Poczucie opuszczenia
Konferencja druga
Dziękuję ci, Jezu, za cierpienia wewnętrzne, za oschłości ducha, za trwogi, lęki i niepewności, za ciemność i gęsty mrok wewnętrzny, za pokusy i różne doświadczenia, za udręki, które wypowiedzieć trudno, a zwłaszcza za te, w których nas nikt nie zrozumie. (święta Faustyna Kowalska)
Cierpienie można porównać do rosnącego drzewa. Jego wielka korona, złożona z liści i gałęzi, osadzona jest na pniu. Tę część widzimy, ponieważ znajduje się nad powierzchnią ziemi. Pień wyrasta z ukrytych pod ziemią korzeni. One nie są już dostępne naszym oczom. Wiemy jednak, że tam się znajdują.
Cierpieniu towarzyszy wiele zewnętrznych przejawów. Możemy je zobaczyć, badać, leczyć, zapobiegać im. To wielka korona drzewa nazywanego cierpieniem. Nie jest jednak wszystkim, co stanowi cierpienie. Bardzo głęboko w człowieku, w jego psychice i uczuciach, w jego duchowej przestrzeni, tam, gdzie nie sięga wzrok, znajduje się to, co w cierpieniu jest najtrudniejsze – poczucie osamotnienia, opuszczenia.
Mówi się, że ludzie najczęściej piszą i rozprawiają o miłości. To piękne uczucie, któremu na pewno warto poświęcać uwagę. Ale czy rzeczywiście dominuje ono w całym spektrum ludzkich doświadczeń? Bez wątpienia konkuruje z nim poczucie samotności z całym wachlarzem swoich odcieni. Mniej o takich uczuciach mówimy nie dlatego, że są rzadsze, ale dlatego, że często nie wiemy jak je wyrazić. Bezradność w obliczu prób wypowiedzenia stanu osamotnienia, niemożliwość przekazania choćby jednej jego cząstki innemu człowiekowi to największe wyzwanie w cierpieniu. Choćby ktoś był otoczony grupą bliskich mu osób, gotowych przyjąć część jego dramatu, sam staje w obliczu jego tajemnicy. “Człowiek doświadcza bólu bezpośrednio i osobiście – nikt nie może przejąć cierpienia od kogoś innego”. Odmienne cechy charakteru i temperamentu, zróżnicowane siły witalne i duchowe, bogactwo środowisk, kultur i wierzeń, w których wzrastamy, stopień zaawansowania nauk medycznych danej społeczności sprawiają, że samotność w cierpieniu ma tyle twarzy, ilu jest ludzi. Samotność znana jest ludziom wszystkich czasów, nawet tym, którzy najbardziej kochają i są najbardziej kochani – Jezusowi i Jego Najświętszej Matce.
Skarbiec dziedzictwa ludzkości pełen jest świadectw dramatu samotności. Doświadczali go święci i grzesznicy, ludzie prości i tworzący elity społeczne, ubodzy i posiadający luksusowe dobra tego świata. Święta Faustyna napisała kiedyś piękną modlitwę o cierpieniu: “Jezu, dziękuję ci za codzienne drobne krzyżyki, za przeciwności w moich zamiarach, za trud życia wspólnego, za złe tłumaczenie intencji, za poniżanie przez innych, za cierpkie obchodzenie się z nami, za posądzenia niewinne, za słabe zdrowie i wyczerpane siły, za zaparcie się własnej woli, za wyniszczenie swego ja, za nieuznanie w niczym, za pokrzyżowanie wszystkich planów. Dziękuję ci, Jezu, za cierpienia wewnętrzne, za oschłości ducha, za trwogi, lęki i niepewności, za ciemność i gęsty mrok wewnętrzny, za pokusy i różne doświadczenia, za udręki, które wypowiedzieć trudno, a zwłaszcza za te, w których nas nikt nie zrozumie, za godzinę śmierci, za ciężkość walki w niej, za całą jej gorycz. Dziękuję ci, Jezu, któryś wpierw wypił ten kielich goryczy, nim mnie, złagodzony, podałeś”. Spośród zdań tej modlitwy możemy wyłowić wyznanie o doświadczaniu przez Świętą wewnętrznych przeżyć trudnych do wypowiedzenia, a ponadto niemożliwych dla postronnego obserwatora do zrozumienia. Samotność, której nie można innemu człowiekowi ukazać, a nawet gdyby to się udało, on nigdy nie zrozumie.
Doświadczając, że nikt z ludzi nie może wejrzeć w głąb serca i ukoić dramatu, psalmista prosi, by tego wejrzenia dokonał Bóg, i wyznaje przed Nim: “jestem samotny i nieszczęśliwy” (Ps 25, 16), “czuwam i jestem jak ptak samotny na dachu” (Ps 102, 8). Podobnie czyni królowa Estera: “Wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela” (Est 4, 17).
