W szkole cierpienia. Trudne drogi do ważnych odkryć

Trud codzienności



Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Niewiasto zawierzenia, której nie złamał żaden powiew cierpienia. Każdego dnia stawałaś ufnie w obliczu misji Jezusa, o której wiedziałaś, że łączyć się będzie z wielkim cierpieniem. W Jego krzyżu zawiera się i mój życiowy krzyż. Zawierzam Tobie wszystkie trudne i niezrozumiałe wydarzenia mojej codzienności. Uproś mi łaskę dziecięcej ufności, bym i ja oparł się mocno na skale Chrystusa, gdy wiać zacznie wiatr próby i doświadczenia. Amen.

Konferencja pierwsza

Piotr jeszcze tego nie rozumiał, skoro pragnął żyć z Chrystusem na górze (Przemienienia – przypis autora). Dostąpisz tego, Piotrze, dopiero po śmierci. Ale teraz Chrystus mówi: Zejdź z góry, by trudzić się na ziemi, by służyć na ziemi, byś był pogardzany i ukrzyżowany na ziemi. Życie zstępuje, aby dać się zabić, Chleb zstępuje, aby doznawać głodu, Droga zstępuje, aby męczyć się w drodze, Źródło zstępuje, aby odczuwać pragnienie, a ty nie chcesz się trudzić? (święty Augustyn)

Istnieją w życiu rzeczy, których nie zauważasz, o których nie myślisz, dopóki jakieś wydarzenia nie spowodują problemu. Dla przykładu powietrze. Oddychasz nim wielokrotnie w ciągu minuty, tysiące razy w ciągu dnia. Wykonujesz różne prace, rozmawiasz, śpiewasz. Nie myślisz o nim, dopóki nie wykonasz intensywnego biegu powodującego zadyszkę lub ktoś nie zasłoni ci ręką ust. Zaczynasz wówczas odczuwać brak powietrza, łapczywie go chwytasz i uświadamiasz sobie, że bez niego się udusisz, jednym słowem umrzesz. Nagle przypominasz sobie, że jest coś tak bardzo ważnego dla twego życia jak tlen. Doceniasz jego wartość, chociaż na co dzień odnosisz się do niego z niewdzięczną niepamięcią.

Podobnym doświadczeniem jest twoja codzienność. Jesteś w niej zanurzony jak w powietrzu. Dni wypełnione zajęciami płyną jeden po drugim. Jedynie od czasu do czasu, przy okazji urodzin lub rocznic, myślisz o upływającym czasie i zastanawiasz się, czy dobrze z niego korzystasz. “Dziecko, patrząc na białe włosy starca – pisze błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej – na jego przygarbione plecy, mówi sobie: kiedy ja będę taki jak on? Ten czas wydaje mu się tak bardzo odległy. A tymczasem…”.

Czy istnieje coś bardziej zwykłego, a jednocześnie bardziej wymagającego niż życie codzienne? Ono jest sprawdzianem wszystkich, najbardziej nawet szlachetnych zapewnień i intencji. Poddaje je próbie czasu. Ten zaś nauczyciel to wyjątkowo wymagający wychowawca. Znacznie łatwiej jest zmobilizować się od czasu do czasu na odwagę w obliczu konkretnych sytuacji aniżeli przechodzić bez narzekań każdy dzień, stawiając czoło mozołowi codzienności.

Trud codzienności jest szczególnego rodzaju doświadczeniem cierpienia. Jest jak cień, który wiernie towarzyszy swemu panu bez względu na to, czy świeci słońce czy też nie. Dla wielu ludzi ich własna codzienność staje się wręcz przekleństwem. Pozbawiona głębszych motywacji, stawiająca w obliczu nieustannie powtarzających się zajęć, dokonująca się w tych samych pomieszczeniach i środowiskach, wydaje się być bolesną koniecznością. Doświadczając jej, niektórzy poddają się beznadziei. Inni, chcąc się z niej wyrwać, sięgają po coraz to nowe doznania, sądząc, że stają się przez to bardziej wolni i niezależni. Żadna z tych form ucieczki nie jest jednak rozwiązaniem problemu trudu codzienności. Już na początku stworzenia, w ogrodzie Eden, został on wyraźnie człowiekowi zadany, gdy ten doświadczył skutków grzechu pierworodnego: “Przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz od niej zdobywał pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty” (Rdz 3, 17-19).

