W szkole cierpienia. Trudne drogi do ważnych odkryć

Święta rezygnacja



Konferencja druga

Kto należy do Chrystusa, musi przeżyć całe Jego życie. Musi z Nim wejść na drogę krzyżową, przejść przez Ogrójec i wstąpić na Golgotę. Lecz wszystkie cierpienia zewnętrzne są niczym w porównaniu z ciemną nocą duchową, gdy zagasa Boskie światło i milknie głos Pana. Bóg jest w tym doświadczeniu blisko, lecz ukrywa się i milczy. Dlaczego? Są to największe Boże tajemnice, których choć do końca nigdy nie przenikniemy, przecież możemy je nieco zrozumieć. (święta Teresa Benedykta od Krzyża)

Dramatyczne godziny spędzone przez Jezusa w ogrodzie Getsemani stały się krwawym preludium do wydarzeń czekających Go niebawem na Kalwarii. Nie znamy wszystkich szczegółów Jego nocnego cierpienia. Nieliczni świadkowie konania relacjonują nam tylko to, co zaobserwowali, zanim po raz kolejny zmorzył ich sen. Mówią między innymi o krwawym pocie, jaki dane było im zobaczyć na twarzy Jezusa. O fakcie tym opowiedzieli innym uczniom Mistrza. “Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię” (Łk 22, 44) – pisze ewangelista Łukasz, z zawodu lekarz. Jako jedyny relacjonuje pisemnie to zjawisko w swej Ewangelii, używając medycznego terminu tromboi.

Krwawy pot jest bardzo rzadkim zjawiskiem. Medycyna nazywa je hematodrosis. Wspomina już o nim Arystoteles, wymieniając je wśród medycznych ciekawostek. W sytuacji fizycznego cierpienia i psychicznego lęku posuniętych do granic wytrzymałości, przebiegające tuż pod skórą naczynka krwionośne pękają, a krew wraz z potem wypływa na powierzchnię ciała. Temu fenomenowi towarzyszy zazwyczaj utrata świadomości.

Nikt z nas nie był naocznym świadkiem nocnych godzin w Oliwnym Ogrodzie. Mając jednak do dyspozycji relacje apostołów i wyjaśnienia lekarzy, oczami wiary wspieranymi wyobraźnią możemy spojrzeć na tę tajemnicę sprzed dwóch tysięcy lat. Podczas konania Jezusa w Getsemani Ojciec podtrzymywał w istnieniu swą wszechmocą Jego ciało. Tą samą wszechmocą pozwalał jednocześnie, aby duch, psychika i uczucia Syna doznawały agonii. W tej niewyobrażalnej dla naszego doświadczenia sytuacji Jezus zanosi do Ojca modlitwę: “Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Mt 22, 42). Autor Listu do Hebrajczyków tak to opisuje: “Za dni ciała swego, z głośnym wołaniem i płaczem zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5, 7). Prośby są wyrazem nadziei człowieka, że otrzyma niezbędne mu dobro. Błagania natomiast wskazują na determinację. To już nie jest prosty dylemat: mogę otrzymać lub nie. W błaganiach rozpoczyna się prawdziwa batalia o zachowanie podstawowych funkcji życiowych, a niejednokrotnie samego życia.

I wreszcie następują w Liście słowa, które nas najbardziej zadziwiają: “I został wysłuchany”. Przecież dobrze wiemy, że od męki krzyżowej Jezus nie został zachowany. Jakże więc wyobrazić sobie tę sytuację wysłuchania przez niewysłuchanie? Najlepiej wcale. Cierpienie jest wyjątkową przestrzenią, światem, w którym możesz poruszać się swobodnie tylko za pomocą wiary. Rozum pozostaje bezradny. Spotyka się tutaj z Bożym paradoksem, z jedną z największych tajemnic, która brzmi dla niego: Ojciec wysłuchał Syna, nie wysłuchując Go. Próbując użyć rozumowania jako jedynego narzędzia do jej rozwikłania, skazujesz się na przegraną.

Każdy człowiek, w charakterystycznych dla siebie okolicznościach życia, doświadcza podobnego paradoksu. Niejednokrotnie zostaje wysłuchany przez fakt nieoddalenia cierpienia lub jakiegoś trudnego doświadczenia, chociaż prosił o to, by były mu oszczędzone. Światło dla tych sytuacji może przyjść jedynie od strony wiary. A czym jest wiara? Jest przyjęciem jako rzeczy prawdziwej i dla ciebie najlepszej tego, co Bóg objawia. Ojciec objawia ci siebie nie tylko wówczas, gdy mówi o sobie ustami Jezusa. Objawia siebie także wówczas, gdy nie słyszysz Jego słów, ale widzisz jak działa, jak z tobą postępuje. Tak więc prawda, którą trzeba przyjąć – często nie rozumiejąc jej – skrywa się nie tylko w Jego słowach, ale i w sposobach postępowania. Ojciec zawsze słyszy twoją prośbę, lecz często wysłuchuje ją w sposób dla ciebie niezrozumiały.