Samotność jest doświadczeniem specyficznym, dlatego warto się chwilę nad nim zatrzymać. Nie dziwi nas fakt, że istnieje w relacjach, którym brak jest prawdziwej miłości, w relacjach oziębłych, patologicznych. Nie potrafimy jednak wyjaśnić sobie, dlaczego pojawia się wówczas, gdy nasze otoczenie wypełniają kochające nas i kochane przez nas osoby. W najgłębszych pokładach człowieczeństwa dokonują się wydarzenia, które dla ludzi wierzących są zarówno dramatem jak i wielką łaską. W jakim znaczeniu są dramatem, a w jakim łaską?
Z krzyża na Golgocie ludzkość usłyszała skargę Chrystusa: “Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Musiała być wyjątkowo bolesna i dojmująca skoro Ewangelista zaznaczył, że została wypowiedziana donośnym wołaniem. Słyszeli ją wyraźnie wszyscy uczestnicy smutnej ceremonii krzyżowania. “Jezus na pewno nie był na krzyżu opuszczony przez Boga – pisze ksiądz Olszański – i na pewno zdawał sobie z tego sprawę, skoro zawsze pozostawał zjednoczony z Bogiem-Ojcem. I chyba w tej chwili najsłuszniej mógł powtórzyć słowa, które sam przed kilkoma godzinami wyrzekł w wieczerniku: Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną (J 16, 32). Na pewno też – w chwili owej bolesnej skargi – nie zachodziło jakieś rozdwojenie osobowości na boską i ludzką. Ten, który skarżył się na opuszczenie, nie przestał być Synem Bożym. Lecz głos ludzki wyraża uczucia Jego człowieczeństwa, Jego udręczonego serca. Chciał tu Pan Jezus dać do zrozumienia, że Jego ludzkiej naturze nie jest obca żadna udręka, że i On przeżywa ten człowieczy, a tak okropny stan ducha, gdy człowiekowi zdaje się, iż nawet Bóg go opuścił. Co innego jest wiedzieć – co innego odczuwać. Jezus wiedział, że nie jest i nie może być opuszczony – lecz odczuwał to, co odczuwa tak wielu strapionych ludzi, ludzi wierzących, religijnych, praktykujących, którzy wiedzą, rozumieją, powtarzają sobie, że Bóg ich kocha i o nich pamięta – ale nie czerpią z tego faktu żadnej pociechy ani ukojenia, wydaje im się, że Bóg odsunął się od nich nieskończenie daleko”.
Rozumieć intelektualnie, ale nie czerpać z tego faktu żadnego ukojenia dla uczuć; współczuć, ale nie móc przejąć od ukochanej osoby choćby części jej cierpienia; doświadczać, ale nie móc wypowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w głębi serca – to bez wątpienia dramat samotności. Czy jednak wyłącznie dramat? Czy skargi dzieci tej ziemi wypowiadane z różnych miejsc i w rozmaitych stanach osamotnienia mają jakiś sens, jakąś wartość, która przewyższy samo doświadczenie dramatu?
Bóg stworzył każdego człowieka w niepowtarzalnym akcie miłości: Chcę, abyś zaistniał, ponieważ kocham cię jedynym odcieniem mojej miłości, od zawsze! “Chcę” wypowiedziane odnośnie twojej osoby jest jedyne wśród wszystkich “Chcę”, jakie Bóg już wypowiedział i jeszcze wypowie. Ukochał cię odcieniem miłości zarezerwowanej tylko dla ciebie i nie mogącej się już nigdy więcej powtórzyć. To jest źródło twojej największej godności. Ona sprawia, że nosisz w sobie coś, czego nigdy nie będziesz mógł wypowiedzieć przed drugim człowiekiem lub przekazać mu. Podobnie też nigdy nie będziesz mógł zrozumieć i przyjąć najgłębszej tajemnicy innego człowieka, nawet najbardziej kochanego. Czym jest ta tajemnica? Trudno ją opisać, ponieważ nie jest to miejsce, przestrzeń ani też jakaś rzecz posiadająca kształt i kolor. Ta tajemnica przynależy do świadomości i duchowego doświadczenia. Święta Teresa od Jezusa próbowała wyrazić ją porównaniem do sekretnej komnaty znajdującej się w twych największych głębiach, gdzie przebywać może tylko Bóg, twój Ojciec. Nie ma tam dostępu żadne inne stworzenie poza Nim. Właśnie tam, w owej niedostępnej dla oczu innych istot głębi, powtarza On tylko dla ciebie i czynić to będzie w nieskończonej wieczności: Jesteś moim jedynym dzieckiem, kochanym przeze Mnie miłością, jaką nie zostało umiłowane żadne z istnień anielskich czy ludzkich.