Spojrzenie na trud codzienności pozbawione wiary zawsze zrodzi w wyobraźni człowieka obraz tragicznego fatum wiszącego nieustannie nad jego życiem. Wiara tymczasem mówi nam, że trud codzienności to wielka łaska. Święci uczą nas przemieniać go na rzeczy tak wspaniałe, że sam Bóg przygląda się im z upodobaniem i zachowuje ich wartość na wieczność. Nie sądźmy jednak, że chodzi tutaj jedynie o wydarzenia nadzwyczajne, powiedzielibyśmy: wielkiego formatu. Rzeczą ogromnej wartości przed Bogiem może stać się ból głowy, choroba, troska o bliską ci osobę, uśmiech zaadresowany do mijającej cię małżonki, zjedzony ze smakiem posiłek, zmycie podłogi…

Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej proponuje, byś uczynił ze swego życia liturgię: “Trzeba sobie uświadomić, że Bóg jest w najgłębszym naszym wnętrzu i do wszystkiego iść z Nim. Wtedy nigdy nie jesteśmy banalni, nawet wykonując najzwyklejsze czynności, gdyż nie żyjemy w tych rzeczach, ale je przekraczamy!”. Liturgia kojarzy się nam jednak z kościołem. Tam uczestniczymy w liturgii Eucharystii, liturgii chrztu i innych sakramentów. Mówimy też o liturgii śpiewu. Mamy wówczas na myśli szczególnego rodzaju czynności wykonywa- ne w obecności Boga, w miejscu świętym. Czy można z doświadczenia tak nieświętego jak mozół i cierpienie codzienności uczynić liturgię, czyli wielbienie Boga?

Jezus obecny we wnętrzu człowieka umożliwia sercu nabycie nadprzyrodzonej, to znaczy wybiegającej poza granice doczesnego świata motywacji dla każdej, nawet najprostszej czynności, dla każdego najmniejszego i największego cierpienia. Z własnego doświadczenia wiemy, jak bardzo potrzeba nam takiej Bożej motywacji, takiego Bożego patrzenia, aby z miłością i cierpliwością spoglądać codziennie na ludzkie twarze mijane w różnych częściach miasta, w pracy, w domu. A przecież kojarzą się nam one z bardziej lub mniej pozytywnymi doświadczeniami. Ileż potrzeba nam wiary, aby nie zwątpić w człowieka pomimo dostrzeganej jego słabości. Powiedziano bowiem: “Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” (Mt 7, 1-2). Ileż samozaparcia, by przemierzać codziennie – z poczuciem sensu – te same schody, otwierać te same drzwi, zamiatać tę samą podłogę, podejmować rozmowę z człowiekiem, z którym żyję pod jednym dachem już tyle lat. A przecież wymaga się ode mnie: “Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze…” (Mt 5, 25). Ileż ufności, by, doświadczając własnej słabości, nie zrezygnować z podnoszenia się i zaczynania każdego dnia od nowa. Ileż odwagi, aby codziennie rozpoczynać modlitwę pomimo zmęczenia, odnajdywanej wewnątrz serca oschłości. Ileż ufnej otwartości na tajemnicę Bożą, której ścieżki wiodą przez niezaplanowane przeze mnie wydarzenia, doświadczenia, przeżycia. Ileż ufnych westchnień i wysiłków, aby poprawiać zsuwający się co jakiś czas z moich pleców krzyż. Jezus przecież mówił: “Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23). Ileż odważnych łez w obliczu rozterek serca, jego troski o kochane osoby, o to, co cierpią, co przeżywają, czym się martwią.

Jedynie Jezus żyjący w Tobie nadaje właściwy sens i wieczną perspektywę temu, co stanowi twe życie codzienne. Tylko z Nim staje się ono liturgią codzienności.