Sytuacja, w której zostajesz wysłuchany przez nieoddalenie od ciebie cierpienia to z pewnością trudny egzamin. Jest on egzaminem dla całego człowieka. Gdy cierpi psychika, swój trudny czas ma sfera emocjonalna, współcierpi też na różny sposób ludzkie ciało. I na odwrót. Zdanie tego egzaminu bądź niezdanie dokonuje się na drodze wyboru. Czego ten wybór dotyczy? Odnosi się on do twoich postaw w dwóch ważnych okolicznościach życia. Przyjrzyjmy się im bliżej, bo wybory, których wówczas dokonujesz decydują o postawie wobec tajemnicy cierpienia.

Cierpienie bez odniesienia do Boga jest tragedią. Nie wiąże się z nim żadne dobro ani wielkie, ani małe. Jest doświadczeniem, które nie ma do spełnienia żadnej misji dobra. Przynależy całkowicie do tajemnicy śmierci, a ta pojawiła się na świecie jako owoc nienawiści upadłego anioła. Stworzył on królestwo śmierci i towarzyszące mu nierozerwalnie cierpienie. Opowiedział się raz na zawsze i całym sobą przeciw Bogu, stąd jego cierpienie jest wieczną tragedią, doświadczeniem, które go unicestwia, nie odbierając jednocześnie istnienia. Wieczne cierpienie bez najmniejszego cienia nadziei.

Historia ludzkiego cierpienia jest inna. Ono spotkało się z Bożym miłosierdziem, ponieważ człowiek nie posiada tak głębokiego poznania Boga, jakie przed swym upadkiem posiadał anioł. Cierpienie nie zostało co prawda z człowieczej egzystencji cofnięte, jednak otrzymało nadzieję. Dzięki Jezusowi zarówno najmniejsze jak i największe ludzkie zmagania mogą stać się doświadczeniem bezcennym. Pod jednym wszakże warunkiem. Wszystko to, co składa się na twój codzienny krzyż musi być przeżywane w łączności z Jezusem. Tylko w nim cierpienie ma nadzieję i przynosi rzeczywiste dobro.

Tutaj znajduje się przestrzeń dla pierwszego i najważniejszego decydowania: zawierzyć swe życie Jezusowi, iść z Nim w swoją codzienność czy też realizować siebie na własnych warunkach, bez oglądania się na Zbawiciela? Poza Jezusem cierpienie nie ma żadnego sensu. Stanowi tragiczny los, skałę odrazy, doświadczenie rodzące bunt i nienawiść względem Boga. Jeśli wybierzesz Jezusa i będziesz się Go w życiu trzymać mocno za rękę, cierpienie cię nie ominie, ale otrzyma bezcenny dar nadziei, pewność, że przyniesie w swoim czasie wielkie dobro. Nie oznacza to, że można je rozumowo wytłumaczyć. Oznacza to, że w sposób dla nas niezrozumiały wiedzie do wielkiego dobra. Dlatego bardziej potrzeba tutaj wiary niż rozumowania.

Jeśli chcesz wyjść zwycięsko ze spotkania z cierpieniem, musisz rozpocząć od pytań najbardziej zasadniczych: Czy jestem osobą wierzącą w Boga? Czy troszczę się o rozwój wiary? Czy korzystam regularnie z sakramentu pojednania i sakramentu Eucharystii? Czy przyjmuję w całej rozciągłości nauczanie Jezusa? Czy żyję na co dzień tym, czego wymaga ode mnie wiara? W rzeczy samej są to pytania o duchowe środowisko w jakim żyjesz. Jeśli jest to środowisko mocnego przylgnięcia do Jezusa, zawsze bogate będzie w niezachwianą nadzieję dla spotykających cię na drodze cierpień. Jeśli jest to środowisko, do którego Jezusa nie wpuszczasz, pozbawione będzie jakiejkolwiek nadziei dla doświadczeń cierpienia. Możesz co prawda odwoływać się do motywów altruistycznych i podejmować cierpienie dla dobra innych. Ten motyw jednak nie wystarczy, by przejść odważnie wszystkie okoliczności życia naznaczone cierpieniem. Ludzkie historie pokazują, jak cierpienie przeżywane bez wiary skutecznie zamknąć może ludzkie serce na Bożą obecność. Nikt z ludzi nie ma bowiem mocy nadać trudnym chwilom własnego życia wartości nadprzyrodzonej, czyli takiej, która nie przemija wraz ze śmiercią, lecz zapewnia wielkie dobra w życiu przyszłym, a po części także w doczesnym. Taka możliwość jest tylko w Jezusie.

