Życie św. Teresy Benedykty od Krzyża

Czyniąc prawdę w miłości (1922 – 1931)



Ojciec Erich Przywara, spowiednik Edyty.

Konsekwencje chrztu streszczały się dla Edyty Stein w słowach św. Pawła z listu do Efezjan, szczególnie wymownych w przekładzie Wujka. “Czyniąc prawdę w miłości, żebyśmy rośli we wszystkim w Nim, który jest Głową, Chrystus” (4, 15). Po nawróceniu pragnęła ona gorąco poznać podstawy praktyczne i intelektualne katolicyzmu. Z pomocą przyszedł jej ks. kanonik Schwind ze Spiry, który też został jej kierownikiem duchowym. Zaproponował jej pracę dydaktyczną u św. Magdaleny, w najstarszym dominikańskim klasztorze w Niemczech. Wykładała w seminarium nauczycielskim, gdzie pobierały naukę zarówno dziewczęta świeckie, jak i postulantki oraz siostry zakonne. Mogła tu kształtować według najlepszych wzorców swój katolicyzm praktyczny, mogła też pracować naukowo.

O jej działalności dydaktycznej o. Eryk Przywara, jezuita, mówi w samych superlatywach, natomiast Hilda Graef – autorka biografii Edyty Stein – wyraża się dość krytycznie. Osiem lat pracy nauczycielskiej w Spirze nie mogło zapewne u wszystkich uczennic zaowocować z równym wynikiem. Studia filozoficzne i szczególna zdolność do “wczuwania się” nadawały jej lekcjom swoistej głębi, która jednak przemawiała przede wszystkim do uczennic najzdolniejszych. Wszystkie jednak – zdolne i mniej zdolne – znajdowały zawsze u niej pomoc i zrozumienie. Zrównoważona i opanowana, uczyła z przekonaniem i miłością. Jej lekcje nie były nudne. Chociaż nie każdy podążał za wzniosłymi myślami nauczycielki-konwertytki, każdy był przecież przekonany o ich głębi i prawdziwości.

Jej dewizą było: “Jestem dla moich uczennic, a nie odwrotnie”. Oddana całym sercem wszystkim bez wyjątku, ich rozwój duchowy przedkładała ponad rozwój umysłowy. Serdeczna i dostępna, umiała jednak zachować właściwy dystans. Sobie i innym wykładowcom stawiała często pytanie, jak właściwie winno przebiegać kształcenie dziewcząt zgodnie z naturą, powołaniem i specyficznymi zadaniami kobiety.

Za sugestią filozofa i teologa o. Eryka Przywary przygotowała do druku przekład pism kardynała Newmana, publikowany w latach 1928-29. O. Przywara wspomina, że długo szukał tłumacza, który by spełniał wymagane warunki. Chodziło mu nie tylko o dobrą znajomość języka angielskiego, ale o tłumaczenie ściśle rzeczowe, słowo po słowie, aż do zachowania rytmu budowy zdań i następstwa słów. Edyta poszła z radością za jego sugestią, gdyż tak samo pojmowała pracę przekładowczą. Sławne jest jej powiedzenie – jeszcze z czasów gimnazjalnych – gdy uzasadniała swój nieprzychylny sąd o pewnym zbyt swobodnym przekładzie: “Tłumacz musi być jak szyba, która przepuszcza każde światło, ale sama nie jest widzialna”.

Newman przed swoim przejściem do Kościoła katolickiego był w czołówce ruchu oksfordzkiego w Kościele anglikańskim; odwracając się od racjonalizmu, całą nadzieję złożył w osobistym przeżywaniu wiary. A wiara – jak rozumował – to nie tylko przyjęcie prawdy, ale określony styl życia, uznający we wszystkim supremację Boga i dążący do zjednoczenia z Nim. Wyznanie prawdy jest dla Newmana wyznaniem Boga – źródła wszelkiej prawdy. Edyta Stein znajdowała tu potwierdzenie własnych myśli i dążeń, by respektować każdą prawdę, gdyż ma ona moc jednoczącą.

Zagłębiając się w pisma Newmana i poznając lepiej osobowość wielkiego kardynała-konwertyty, przyswajała sobie równocześnie egzystencjalne myślenie chrześcijańskie, które nigdy nie pozostaje w sferze abstrakcji, ale zmierza do konkretu, do kształtowania autentycznej, Bożej postawy w życiu, do uświęcania każdej chwili i każdej sytuacji. Świętość bowiem nie jest jakimś bezosobowym ideałem, ale postawą osoby; przenika ją, pociąga do najwyższych wartości i jest motorem jej działania.

Zapewne już wówczas zaczęły się kształtować zasadnicze rysy świętości Edyty Stein, które nieustannie rozwijała i udoskonalała. O. Przywara twierdzi, że “typem jej świętości” – mówiąc językiem filozoficznym – to “świętość oddania się Czystej Prawdzie” albo po prostu “świętość oddania się Bogu Czystej Prawdy”. Rozwiniemy to zagadnienie w osobnym rozdziale; warto jednak już teraz zwrócić uwagę, że Edyta w swym życiu wewnętrznym połączyła bezbłędnie czystą prawdę z czystą miłością. I tylko miłości dała prawo supremacji i prowadzenia do prawdy.

