Z Teresą do Avila – misja wśród zakonnic

Do dzieła



Zadanie Jana od Krzyża, który posiadał tytuł “spowiednika i wikariusza zakonnic klasztoru La Encarnación”, polegało przede wszystkim na pomocy w doskonaleniu duchowym mniszek.

Gdy Jan zaczynał swoje dzieło, Teresa już od kilku miesięcy pracowała nad usunięciem nadużyć, ukróceniem niepotrzebnie przedłużanych wizyt zakonnic w klasztornym parlatorium, które zmieniło się prawie w klub dyskusyjny. Kiedyś zagroziła pewnemu dostojnikowi, że jeśli jeszcze raz przekroczy próg klasztoru, ona doniesie o tym królowi, a wtedy za niestosowne zachowanie i skandaliczne żądanie zetną mu głowę. Ojciec Jerónimo Gracián wspominał, że zainteresowany słysząc tę reprymendę przeoryszy, “nie mógł się doczekać, żeby wyjść, i drżał jak listek”.

Teresa sprowadziła karmelitów bosych na spowiedników klasztoru, jednakże przez ostrożność nie odsunęła karmelitów trzewiczkowych. Wiedziała, że mniszki same dokonają wyboru na korzyść ojca Jana. I rzeczywiście, przeczucie jej nie zawiodło. Kto mógłby udzielać rad Teresie, “tej pięknej, mądrej głowie”, jak nazywał ją ojciec Fernández?

Ze względu na duża liczbę mniszek do klasztoru przybywali i spowiednicy bosi, i trzewiczkowi. Pewnego razu zdarzyło się, że zakonnica klękając przy konfesjonale zapytała: “Ojciec jest bosy czy trzewiczkowy?” Ojciec Jan wykorzystał grę słów, przykrył stopy brzegiem habitu i odpowiedziała Jestem trzewiczkowy (obuty), córko”. Wtedy mniszka spokojnie się wyspowiadała.

Jedna z najbardziej przywiązanych do ojca Jana zakonnic, Anna Maria Gutiérrez, córka słynnego “Niculasa”, o którym Teresa pisała w 19-tym rozdziale Fundacji, wspominała o początkowym oporze niektórych sióstr wobec nauk i wymagań Jana od Krzyża. Nie rozumiały one, dlaczego powinny żyć w ściślejszym odosobnieniu, w głębszej ciszy. Dlaczego nie powinny tak wiele czasu spędzać w parlatorium. Opowiadała także, jak te same zakonnice, “kiedy grzmiało lub błyskało się… drżąc ze strachu prosiły Boga o zmiłowanie i uciekały do chóru modlić się i polecać się Panu”. Biegły z parlatorium (gdzie traciły czas na niepotrzebnych rozmowach z mężczyznami) do chóru, żeby rozmawiać z Bogiem.

Patrząc na to widowisko, ojciec Jan uśmiechał się z pobłażaniem, wiedząc, że wszystko może skłonić do myślenia i do zmiany sposobu życia.

Jan kontynuował swoją pracę, dzień po dniu wprowadzając je na drogę modlitwy. Potrafił czekać na chwilę zesłaną przez Boga i wewnętrzne przekonanie, które ułatwiało korzystanie z nauk ustnych i pisemnych, z dobrego przykładu, a ten więcej znaczył niż tysiące książek i napomnień. W La Encarnación od początku budował to, co zostało później nazwane systemem wychowawczym Jana. Posługiwał się metodami, które uznano za typowe dla jego pracy: rozdawał bileciki i karteczki z sentencjami duchowymi, zawierającymi tematy do rozmyślań pobudzających wolę i serce. Anna Maria Gutiérrez wspominała z tęsknotą: “Miał dar pocieszania każdego, kto się do niego zbliżył. Czynił to za pomocą słów i za pomocą bilecików. Ja także je dostałam, jak też karteczki zawierające święte myśli. Szkoda, że dziś już ich nie mam”.

Duże wrażenie wywarła na wszystkich pewna bardzo długa nauka o cnotach. Jedna z mniszek, chyba dona Maria de Yera, była ciężko chora. Jan spędził przy jej łóżku całą noc. Jedna z obecnych przy tym zakonnic pamiętała, że ojciec Jan czuwając “uczył mniszki miłosierdzia, pokory i posłuszeństwa. Mówił o różnych sprawach duchowych, a na koniec dodał: kiedy już posiądziecie te cnoty, pomyślcie, że otrzymałyście je od Boga bez żadnej zasługi”.

Stan mniszki pogarszał się. Przepisywano różne kuracje, ale nic nie pomagało. Jak powiedzielibyśmy dzisiaj, zapadła w śpiączkę i nie dawała znaków życia. Przerażone mniszki znów wezwały ojca Jana od Krzyża. “On i jego towarzysz natychmiast przyszli. Weszli do klasztoru i zbliżyli się do łóżka chorej, a może już zmarłej”. Anna Maria Gutiérrez zapytała świętego Jana od Krzyża: “Ojcze, co się stało? Czy nie mógł Ojciec zająć się tą córką, która zmarła bez spowiedzi i sakramentów?” Ojciec Jan nic nie odpowiedział. Poszedł do chóru i pogrążył się w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Po pewnym czasie mniszki zawołały go. Chora, którą wiele osób uważało za zmarłą, odzyskała przytomność. Ojciec Jan wyspowiadał ją i był przy niej aż do chwili, gdy skonała w pokoju Chrystusa.

Na naukach i posłudze sakramentów płynęły jego dni. Ale nie zapomniał o czymś, co dziś nazwalibyśmy działalnością społeczną. Była ona owocem jego wspaniałego miłosierdzia. Pewnego dnia Jan, idąc spowiadać, zobaczył, że mniszka, która zamiatała krużganek, była bosa. Okazało się, iż “nie miała butów ani pieniędzy, żeby je kupić”. Jan zebrał datki i przekazał je mniszce, żeby zaopatrzyła się w tak potrzebną część garderoby. Podobnie odnosił się do chorych w klasztorze. Gdy potrzebowały jakichś lekarstw lub pociechy, robił wszystko, żeby im to zapewnić. Od dziecka był przyzwyczajony do zbierania jałmużny, np. w Medina del Campo dla dzieci z Colegio de los doctrinos, albo dla chorych ze szpitala de las bubas. Był biedny, ale nie chciał niczego dla siebie. Prosił o wsparcie dla innych. Gdy mieszkał w domku Torrecilla, przynoszono mu różne zakonne przysmaki, lecz on z radością oddawał je chorym. To był jego sposób umartwiania się i praktykowania miłosierdzia.