W kręgu Bożych tajemnic. Śmierć, czyściec, piekło, niebo

Śmierć człowieka – suma wszystkich dni życia (cd.)



Konferencja druga

A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie (Łk 12, 39–40).

Wilfrid Stinissen pisze, że śmierć jest wydarzeniem trynitarnym, bo przynależy do życia Trójcy Świętej. Ojciec całkowicie wydaje się Synowi, Syn wydaje się Ojcu, a Duch Święty jest Ich wzajemnym darem. “W Trójcy Świętej każda z Osób jest gotowa całkowicie umrzeć dla drugiego. W Trójcy Świętej śmierć otrzymuje swoje właściwe imię: wydanie siebie… W swojej ludzkiej śmierci Jezus przekłada na ludzką miarę to, co odwiecznie działa w łonie Trójcy Świętej”.

Większość z nas boi się śmierci. Dlaczego? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest trudna. Boimy się śmierci, bo w życiu nie byliśmy pilnymi uczniami na lekcjach, podczas których był przerabiany temat wydawania siebie. Zbyt dużo rzeczy zachowaliśmy dla siebie. Nie umieliśmy ich oddać. Zdrowie, spryt, zaradność, atrakcyjność, szacunek innych, przywileje, ulubione osoby, zadania, miejsca…, tak naprawdę nigdy ich nie oddaliśmy. W tych wszystkich sytuacjach nie oddaliśmy siebie.

Wydawanie siebie jako najlepszy sposób przygotowania do śmierci to coś bardzo konkretnego, jak w modlitwie pewnego człowieka: “Panie, gdy cierpię, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje pociechy; gdy mój krzyż staje się ciężki, pozwól mi wziąć jeszcze krzyż innych; gdy nie mam czasu, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje pomocy w tej chwili; gdy brak mi odwagi, przyślij mim kogoś, kto potrzebuje otuchy; gdy chciałbym, aby ktoś mnie zrozumiał, daj mi kogoś, kto potrzebuje zrozumienia; gdy pragnę, aby ktoś się o mnie zatroszczył, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje opieki; gdy myślę tylko o sobie, zwróć moje myśli ku innym”.

Boimy się śmierci, bo nie nauczyliśmy się oddawać siebie. Święta Faustyna zanotowała wymowną skargę Jezusa: “A więc zwracam się do was, wy – dusze wybrane, czy i wy nie zrozumiecie miłości serca mojego? I tu zawiodło się serce moje: nie znajduję całkowitego oddania się mojej miłości. Tyle zastrzeżeń, tyle niedowierzań, tyle ostrożności. Na pociechę twoją powiem ci, że są dusze w świecie żyjące, które mnie szczerze kochają, w ich sercach przebywam z rozkoszą, ale jest ich niewiele; są i w klasztorach dusze takie, które radością napełniają serce moje, w nich są wyciśnięte rysy moje i dlatego Ojciec niebieski spogląda na nie ze szczególnym upodobaniem, one są dziwowiskiem aniołów i ludzi, liczba ich jest bardzo mała, one są na obronę przed sprawiedliwością Ojca niebieskiego i na wyproszenie miłosierdzia dla świata. Najboleśniej rani moje serce niewierność duszy szczególnie przeze mnie wybranej; te niewierności są ostrzami, które przebijają serce moje”.

Jeśli wydawanie siebie Jezusowi w codzienności jest najlepszym przygotowaniem do tego, by bez lęku oddać Mu życie w godzinie śmierci, to musimy sobie postawić kilka ważnych pytań. Dlaczego Jezus wypowiada skargę na oddanie się Jemu, które już uczyniłem? Czego temu oddaniu brakuje?

Skarga Jezusa zanotowana przez świętą Faustynę naprowadza nas na ważny trop. Jezus mówi: “…nie znajduję całkowitego oddania się mojej miłości. Tyle zastrzeżeń, tyle niedowierzań, tyle ostrożności”.

Problem polega na oddaniu się częściowym, obejmującym niektóre tylko aspekty mojego życia. A wszystko to z powodu lęku o siebie, lęku o to, że coś stracę. Bardzo trafnie opisała tę połowiczność święta Teresa od Jezusa w charakterystycznym dla siebie porównaniu: “Tak się drożymy, – pisze – tak się ociągamy z oddaniem się Bogu bez podziału… łudząc siebie, żeśmy Bogu oddali wszystko, w rzeczy samej ofiarujemy Mu tylko dochód i owoc, a grunt i własność zatrzymujemy sobie”. Co to znaczy, że dajemy Bogu tylko dochód i owoce, a grunt i własność zostawiamy sobie?