Istnienie owego tajemniczego i niemożliwego do przekazania doświadczenia rodzi szczególnego rodzaju samotność, którą rozumie i wypełnić może tylko twój Ojciec. Nikt z ludzi nie może powiedzieć ci tego, co On mówi twemu sercu. Nie może ciebie nasycić i wypełnić, byś czuł się do końca zrozumiany i spełniony. Podobnie i ty nie możesz tego uczynić względem innych, nawet najbardziej kochanych ludzi.
Tajemnica tej przedziwnej samotności ma miejsce także w doświadczeniu cierpienia. Jest rzeczywiście dramatem, nawet dla ludzi wierzących, ponieważ twoi bliscy, którzy są tuż obok ciebie, nie mają wstępu do twojej najgłębszej tajni, a cierpienie sięga aż tam. Ona wciąż pozostaje przestrzenią twego Ojca. W takiej właśnie sytuacji rozpoczyna się historia tego, co w doświadczeniu osamotnienia przemienia się z dramatu w łaskę.
“Chcę ją na pustynię wyprowadzić i mówić do jej serca” (Oz 2, 16). Ojciec nie udaje się z tobą na geograficzne samotnie. Największa samotnia jest w tobie, tam, gdzie znajduje się głębia twych głębi, komnata twego Ojca. Twoja samotność przywołuje Jego miłość. On czuje się pociągany twoją samotnością. Dramat osamotnienia okazuje się być twoją drogą ku duchowej dojrzałości. Święci mawiali, że samotnością serca płaci się za dojrzałość. Jakie zatem skarby można znaleźć w dojrzałości kształtowanej przez samotność?
Najpokorniejsze wyznanie miłości. Mówiąc do ciebie w sekretnej komnacie o swojej miłości, Ojciec nasłuchuje odpowiedzi. Udzielasz ich z pewnością po wielokroć i w różnych sytuacjach. Nie zdajesz sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo naznaczone są twoją interesownością, niezdrową dumą, oddziaływaniem twego środowiska, obecnością różnych braków. Cierpienie – zabierając wszelkie możliwe podpórki emocjonalne, psychologiczne i moralne – stawia w obliczu dramatu samotności. Jednocześnie jednak stwarza możliwość powiedzenia Ojcu wyjątkowego wyznania. Kocham Cię i ufam Ci! wypowiedziane w cierpieniu jest bez wątpienia najtrudniejsze, ale zarazem najbardziej prawdziwe. Wygląda na kruche i bezradne, bo wypowiedziano je ostatkiem sił, jakby wbrew sobie, ale posiada pokorę, co czyni je szczególnie pięknym w oczach Ojca. Jest niekłamane i samodzielne, bo niczym nie można się było podeprzeć, by je powiedzieć.
Najczystszy pocałunek krzyża. Krzyż Jezusa jest dla każdego wierzącego bezcenną tajemnicą, źródłem siły i szkołą postaw w codziennym życiu. Tajemnica cierpień Jezusa została nam podarowana nie tylko w celu czci. Bardziej jeszcze jako źródło poznania i naśladowania. Można o niej dużo mówić, rozważać i pisać na poziomie intelektualnym. Prawdziwe jej poznanie ma jednak miejsce wówczas, gdy na ukrzyżowanego Zbawiciela spogląda cierpiący człowiek. Samotność Bożego Syna spotyka się z samotnością jednego z dzieci Ojca. Wówczas można złożyć na krzyżu najczystszy pocałunek. Wszystkie pocałunki krzyża są piękne, ale ten, który czyni się z dna osamotnienia, posiada wartość największą. Bóg ją zachowuje na wieczność. Święci zachęcają nas często, by w wyobraźni swego serca często całować krzyż. Gdy cierpiącego Chrystusa całuje cierpiący człowiek, ma miejsce jedna z najcenniejszych z lekcji tematu: tajemnica cierpienia.
Uprzywilejowana przestrzeń dla modlitwy. Rzadko kiedy modlitwa posiada taką moc kształtowania ludzkiego życia jak wówczas, gdy pochodzi z serca cierpiącego człowieka. Samotność cierpienia jest uprzywilejowana, bo najłatwiej spotkać się w niej z tajemnicą miłości Jezusa. “[…] dusza zostając sama z sobą, może łatwiej rozważać całą Mękę Pańską i przedstawiać sobie Syna jako obecnego, i ofiarować Go Ojcu, i bez utrudzenia myśli szukać Go na górze Kalwarii, w Ogrojcu i przy słupie biczowania”. Samotność – nie tylko wówczas, gdy jest rozumiana jako odejście na miejsce ustronne – stwarza dla modlitwy najwłaściwszą atmosferę.