s. Immakulata J. Adamska OCD
Od wiary do niewiary (1891 – 1904)
Pani Augusta Stein z domu Courant (1849-1936), matka Edyty, oraz mała Edyta.
Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu, jako jedenaste dziecko średniozamożnej rodziny kupieckiej. Po wczesnej śmierci ojca (Edyta miała zaledwie dwa lata) wychowywały ją przeważnie starsze siostry, gdyż matka prowadziła przejętą po mężu składnicę opału. Mimo zapracowania, znajdowała zawsze dla najmłodszej córki czas i serdeczną tkliwość matczyną, o których Edyta mówi z wyraźnym wzruszeniem w swej autobiografii.
Matka była dla niej ideałem prawości, uczciwości i probierzem wartości, jakie należało w życiu obierać. Ta szczerze wierząca żydówka, mocna duchowo, niezmiernie uczynna, dzieląca z biednymi ostatni kęs chleba, własnym przykładem ukazywała wrażliwemu dziecku piękno dobra i szpetotę zła. Przestrzegała skrupulatnie mozaistycznych praktyk religijnych – modlitw, postów, obchodów świątecznych – i w tym duchu wychowywała sporą gromadę swych synów i córek. Nie ustrzegła ich jednak od kryzysów religijnych i młodzi Steinowie, jeden po drugim, stopniowo odchodzili od wiary.
Okres dzieciństwa ustala zazwyczaj zasadnicze rysy osobowości człowieka. Edyta Stein pisze o sobie:
“Od wczesnego dzieciństwa grono naszych krewnych określało mnie głównie na podstawie moich dwóch cech: uważano, że jestem ambitna (i to słusznie) oraz dawano mi przydomek ta mądra Edyta. Jedno i drugie bardzo mnie bolało. Zwłaszcza to drugie, dlatego, że brzmiało, jakbym z tego powodu była zarozumiała i – tylko była mądra; od najwcześniejszych lat wiedziałam, że dużo lepiej być dobrą niż – mądrą”.
“Byłam mała i delikatna, i zawsze blada, mimo że o mnie tak troskliwie dbano. (…) Wyglądałam na młodszą, niż byłam w istocie. Kiedy zaczynałam mówić, dziwiono się – co to za wścibska osóbka”.
Rodzeństwo Edyty uważało, że starsza od niej siostra Erna jest dla nich przejrzyta jak “czysta woda”, natomiast Edyta – “księgą zamkniętą na siedem pieczęci”.
Pierwsze karty autobiografii rzeczywiście ukazują wcale nie cudowne dziecko, chociaż rodzina Edyty za taką ją uważała. Nerwowa, przewrażliwiona, kapryśna, uparta; “mała ambicjuszka” – jak pieszczotliwie ją nazywała ciotka Cilla. “Ambicjuszka”, gdy czegoś chce dopiąć, wszystkich zmusza, aby się nią zajmowali, urządza np. awantury, ponieważ nie chce chodzić do przedszkola; nieustannie nagabuje, aby wcześniej, razem ze starszą Erną, zacząć naukę w “prawdziwej szkole”. Wady tego dziecka zdają się w tym okresie zagłuszać jej zalety: czułość serca, wrażliwość na cierpienie innych, głębię przeżyć i duchowe magis, czyli niegodzenie się na przeciętność. “Mała ambicjuszka” zawsze pragnęła być lepsza niż inne; nie tyle dla przyjemności ubiegania się o jakieś wyróżnienie, ale chciała zdobyć własną ocenę spraw i rzeczy, których wartość moralną ceniła najwyżej.
Stopniowo dokonywała się w niej przemiana wewnętrzna. Pomogła tu dobrze prowadzona szkoła, która przewrażliwionemu dziecku dawała pole do pracy dostosowanej do jego wieku, łącznie z wysiłkiem skierowanym na zdobycie osiągalnego dla niego dobra.
Lata – od siódmego do trzynastego roku życia Edyty – zamykają nowy, ważny okres rozwoju jej osobowości. Wspomina:
“Pierwsza wielka przemiana dokonała się we mnie, gdy miałam około siedmiu lat i to bez żadnej zewnętrznej przyczyny. Nie umiem tego wyjaśnić inaczej, jak po prostu dojściem do rozumu. Przypominam sobie, że od tamtego czasu powzięłam przekonanie, iż matka i moja siostra Freda wiedzą lepiej niż ja, co jest dla mnie dobre i dzięki temu zaufaniu ochotnie ich słuchałam. Znikł dawny upór i w następnych latach stawałam się dzieckiem łatwym do kierowania. (…) Wybuchy gniewu zdradzały mnie coraz rzadziej; już wcześnie tak panowałam nad sobą do tego stopnia, że prawie bez walki mogłam zachować równowagę. Jak się to stało, nie wiem; myślę, że uleczyły mnie wstręt i wstyd, jakie odczuwałam, gdy inni irytowali się i złościli, a także świadomość, że to poniża człowieka. Stopniowo robiło się coraz widniej i jaśniej w moim wewnętrznym świecie. To, co widziałam i słyszałam, czytałam i przeżywałam, dostarczało impulsywnej wyobraźni materiału do snucia najśmielszych marzeń”.
Marzenia tak wypełniały jej myśli, że traciła poczucie miejsca i czasu. “Przede wszystkim jawiła mi się zawsze wspaniała przyszłość – wspomina. – Marzyłam o szczęściu i sławie. Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam. O tych marzeniach mówiłam równie niewiele, jak o męczących mnie przedtem lękach. Spostrzeżono jedynie, że bywam zadumana; często mnie przestraszano, kiedy nie zauważałam, co się wokół mnie dzieje”.
Ten świat dziecięcych marzeń druzgoczą ciosy: rok po roku, najpierw wuj, potem stryj popełniają samobójstwo z powodu bankructwa finansowego. Edyta jest wstrząśnięta. Pisze: “Uświadomiłam sobie, że samobójstwo jest czymś okropnym, zupełnie inaczej okropnym niż sama śmierć”.