W Spirze podjęła się jeszcze jednej, dużej pracy przekładowczej, również za sugestią o. Eryka Przywary. Przetłumaczyła św. Tomasza z Akwinu Quaestiones disputatae de veritate. Praca ta nie ograniczyła się jedynie do przekładu, lecz była fenomenologicznym komentarzem tomistycznej metafizyki. Ukazała się w dwu tomach w latach 1931 i 1932. Słowo wstępne napisał Marcin Grabmann, stwierdzając rzeczowo, że Edyta Stein “nie tylko orientuje się doskonale w świecie myśli scholastycznej, lecz także zna język dzisiejszej filozofii”. Natomiast o. Eryk Przywara pisał w “Stimmen der Zeit” w 1931 r.: “Rewelacyjne w tym przekładzie jest to, że po raz pierwszy podejmuje on jedynie słuszną drogę: po jednej stronie język niemiecki, przez który niemal namacalnie przeziera prostota i jasność łaciny Akwinaty, po drugiej – cała reszta, przekształcona w żywą filozofię nie tylko dzięki obfitym przypisom, ale i dzięki samemu sposobowi przekładu”.

A jak swój przekład oceniała sama tłumaczka? Do o. Piotra Wintratha, benedyktyna, jednego z najbardziej krytycznych recenzentów pisze:

“Nikt głębiej ode mnie nie może być przekonany, że inni byliby bardziej do tej pracy powołani niż ja. Gdybym poprzednio była świadoma wszystkich trudności, z pewnością zabrakłoby mi odwagi. Do Tomasza zabrałam się jako prawdziwa nowicjuszka w scholastyce (jeśli w ogóle nie w filozofii). Fakt, że dzieła dokonałam i że – mimo wszystkich braków – jest takie, jakie jest, uważam niemal za cud. Powstało bowiem w godzinach po absorbującej mnie pracy nauczycielskiej i obok innych obowiązków, bez wskazówek i pomocy. Do obszerniejszych objaśnień zabrakło mi kompetencji. Tak zapewne nieświadom niczego mały Dawid dobierał się Goliatowi do skóry, aby porazić tego ciężko zbrojnego wojownika. Gdybym była 15 czy 20 lat młodsza i swobodna w działaniu, studium filozofii i teologii zaczęłabym jeszcze raz od samego początku. Lecz jestem już w wieku, gdy to, co się posiada, musi owocować; braki mogę uzupełniać tylko ubocznie – tyle, ile się da. Przy okazji niech mi będzie wolno prosić o radę i memento dla moich prac”.

W przekładach ujawniła się nie tylko wiedza Edyty Stein, ale również jej talent literacki i zdolności językowe. Oprócz języka angielskiego, łaciny i greki (występującej przede wszystkim w jej dużej pracy filozoficznej Endliches und ewiges Sein), znała też hebrajski (cytuje go w artykułach teologicznych) oraz francuski i hiszpański. Dobra znajomość francuskiego pozwoliła jej na kompetentny udział w kongresie filozoficznym w 1932 r. w Juvisy pod Paryżem, hiszpańskiego – na opracowanie dużego studium o św. Janie od Krzyża.

Do przekładu De veritate przygotowała się sumiennie. Świadczy o tym choćby nie publikowane dotąd jej tłumaczenie Tomaszowego dzieła De ente et essentia.

Zauważmy, że Edyta Stein oscyluje zawsze wokół zagadnienia prawdy. Czuje się, że dotyka tu zasadniczego nerwu swego życia. Chce, by wszelki ludzki wysiłek zmierzał tylko do prawdy. Człowiekowi potrzebny jest punkt oparcia, prawda uchwytna, bogata w treść, sprawdzająca się w życiu, słowem – prawda jako filozofia życia. Taką filozofię znalazła u św. Tomasza. Jej ośrodkiem jest Bóg, a nie własne “ja”.

W Spirze powstała również porównawcza analiza Fenomenologia Husserla i filozofia św. Tomasza z Akwinu. Czytamy tam na temat prawdy: “Tomasz nigdy by nie podawał, że prawda nie jest niczym innym niż tylko ideą, która w niekończącym się procesie, a więc nigdy pełnym, musi się urzeczywistniać. Istnieje pełna prawda, jest poznanie, które ją całkowicie obejmuje, które nie jest nieskończonym procesem, lecz jest nieskończoną, spokojną pełnią: to jest boskie poznanie”. W r. 1932 na konferencji w Juvisy, poświęconej tym problemom, była jedyną kobietą wśród światowej sławy filozofów.

