Wiek chłopięcy i młodość – drogi powołania

W służbie chorym



W tym czasie pojawia się w życiu Jana inna wielka osobowość z Medina del Campo, don Alonso Alvarez de Toledo, administrator Hospital de la Concepción, zwanego szpitalem chorych na wrzody. Jan przenosi się do tego centrum dobroczynności w charakterze pielęgniarza. Szpital ten, jeden z czternastu istniejących w mieście, przyjmował chorych na wrzody, stąd jego nazwa de las bubas(wrzody). Przebywali w nim przeważnie biedacy i cierpiący na choroby weneryczne. Franciszek odnotowuje w związku z tym: “W owym czasie przeniesiono go do szpitala de las bubas, pod opiekę pewnego szlachcica, zajmującego się chorymi”. Szlachcic, zwany Alonso Alvarez de Toledo, który opuścił świat i udał się do szpitala, aby pielęgnować chorych, wziął go do siebie. Przykład dobrego administratora wywarł piętno na młodym Janie, pełniącym rolę pomocnika. Alonso Alvarez poświęcił “dla szpitala dużą część swoich dóbr i część majątku swej siostry, która była żoną Hernanda Daza. Wydaje mi się, że najgorsze co mogłoby się przydarzyć tej instytucji, to pozostanie bez pomocy don Alonsa, który uczynił wiele dobra dla miasta”. Tak wyraził się w 1579 Simón Ruiz, gubernator Medina del Campo. W owym czasie Alonso Alvarez de Toledo administrował szpitalem już od 24 lat. Znany był i ceniony ze względu na swój sposób postępowania pełen “miłości i miłosierdzia, a także delikatności”, z jaką pielęgnował chorych w szpitalu. Dlatego też wielu możnych “okazywało swoją szlachetność dając jałmużnę, bo wiedzieli, że ich pieniądze będą dobrze wykorzystano).

Zdolności administratora w zdobywaniu pomocy i jałmużny znane były wszystkim. Zorganizował on grupę kwestorów, którzy co sobotę biegali po mieście, “szczególnie wśród kupców jarmarcznych; zbierali jałmużnę także w kościołach w dni świąteczne. W sierpniu wychodzili na pola i do stodół, aby wyprosić dary w postaci ziarna, a w czasie winobrania także w postaci winogron”.

Franciszek zaświadcza wielokrotnie, że Janowi de Yepes powierzano to nieco upokarzające zadanie zbierania jałmużny dla szpitala. “Podczas służenia w szpitalu, szlachcic zlecił mu zbieranie jałmużny dla biednych”.

Ponieważ urodził się w biedzie, wiedział, co znaczy być w potrzebie. Tak więc musiał żebrać dwukrotnie: najpierw dla dzieci z de la Doctrina, później zaś dla biednych ze szpitala. Bez wątpienia nieraz doznał przykrości wyciągając rękę po datek.

Czasami wówczas, tak jak i dziś, nie wystarczało wyjaśnienie, że chodzi o cel dobroczynny, że to dla biednych, dla chorych. Do żebrania i nieprzyjemnych przygód z tym związanych przyzwyczajony był również Franciszek de Yepes. Obydwaj byli żebrakami dla Chrystusa i dla bliźniego.

Zatrzymując się na chwilę na tym temacie, który jest ważny w kontekście życia rodzinnego Jana de Yepes, chciałbym przypomnieć jeszcze kilka faktów. Jan, kiedy zostanie Janem od Krzyża, prosić będzie Boga o trzy rzeczy. Jego brat Franciszek poprosił natomiast o cztery. Czwartą i ostatnią była prośba o ubóstwo. Chciał, by Bóg pozostawił go w takim stanie, w jakim się urodził. I tak było: zarówno pod względem duchowym, jak i materialnym. Franciszek miał swego rodzaju listę potrzebujących: więźniów, porzucone dzieci, cudzoziemców, chorych, pielgrzymów.

Aby móc sprostać tylu potrzebującym, Franciszek musiał poruszyć cudze serca i oprócz bezpośredniej pracy z biednymi, prosić dla nich o jałmużnę. Spośród ofiar, które zbierał, “odkładał część dla niektórych osób wstydliwych ze wszystkich warstw społecznych, którym przynosił, w zależności od potrzeb: jednym chleb, drugim pieniądze, jeszcze innym mięso, ubranie, bieliznę pościelową, jednym słowem zaopatrywał je w to, czego najbardziej było im brak”.

Złośliwi i zazdrośni, których nie brakowało, oskarżyli Franciszka, “że jest człowiekiem leniwym, próżniakiem, który zamiast pracować żebrze. To, co zbierze, sam zjada i przepija, zamiast dawać biednym; z jego winy inni tracą”. Sąd wydał formalne upomnienie i zakazał mu żebrać pod karą grzywny i więzienia. Groźby te nie przestraszyły go i nie przestał czynić tego, co dotychczas. Jego serce pełne było litości i współczucia, które okazały się silniejsze od strachu. Ponieważ nie zmienił postępowania, miejscowe władze wysłały do jego domu policjanta z nakazem aresztowania.

Przebywa więc jakiś czas w więzieniu, aż pewien kanonik, jego przyjaciel, niejaki Porras, w rozmowie z sędzią przedstawił prawdę o jego postawie. Uwalniają go i znów może iść wybraną przez siebie drogą i czynić dobrze.

Jego biograf przytacza zadziwiające stwierdzenie:”Już od dzieciństwa miał skłonność do czynienia dobra i dawania jałmużny. Taką postawę zachował aż do śmierci. Pieniądze, które wpadły mu do rąk, dawał zaraz biednym, i chociaż sam był bardzo biedny, nie brakowało mu nigdy czegoś dla innych”.

Osobiste doświadczenie ubóstwa podtrzymuje Franciszka w jego dobroczynności. To samo doświadczenie pomaga również młodemu Janowi prosić o jałmużnę w imieniu innych, szczególnie chorych i tych, którzy nie mogli nawet prosić o pomoc sami dla siebie.

Nie wiem, czy Jan i Franciszek chodzili, jak inni prawdziwi biedacy z Medina w kilka lat później, mając jako znak rozpoznawczy różaniec z herbem miasta. Ludzie dawali datki, a oni, ubodzy “ofiarowywali modlitwę w zamian za jałmużnę, przesuwając ziarnka różańca”. Z różańcem czy bez obydwaj Yepes odpłacali z pewnością modlitwą, błogosławieństwem i uśmiechem za to, co otrzymali. Płacili tą monetą, tak osobistą, za to, co zebrali dla innych.

Franciszek wyróżniał się również odwiedzając szpitale: “Tam pomagał biednym, słał im łóżka, sprzątał pokoje. W dzień i w nocy, jeśli tylko spotkał biednego, zabierał go i starał się umieścić w jakimś szpitalu”.

Ojciec Crisógono, współczesny biograf Jana od Krzyża, myśli o sytuacji, kiedy Franciszek przyprowadza chorego do Hospital de las bubas, w którym jego brat pracuje jako pielęgniarz. “W takim przypadku chory przechodzi z rąk Franciszka do rąk Jana, do rąk czułych dla potrzebujących. Były to ręce dwóch braci, biednych sierot, przyzwyczajonych do głodu, do łez, do rezygnacji z wielu rzeczy, traktujących jednak bliźniego z uczuciem i troskliwością, jakich sami nie zaznali od swego dzieciństwa”.