Odpowiedź na to pytanie zawiera się w pięknej modlitewnej refleksji świętej Faustyny. “Jezu, dziękuję ci za codzienne drobne krzyżyki, za przeciwności w moich zamiarach, za trud życia wspólnego, za złe tłumaczenie intencji, za poniżanie przez innych, za cierpkie obchodzenie się z nami, za posądzenia niewinne, za słabe zdrowie i wyczerpane siły, za zaparcie się własnej woli, za wyniszczenie swego ja, za nieuznanie w niczym, za pokrzyżowanie wszystkich planów. Dziękuję ci, Jezu, za cierpienia wewnętrzne, za oschłości ducha, za trwogi, lęki i niepewności, za ciemność i gęsty mrok wewnętrzny, za pokusy i różne doświadczenia, za udręki, które wypowiedzieć trudno, a zwłaszcza za te, w których nas nikt nie zrozumie, za godzinę śmierci, za ciężkość walki w niej, za całą jej gorycz. Dziękuję ci, Jezu, któryś wpierw wypił ten kielich goryczy, nim mnie, złagodzony, podałeś”.

Jeżeli chcesz się dowiedzieć, jak daleko jest posunięte twoje oddanie, czy już oddałaś to, co najważniejsze, zapytaj siebie, jaka jest twoja postawa wobec tego wszystkiego, co wyliczyła Święta. Opisane przez nią doświadczenia krążą wokół istoty oddania się Jezusowi. Czy mówisz Mu “tak” na sytuacje, osoby i wydarzenia, które – patrząc po ludzku – przekreślają ciebie i twoje plany, poniżają w oczach innych, czynią gorszym, ostatnim według mądrości świata, poddają próbie twoją cierpliwość i łagodność, stawiają przed zadaniem przebaczenia nawet siedemdziesiąt siedem razy w ciągu jednego dnia? Tego typu sytuacje wydają Chrystusowi ciebie, czyli grunt i własność, a nie tylko to, co na tym gruncie wyrasta – wykonane przez ciebie czynności.

Przyjąć w duchu zawierzenia i ufności to, co Jezus dla mnie wybrał, co w mym życiu dopuścił, czy jest to łatwe czy trudne, małe czy duże, stawiające mnie na początku czy na końcu, związane z uznaniem czy nieuznaniem – tylko ta droga prowadzi do coraz pełniejszego oddania się. Jezus mówi siostrze Faustynie, że niewielu dochodzi do wielkiej z Nim zażyłości, bo ich oddanie się jest wybiórcze. Ofiarują Mu tylko to, co nie wiąże się z uniżeniem, traceniem, upokorzeniem, byciem ostatnim. W takich sytuacjach nie ufają Mu. Jest w nich, jak sam mówi: “tyle zastrzeżeń, tyle niedowierzań, tyle ostrożności”. W oddaniu się chodzi o to, by wychowywać siebie do przyjmowania z zaufaniem absolutnie wszystkiego, co pochodzi z miłującej ręki Ojca. Trzeba pozwolić, by wypowiedziały się wydarzenia, osoby, doświadczenia, które On wybiera dla mnie, a nie tylko te, których ja pragnąłbym dla siebie.

Jakie zatem cechy powinno mieć twoje oddanie, by dobrze przygotowało cię do wypowiedzenia w czasie umierania tego najbardziej oczekiwanego przez Boga zdania: “Oddaję Ci moje życie”?

Powinno dążyć do całkowitości, czyli wyrażać się ufną zgodą na wszystko, co w tajemniczych planach Bożej opatrzności pojawi się na drodze twego życia. Chodzi o to, by zwalczać w sobie pokusę złudzeń, które sami tworzymy, wyobrażając sobie, że nasze życie musi przebiegać tak a tak, że musimy w nim zrobić taką czy inną rzecz, w taki a nie inny sposób, w tym a nie innym czasie. Realna codzienność pokazuje bowiem, że te projekty idą najczęściej po linii ludzkiego ja, rozmijając się z wolą Jezusa. Nie chcemy przez to powiedzieć, że należy usiąść w kącie i czekać, aż wszystko samo się stanie, że zdolność samodzielnego działania, kreatywność i planowanie należy zawiesić. To oznaczałoby wynaturzenie ducha oddania się Jezusowi. Dążenie, by oddać się coraz pełniej, wyraża się dyspozycją i otwartością na wszystko to, co Jezus chce wnieść w nasze życie i na drogi, którymi chce nas poprowadzić. Innymi słowy, “przyjąć to, co nie leżało w moich planach, ale leżało w planach Bożych” – jak wyraziła się święta Teresa Benedykta od Krzyża.

