusa w godzinie Jego męki, nie pojawiła się, ot tak, bez przyczyn. Ich codzienne, drobne kompromisy, chodzenie własnymi drogi, kierowanie się własnymi ideami, planami na życie doprowadziło ich do odstąpienia, do zaparcia, do zdrady. I chyba także nam trzeba zacząć właśnie od tych drobnych rzeczy, drobnych zajęć, które pełnimy w ciągu dnia i w nich być wiernymi Jezusowi, z Nim je przeżywać, zapraszać Go do każdej przestrzeni naszych serc, do tego, co grzeszne, co słabe, do tego, co wstydliwe. Zacząć właśnie od tych drobnych rzeczy – tego chyba bardzo nam potrzeba. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus pisała: „Jezus pragnie naszej miłości, żebrze o nią. Zdaje się niejako na naszą łaskę. On nie chce nic wziąć, o ile Mu tego nie oddamy sami” (L 145). Im więcej Mu oddamy siebie i naszych spraw, ukrytych przestrzeni naszych serc, tym więcej On nam się odda.
Dlatego chcę pytać siebie i Was Bracia i Siostry: na ile Jezus może zaspokajać swoje pragnienie bycia ze mną? Czy próbuję poukładać sobie życie według własnego projektu, czy pozwalam, by Jezus to czynił? Czy z Nim przeżywam moje codzienne sprawy, czy jestem z Nim, nie tylko w tym, co proste, ale i w tym, co wymaga trudu? Nie tylko w tym, co czyste, święte, ale także w tym, co grzeszne, słabe?
Niech, zatem ten czas Wielkiego Postu będzie dla nas wszystkim wsłuchiwaniem się w pragnienia Jezusa, w to pierwsze pragnienie, jakie kieruje dziś do swoich uczniów, do nas: byśmy z Nim byli. By ten czas, był dla nas czasem rozpalenia na nowo miłości, odnowy serc i umysłów, podjęcia konkretnych czynów, aby On zastał nas przygotowanych, jak przyjdzie i z płonącymi lampami w rękach (por. Mt 25, 1-13). Niech On poszerzy nasze serca, byśmy uwierzyli Jego miłości i z wdzięcznością wpatrywali się w Jego pełne czułości oblicze, umęczone dla nas. Niech poszerzy nasze serca, byśmy nie ustawali w proszeniu Go o przebaczenie, zawsze nawet podczas najciemniejszych nocy naszego życia. Amen.
o. Jakub Przybylski OCD