Jak praktycznie wyglądała jej “prawda w miłości”? Opieką ks. Schwinda cieszyła się niedługo. Po jego śmierci o kierownictwo duchowe poprosiła o. Rafała Walzera, opata benedyktyńskiego z Beuron. Na jego ręce złożyła prywatne śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Od chwili chrztu odmawiała brewiarz kapłański. Wspomagała biednych, załamanych wspierała, pomagała konwertytom z judaizmu pogłębiać swoją wiarę, niejednego doprowadziła do chrztu. W seminarium nauczycielskim wywierała przemożny wpływ na studentki i siostry. Jej osobowość krzepła, przechodziła coraz głębszą przemianę. W autobiografii wyznaje, że jako dwudziestoletnia dziewczyna była weredykiem; uważała, że miała prawo drugich sądzić, poprawiać, mówić im w oczy “gorzką prawdę”. Dla swych studentek i podopiecznych stała się teraz uosobieniem macierzyństwa, które uważała za najwyższy dar kobiety.

Od r. 1928 nazwisko Edyty Stein zaczęło nabierać rozgłosu. Przez cztery lata jeździła z wykładami i odczytami o “Istocie kobiety”, które dziś możemy znaleźć w 5. tomie jej Dzieł pt. Die Frau. Nazywano ją wówczas głosem i “nadzieją” katolickich Niemiec. Zajmowała się szczególnie formacją kobiet, uwzględniając zwłaszcza to, czym ona powinna być według natury i łaski. Jej prelekcje wychodziły z założenia, że najlepszym wychowawcą jest Bóg, a Chrystus doskonałą osobowością i wzorem, według którego powinna się kształtować osobowość człowieka. Ponieważ przemawiała w okresie wybujałego często feminizmu, jej głos budził echa, czasem bardzo kontrowersyjne. Lecz nawet wobec ostrej krytyki nie odstąpiła od zasadniczego programu, który nakreśliła w liście do s. Adelgundis: „W istocie, zawsze mam do powiedzenia tylko jedną małą i prostą prawdę: jak rozpocząć życie, trzymając za rękę Pana. Jeżeli zaś żąda się ode mnie zgoła czegoś innego i proponuje mi mądre tematy, bardzo mi dalekie, mogę się nimi posłużyć jedynie jako punktem wyjścia, aby w końcu dojść do mego ceterum censeo“.

“Edyta Stein – wspomina taż siostra – miała specyficzny sposób mówienia: stanowczy, porywający, pełen osobistego zaangażowania i wewnętrznego poruszenia. Nigdy jeszcze nie spotkałam człowieka, który by podczas rozmowy potrafił w taki sposób łączyć najgłębszą powagę z tak uroczym i uszczęśliwiającym uśmiechem. Gdybyż wszyscy ludzie, których powołaniem jest przekazywać Boga i Jego prawdy, zechcieli czerpać dar przekazywania ze studni takiej miłości Boga i człowieka i przyoblec go, jak uczyniła to Edyta Stein, w szatę cichego, uśmiechniętego wdzięku! Tak, cała była samą miłością, łaską i urokiem”.

Dzięki przekonującej argumentacji swoich wywodów była zrozumiała tak dla prostych, jak i katolickiej “elity”. Zawsze uważała intelekt za narzędzie służby ludziom.

W Spirze – jak wspomniano – uczyła 8 lat. Praca nad Newmanem, później nad Tomaszem De veritate, wreszcie nad Akt und Potenz, prelekcje, szkice autobiograficzne wyczerpywały jej delikatne zdrowie. Postanowiła odejść z seminarium i zająć się wyłącznie pracą naukową. Do dominikanki, s. Kaliksty Kopf, pisze: “Im głębiej ktoś zanurzył się w Bogu, tym więcej, w tym samym duchu, musiwyjść z siebie, tj. wchodzić w świat, by mu nieść życie Boże. (…) To, że naukę można traktować jako służbę Bożą, zrozumiałam dopiero przy św. Tomaszu. (…) I tylko dlatego zdecydowałam się z całą powagą podjąć na nowo pracę naukową”.

Na pytanie tej samej adresatki listu, co robi, aby podołać tylu obowiązkom i potrzebom osób zwracających się do niej o pomoc, odpowiada:

“Nie stosuję żadnych szczególnych środków dla przedłużenia czasu pracy. Robię tyle, ile mogę. Sprawność wyraźnie wzrasta wraz z ilością koniecznych spraw. Jeśli nie ma nic pilnego, wyczerpuje się wcześniej. Niebo niewątpliwie zna się na ekonomii. Co u Siostry następuje po 9, nie jest już prawdopodobnie konieczne. W praktyce nie zgadza się to często z prawami rozumu, ale tylko dlatego, że nie jesteśmy czystymi duchami. Nie ma sensu się buntować.

O Panie, daj mi, proszę, wszystko,
Co prowadzi mnie do Ciebie.
I weź mi wszystko, Panie Boże,
Co mnie od Ciebie może odwieść.
Zabierz też ode mnie mnie samą
I całą mnie przyjmij na Twoją własność.

Oto trzy łaski, a z nich największa jest ostatnia i zawiera w sobie wszystkie inne. Ale, widzi Siostra, trzeba je sobie wymodlić”.