Przestrzeń dla drugiego ważnego decydowania pojawia się w innym miejscu. Przeżywanie cierpienia z wiarą nie oznacza pozostawienia wszystkiego swemu biegowi. Cierpienie zostaje człowiekowi przez Boga zadane, to znaczy powierzone jego rękom. To ważne zadanie uświadamiają nam święci wszystkich minionych wieków, a w czasach nam najbliższych szczególnie święta Teresa z Kalkuty i święty Pio z Pietrelciny. Tak wiele mieli na co dzień do czynienia z tajemnicą cierpienia. Ojciec Pio założył Dom ulgi w cierpieniu. Ta nazwa mówi o obowiązku dokładania wszelkich starań, by zmniejszać ludzkie cierpienia. Słowo ulga każe nam jednak spojrzeć realistycznie na nasze możliwości w konfrontacji z cierpieniem. Świątobliwy kapucyn nie założył Domu likwidacji cierpienia. Tylko w niewielkiej części działania człowieka likwidują cierpienie. Nader często medycyna dochodzi do granic swej skuteczności, a lekarzom pozostaje bezradnie patrzyć, jak choroby kontynuują swą ekspansję tam, gdzie nie sięgają już ludzkie możliwości.

Takie granice możliwości naszego oddziaływania odnajdujemy nie tylko w przestrzeni chorób ciała i psychiki. Pełno ich w codziennych międzyludzkich odniesieniach. Pragniesz na przykład pogodzić się z kimś, robisz wszystko, by doprowadzić do normalizacji wzajemnych relacji, ale ta druga osoba może zaciąć się w uporze. Jesteś wówczas bezsilny, cierpisz, lecz nic więcej nie możesz uczynić, bo ręka, którą ku drugiemu wyciągasz nie spotyka się z podobnym gestem. Patrzysz być może jako rodzic na dramat rozpadu małżeństwa twego dziecka. Cierpisz i wyraźnie widzisz, że niewiele możesz zrobić, bo tamtych dwoje realizuje własną wolność, gdzie nie ma miejsca na wzajemne przebaczenie i odpowiedzialnie przeżywaną miłość. “Musimy nauczyć się także i to znosić – pisze święta Teresa Benedykta od Krzyża – że ktoś dźwiga swój krzyż, a my nie możemy mu ulżyć, co jest często trudniejsze niż cierpieć samemu”. Ileż podobnych sytuacji można by wyliczyć.

Właśnie w takich okolicznościach czeka cię podjęcie kolejnego ważnego kroku – całkowitego zdania się na Boga. Pisarze duchowi nazywają go świętą rezygnacją. Przymiotnik święta jest tutaj konieczny, ponieważ samo słowo rezygnacja wskazuje na poddanie się, któremu brakuje już nadziei. Święta rezygnacja jest postawą diametralnie różną od tamtej. Oznacza całkowite powierzenie się rękom Boga bez żadnych zastrzeżeń co do długości trwania trudnego doświadczenia, jego okoliczności i natury. Takiej postawy nie można wzbudzić w sobie “na zawołanie”. Trzeba się do niej przygotowywać latami, wchodząc coraz głębiej w zażyłą relację z Jezusem.

Postawa świętej rezygnacji nie zamyka problemu cierpienia. Ono wciąż nie znika pomimo tak daleko posuniętego zawierzenia się Bogu. Święta rezygnacja nie jest postawą jednorazową. Trzeba się na nią zdobywać za każdym razem, gdy ciężar bolesnych doświadczeń daje się odczuć ze szczególną intensywnością. Żadne z codziennych umartwień, które podejmujesz nie może się z nim równać. Umartwienia to dobrowolnie podjęte przez ciebie działania, podczas których odmawiasz sobie dobrej i miłej rzeczy bądź jakiegoś doświadczenia ze względu na Boga. Wyrzeczenie natomiast odnosi się do długotrwałej sytuacji będącej dla ciebie źródłem cierpienia. Jesteś wówczas bezsilny w wysiłkach zmierzających do zaradzenia jej lub wyzwolenia się z niej. Człowiek żyjący poza światem wiary traci w takich okolicznościach nadzieję i obarcza odpowiedzialnością Boga za to, co go spotkało. Dla ciebie, jeśli jesteś człowiekiem wiary, istnieje inna droga. Pozostajesz wolny, by przyjąć konsekwencje trudnej sytuacji aktem swej woli, otwierając się na tajemnicę doświadczanego cierpienia. W takich okolicznościach wyrzeczenie przechodzi w postawę świętej rezygnacji zakładając, że odważnie trwasz w tej trudnej sytuacji.