Oddanie się powinno być także często ponawiane, by ukształtowało w tobie odpowiednie usposobienie serca. Ludzka wola nie daje się łatwo prowadzić, dlatego żyje w nas mocne pragnienie kierowania własnym życiem “po swojemu”. Uporczywe trwanie “przy swoim” i podejmowane w tym duchu decyzje wyrażają często rezygnację z oddania się Bogu. Na to jest tylko jedno lekarstwo: ponawiać oddanie tego, co Mu się wcześniej oddało, i to z coraz większą pokorą, a coraz mniejszą ufnością we własną przezorność. Rodzi się wówczas w sercu szczególny nawyk, o którym pisze ojciec Maria Eugeniusz od Dzieciątka Jezus. “Przez te ponawiania dusza wytwarza w sobie coś, co moglibyśmy nazwać dyspozycją psychiczną oddania się, działającą jak odruch. Jakiekolwiek przyjdzie wydarzenie dotyczące duszy, bolesne czy radosne, a natychmiast ponawia ona oddanie się pod wpływem tego odruchu pozornie bezwiednego, a przecież działającego pod wpływem wolnej woli”. Nie oznacza to bynajmniej, że twoje ja przyjmie wszystko bez słowa krytyki i nie będzie protestować. Jego opór nie przekreśla jednak oddania się Jezusowi, jeśli twoja wola trwa zdecydowanie przy podjętej decyzji. Ona przesądza o wartości oddania się nawet wówczas, gdy bardzo mocno protestuje w tobie “stary człowiek”.

W przygotowywaniu się do śmierci cenną umiejętnością jest posiadanie dystansu do tego, co cię w życiu spotyka. Dystansu, połączonego z mądrym humorem, jak w wierszu zatytułowanym Jak się czuję.

Kiedy ktoś zapyta, jak się dziś czuję, grzecznie mu odpowiem, że “dobrze, dziękuję”. / To, że mam artretyzm, to jeszcze nie wszystko. Astma, serce mi dokucza i mówię z zadyszką, / puls słaby, krew moja w cholesterol bogata… lecz dobrze się czuję jak na swoje lata.

Bez laski teraz chodzić już nie mogę, choć zawsze wybieram najłatwiejszą drogę. / W nocy przez bezsenność bardzo się morduję, ale przyjdzie ranek… znów się dobrze czuję. / Mam zawroty głowy, pamięć “figle płata”. Lecz dobrze się czuję jak na swoje lata.

Z wierszyka mojego ten sens się wywodzi, że kiedy starość i niemoc przychodzi, / to lepiej się zgodzić ze strzykaniem kości i nie opowiadać o swojej starości. / Zaciskając zęby z tym losem się pogódź i wszystkich wokoło chorobami nie nudź!

Powiadają: “starość okresem jest złotym”; kiedy się spać kładę, zawsze myślę o tym… / “Uszy” mam w pudełku, “zęby” w wodzie studzę, “oczy” na stoliku zanim się obudzę. / Jeszcze przed zaśnięciem ta myśl mnie nurtuje: “czy to wszystkie części, które się wyjmuje?”

Z czasów młodości (mówię bez przesady) łatwe były biegi, skłony i przysiady. / W średnim wieku jeszcze tyle sił zostało, żeby bez zmęczenia przetańczyć noc całą… / A teraz na starość czasy się zmieniły, spacerkiem do sklepu, z powrotem bez siły.

Dobra rada dla tych, którzy się starzeją: niech zacisną zęby i z życia się śmieją. / Kiedy wstaną rano, “części” pozbierają, niech rubrykę zgonów w prasie przeczytają. / Jeśli ich nazwiska tam nie figurują, to znaczy, że zdrowi i dobrze się czują.

I jeszcze jedna cenna podpowiedź: koncentruj swe życiowe siły na chwili obecnej. Tylko ją masz do dyspozycji. Jest w twoich rękach jak glina, z której możesz coś ukształtować. Święta Teresa Benedykta od Krzyża pisze: “Moje życie zaczyna się na nowo każdego ranka, a kończy każdego wieczoru; moje plany i zamiary nie mogą wykraczać poza ten rytm. Należy tu oczywiście przewidywanie… jednak nie może się ono stać troską o następny dzień”.

Wszyscy aż nadto dobrze wiemy, że jesteśmy właścicielami tylko tego odcinka czasu, który właśnie przeżywamy. Przeszłość już do nas nie należy, a przyszłość nie jest nam jeszcze dana. “Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?… Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie” (Mt 6, 25 i 32). Życie, które dobrze przygotowuje do śmierci, cechuje się zdolnością zakorzenienia w tym, co jest teraz, mądrą akceptacją realiów życia, ale i zdolnością roztropnego wybiegania ku przyszłości, które nie jest zadręczaniem się obawą. Jest to na pierwszym miejscu sprawa ufności. Tej samej ufności, którą trzeba będzie w sobie wzbudzać, rozpoczynając finałowy etap doczesnego życia – umieranie. Gdy wyćwiczymy ją przez te wszystkie życiowe próby, w momencie śmierci nie będzie z nią większego problemu.