Codzienność przeżywana ze świadomością, że żyjący we mnie Jezus jest towarzyszem i świadkiem wszystkich moich zajęć, z wyglądu nie zmienia się. Przestaje być jednak zwyczajną codziennością. Ma co prawda ten sam szary płaszcz, który zakłada każdego dnia, ale otrzymuje coś, co czyni ją szczególną. Otrzymuje wewnętrzne oczy, którymi widzi się podobnie jak widzi Bóg. Wielu ludzi doświadcza trudu i cierpienia codzienności w sposób pusty, bezsensowny, powierzchowny. Dobrze widzą otaczający ich świat, bo wzrok mają wciąż sprawny. Są jednak ślepi duchowo. Szwankuje umiejętność patrzenia sercem umożliwiająca zdobycie ewangelicznej mądrości, zdolnej właściwie ocenić dokonujące się wokół wydarzenia. Tak można patrzyć tylko dzięki wierze, wciąż pogłębianej i umacnianej.

Cierpienie zabiera zwykle wszelkie punkty oparcia, zostawiając nas w osamotnieniu. W tej skrajnej sytuacji dane jest nam uczynić najpiękniejszy, bo wolny od wszelkich dwuznacznych motywów akt zawierzenia siebie Bogu. Jest to odruch na miarę człowieka najczystszy, bo uczynionym w okolicznościach dla niego najbardziej nieprzychylnych. Każde cierpienie człowieka wierzącego ociera się o tajemnicę dawania swego życia, a to oznacza, że znajduje się w polu oddziaływania największego z przykazań: “Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). Duch Psalmu 131 najpiękniej wyraził się w Jezusowym wołaniu z krzyża: “Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). Tylko Ojciec, adresat słów Syna, znał głębię uniżenia, ogołocenia i zawierzenia się Jezusa. To tajemnica, którą zgłębiać i uwielbiać będziemy w wieczności, nie mogąc jej nigdy w pełni pojąć. Postawa cierpienia w ukryciu, cierpienia cichego, czyli przeżywanego w wyłącznej relacji ufności do Jezusa najbardziej upodabnia nas do Niego. Stajemy się w ten sposób radością Ojca, który w naszym zawierzeniu odnajduje ślad wołania swego Syna: “Ojcze, w ręce Twoje…”.

Mozół codzienności przeżywany z Jezusem i dla Niego jest budowaniem na najprawdziwszej skale. To trud, który nie przysporzy zawodu, bo budowla wznoszona na fundamencie osoby Jezusa trwa wiecznie. Przypomniał tę prawdę papież Benedykt XVI podczas podróży do naszej Ojczyzny w maju 2006 roku. “Budować na Chrystusie i z Chrystusem znaczy budować na fundamencie, któremu na imię miłość ukrzyżowana. To budować z Kimś, kto, znając nas lepiej niż my sami siebie, mówi do nas: Ponieważ jesteś w oczach moich, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (Iz 43, 4). To budować z Kimś, kto zawsze jest wierny, nawet jeśli my odmawiamy wierności, bo nie może się zaprzeć samego siebie. To budować z Kimś, kto stale pochyla się nad zranionym ludzkim sercem i mówi: Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz (J 8, 11). To budować z Kimś, kto z wysokości krzyża wyciąga ramiona i powtarza przez całą wieczność: Życie moje oddaję za ciebie, bo cię kocham, człowieku. Budować na Chrystusie to wreszcie znaczy oprzeć wszystkie swoje pragnienia, tęsknoty, marzenia, ambicje i plany na Jego woli. To powiedzieć sobie, swojej rodzinie, przyjaciołom i całemu światu, a nade wszystko Chrystusowi: Panie, nie chcę w życiu robić nic przeciw Tobie, bo Ty wiesz, co jest najlepsze dla mnie. Tylko Ty masz słowa życia wiecznego… Nie przegra ten, kto wszystko postawił na miłość ukrzyżowaną wcielonego Słowa”.