Wpływ św. Jana do Krzyża na duchową drogę Edyty Stein

o. Jerzy Gogola OCD



Każdy człowiek ma swoją niepowtarzalną drogę do zjednoczenia z Bogiem i musi ją przebyć osobiście. Stąd i wpływ innych na osiągnięcie tego celu, chociażby duży, trzeba rozumieć jako pewien doping, zachętę i pobudkę. W naturalnym rozwoju człowieka wpływ najbliższych, zwłaszcza w pierwszych latach jego życia, jest ogromny. Dotyczy on zarówno sfery naturalnej, jak i nadprzyrodzonej. W miarę dorastania dziecka ten wpływ maleje na skutek osiągania przez niego własnej niepowtarzalnej i autonomicznej osobowości. W wieku dojrzałym człowiek nadal potrzebuje innych ludzi, by mógł żyć i rozwijać się normalnie. Dzieje się to jednak na nieco innej zasadzie niż w wieku dziecięcym i niemowlęcym. Pomijając problem bezwiednego ulegania wpływom różnych ludzi, człowiek sam dokonuje wyboru swojego przewodnika czy przyjaciela.

Przechodząc do postaci Edyty Stein, sprawa wpływu Jana od Krzyża na jej duchową drogę do momentu nawrócenia (1921 r.), wydaje się być jasna: św. Jan od Krzyża nie miał na nią żadnego wpływu, ponieważ go nie znała. Nie można jednak pominąć tego okresu jej życia, jeżeli chcemy zrozumieć rolę Jana od Krzyża na jej duchowej drodze w okresie późniejszym. W tym okresie należy poszukiwać przyczyny, dla której Edyta wybrała go później za swojego duchowego przewodnika.

Skoro nastąpiła natychmiastowa duchowa komunia, która jest istotnym warunkiem skutecznego duchowego przewodnictwa, to musiało istnieć pomiędzy nimi pewne duchowe podobieństwo.

1. Podobieństwo życiowej drogi na płaszczyźnie historycznej

Dla znających dzieje życia wielkiego Mistyka karmelitańskiego i Edyty Stein tak sformułowany temat wydaje się być trochę “naciągany”, bo przecież drogi życia tych dwojga zdają się być totalnie różne. A jednak, oprócz raczej przypadkowej zbieżności dat ich życia i śmierci, można wykazać kilka znaczących podobieństw (1).

Zarówno Jan, jak i Edyta stracili ojca w pierwszych latach swojego życia. Stwarza to specyficzną sytuację rodzinną mającą raczej duży wpływ na dalsze wychowanie ludzkie i chrześcijańskie.

Łączyła ich bez wątpienia nauka. Trudno porównywać ich zdolności intelektualne, nie miałoby to zresztą większego sensu, chodzi jedynie o sam fakt studiowania chociażby św. Tomasza z Akwinu i teologii scholastycznej. Zgłębianie myśli teologicznej tych samych mistrzów bez wątpienia zbliża ludzi w ich sposobie myślenia i pojmowania rzeczywistości. Edyta miała jeszcze tę przewagę nad Janem od Krzyża, że mogła studiować dzieła jego samego i wejść, jak mało kto, w jego wewnętrzny świat, pomimo stosunkowo małej ilości świadectw autobiograficznych. Przypomnijmy, że Edyta obroniła pracę doktorską na temat empatii, wczucia się, z wynikiem summa cum laude, co się u Husserla przed nią nie zdarzało.

Łączyła ich posługa chorym. Ta praca wskazuje na ich wspólną cechę, jaką była wrażliwość na drugiego człowieka. Jan od Krzyża posługiwał chorym w szpitalu już jako chłopiec, Edyta była trochę starsza. Obydwoje czynili to dobrowolnie. Warto zauważyć, że Edyta pracuje jako sanitariuszka, będąc niewierzącą. Posługuje nie tylko rodakom, ale również żołnierzom innych narodowości, co przemawia tym bardziej za jej wrażliwością na człowieka, za posiadaniem niemalże wrodzonej miłości bliźniego.

Łączyła ich miłość do matki i rodzeństwa. Miłość do matki u Jana i Edyty jest zrozumiała już przez sam fakt, że obydwoje nie znali ziemskiego ojca. Matka była dla nich symbolem ojca i matki jednocześnie. Może i ten fakt warto uwzględnić, kiedy rozważamy ich miłość do Boga. Oni nie znali ludzkiej miłości ojca. Modlili się do Boga Ojca przez pryzmat miłości matki. Nie jest to bez znaczenia w rozumieniu miłości Boga. Należy tu też podkreślić osobowość, przedsiębiorczość i odwagę ich matek. Matka Jana kilkakrotnie musiała zmieniać miejsce zamieszkania, co wiązało się z wielkim trudem i poświęceniem. Nie zniechęcała się, kiedy odepchnęli ją krewni zmarłego męża, nie udzielając żadnej pomocy. Matka Edyty miała kilkoro dzieci do wychowania i przedsiębiorstwo zagrożone upadkiem. Była na pewno w lepszej sytuacji finansowej, ale życie wymagało od niej równie wielkiej odwagi. Edyta darzyła matkę wielką miłością. Do tego stopnia, że z uwagi na nią, oczywiście także za radą spowiednika, odłożyła na później swoje wstąpienie do Karmelu. Jednak miłość do Chrystusa była jeszcze większa. Jeśli chodzi o rodzeństwo, Jan traci jednego z dwóch braci, a pozostającego przy życiu Franciszka kocha bardzo. Warto w tym miejscu przytoczyć wyznanie tegoż brata, które stanowi rzadkiego rodzaju odsłonięcie duszy św. Jana od Krzyża. Zdarzenie ma miejsce podczas ostatniego ich spotkania w Segowii:

“Jednego wieczoru po kolacji wziął mnie za ręką i wyprowadził do ogrodu. Byliśmy sami; powiedział mi. Chcę ci opowiedzieć pewną historię, jaka zdarzyła mi się z naszym Panem. W klasztorze mieliśmy krzyż. Przechodząc jednego dnia obok niego, pomyślałem, że byłoby lepiej umieścić go w kościele, pragnąc, by nie tylko zakonnicy go czcili, ale również świeccy, i tak uczyniłem. Po umieszczeniu go w kościele, w najodpowiedniejszy sposób jak mogłem, w czasie gdy jednego dnia znajdowałem się na modlitwie przed nim, powiedział mi Jezus: Bracie Janie, proś mnie, o co chcesz za tę przysługę, jaką mi uczyniłeś, a ja ci to spełnię. Ja mu odpowiedziałem: Panie, chcę, byś mi dał wiele cierpieć dla Ciebie i być wzgardzonym i uważanym za nic. O to prosiłem naszego Pana i Jego Majestat tak zrządził. Że raczej cierpię z powodu wielkiej czci, jakiej jestem przedmiotem, chociaż na nią nie zasługuję” (2).

W klasztorze w Segowii znajduje się obraz Jezusa dźwigającego krzyż z liną na szyi, który był okazją i świadkiem tej krótkiej i niezapomnianej rozmowy.

Edyta, podobnie jak Jan, była najmłodszą z rodzeństwa, siódmym dzieckiem państwa Stein. Można by wiele mówić o radościach i cierpieniach związanych z rodzeństwem. Wspomnimy tylko o jej bliskości z siostrą Różą. W styczniu 1942 roku Teresa Benedykta zrozumiała, że nie może pozostać w Echt, nie narażając swoją osobą klasztoru na niebezpieczeństwo. Chce jednak oficjalnie przenieść się do Szwajcarii, do jedynego tam klasztoru karmelitanek bosych. Okazuje się, że jest tam tylko jedno miejsce, a ona bez siostry Róży nie pojedzie (3). Po ludzku mówiąc, z bardzo dużym prawdopodobieństwem mogłaby się uratować. Ten wspaniałomyślny gest jest dla niej czymś najzupełniej oczywistym. Edyta uczestniczyła w cierpieniu swojej siostry prawdopodobnie do ostatniej chwili, przeżywając także jej śmierć.

Jana i Edytę łączyła Teresa z Awili. W pewnym momencie ich życiowej drogi odegrała decydującą rolę. Opatrznościowe spotkanie Jana ze św. Teresą od Jezusa miało miejsce w 1567 roku. Równie opatrznościowe, jak spotkanie Jana, miało miejsce, kilka wieków później, spotkanie Edyty z Teresą poprzez Księgę życia. Dzięki Teresie zajaśniała im prawda, której szukali. Spotkanie z Teresą było zaledwie początkiem drogi każdego z nich.

Godnym odnotowania jest wreszcie podobieństwo ich własnej śmierci. O Edycie wiemy, że zginęła śmiercią męczeńską przez zagazowanie. O Janie od Krzyża wiemy, że zmarł śmiercią naturalną. Ona jest męczennicą, on wyznawcą. Gdyby jednak ktoś chciał “zmierzyć” wielkość fizycznego cierpienia ostatnich dni obydwojga, kto wie, czy nie wygrałby Jan od Krzyża. Samego momentu przejścia do domu Ojca nie bało się żadne z nich. Znamy relacje dotyczące ostatnich chwil życia Jana od Krzyża, który przynajmniej 9 grudnia – zmarł 14 grudnia – znał datę i godzinę swojej śmierci i cieszył się na tę chwilę. Znamy też wielki pokój Teresy Benedykty, która również wiedziała w przybliżeniu o dacie swojej śmierci. W ostatnim liście z obozu holenderskiego Westenbork pisze do Karmelu: “Tysiączne dzięki, pozdrowienia dla wszystkich” – jakby to był list po spędzonych miłych wakacjach, a nie w przeddzień śmierci. Siostra Judyta, portugalska zakonnica, która była z Edytą w obozie i otrzymała zwolnienie (choć w dwa lata później i tak została zamordowana) zeznaje m.in.: “Widziałam także niemiecką karmelitankę, będącą w kolejce jeszcze przede mną. Jej uwolnienie również zostało anulowane. Stała blada, ale spokojna, a nawet pocieszała swoje towarzyszki w cierpieniu” (4).