Maryja w tajemnicy mojego życia i umierania
Konferencja druga
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej (z modlitwy Ave Maria).
Dobrze przeżyć swoją śmierć to zadanie wielkiej wagi. Dobrze przygotować się do śmierci, to zadanie jeszcze ważniejsze. Mądrość Boża, która ujawnia się w wypowiedziach biblijnych mędrców, podkreśla bezcenną wartość postawy życiowej, która charakteryzuje się pamięcią na przemijanie: żyć tak, by codzienność była dobrym przygotowaniem na spotkanie z moim Ojcem, który zawierzył mi doczesny zarząd nad konkretną ilością talentów.
Mędrzec Kohelet wyjaśnia, że serce mądre to takie, które “pamięta o czasie i sądzie” (Koh 8, 5), czyli dniu dzisiejszym i godzinie śmierci. Identyczne napomnienie kieruje do nas mędrzec Syrach: “Pamiętaj na ostatnie rzeczy i przestań nienawidzić, na rozkład ciała, na śmierć – i trzymaj się przykazań” (Syr 28, 6).
Podążając przez życie, czynimy różnego rodzaju skróty, dzięki którym mamy nadzieję szybciej osiągnąć swój cel. Nie wszystkie jednak skróty i udogodnienia rzeczywiście skracają drogę do mądrości. Jednym z błędnych założeń jest oddzielanie tajemnicy śmierci od tajemnicy życia. Często rozmijamy się tutaj z mądrością Bożą ukazaną nam w wypowiedziach mędrców. Śmierć – myślimy sobie – to coś, co będzie kiedyś, później, na końcu, coś tragicznego, o czym lepiej nie myśleć, bo psuje radość przeżywanej właśnie codzienności. Życie to dopiero coś fascynującego, daje tyle możliwości realizacji siebie na tysiące sposobów, zapewnia wolność samostanowienia. Czy te dwie rzeczywistości mogą mieć ze sobą coś wspólnego?
Ewangeliczna mądrość, której domaga się od nas Jezus, przejawia się w umiejętnym zespalaniu tajemnicy życia i tajemnicy śmierci. To nie jest ogień i woda, to nie jest gorąco i mróz, to nie jest teraz i potem. Życia nie zrozumie się właściwie bez tajemnicy śmierci, a chwili śmierci nie można dobrze przejść, nie przeżywając w jej świetle następujących po sobie dni życia.
Jak zatem mądrze żyć, by bramę wieczności przekroczyć bez trwogi, z pokojem serca i zaufaniem? W odpowiedzi Kościół nieustannie stawia nam przed oczy osobę Maryi. To ktoś wyjątkowy, komu wszyscy święci zawdzięczają tak wielkie upodobnienie do Jezusa. Kościół nigdy nie stawiał Maryi na równi z którymkolwiek ze świętych czy nawet całą wspólnotą świętych nieba. Ona jest Królową Męczenników, Wyznawców, Proroków, Aniołów…
Odmawiając piękną i starożytną antyfonę Sub tuum praesidium – Pod Twoją obronę, nie zawsze mamy świadomość, że z naszych ust dobywa się jedna z najstarszych modlitw do Matki Bożej. Powstała w Egipcie, w III wieku chrześcijaństwa. W niej nazywamy Maryję naszą orędowniczką, która przyprowadza nas do Jezusa i jedna nas z Nim. W antyfonie Salve Regina podobnie opiewamy Ją jako advocata nostra, naszego obrońcę. Najwyraźniej jednak Jej związek z naszym życiem i umieraniem ujawnia się w modlitwie Zdrowaś Maryjo. Tutaj prosimy Ją, by była przy nas i modliła się za nas “teraz i w godzinę śmierci naszej”. Do żadnego ze świętych czy błogosławionych Kościół nie zwraca się w takim duchu i nie wiąże z nim w tak zasadniczy sposób ludzkiego życia i umierania.
Żyć i umierać z Maryją – to gwarancja, że codzienność dobrze przygotuje mnie do najważniejszej chwili mojego istnienia, jaką będzie spotkanie z Jezusem. To gwarancja, że teraz – czyli dzień dzisiejszy, i godzina mojej śmierci zostaną zespolone i staną się wyrazem bezcennej mądrości.
Dlaczego moje dzisiaj i godzina mojej śmierci powinny być oddane Maryi?
Wiemy, że akt oddania siebie może być dokonany tylko Bogu jako naszemu Stwórcy i Ojcu. Trwając w jedności z Nim, możemy owego aktu oddania dokonać także na rzecz Maryi ze względu na szczególne relacje, jakie łączą Ją z Osobami Trójcy Przenajświętszej. Jest to jedyny przypadek oddania się człowieka, który nie tylko nie uwłacza rodzicielskiej miłości Ojca, ale jest przez Niego chciany i pozostawiony wszystkim w testamencie umierającego na krzyżu Syna. Na mocy tego testamentu Maryja staje się duchową Matką każdego człowieka. Jej ręce przejmują troskę o kształt jego życia i kształt godziny jego śmierci. Właśnie w tej tajemnicy tkwi źródło kończącego modlitwę Ave Maria wezwania. Prosimy w nim Matkę Jezusa, by była przy nas i modliła się za nas “teraz i w godzinę śmierci naszej”.
Jezus angażuje swą Matkę w wiedzę o mojej osobie. To poznanie mnie przez Maryję ma nie tyle charakter intelektualny, co twórczy, posiadający moc kształtowania mnie. W Bogu – jako moja duchowa matka – Maryja poznaje całe moje życie od czasu poczęcia w łonie ziemskiej matki, poprzez doświadczenie umierania aż po dopełnienie się mego istnienia w wieczności. Nikt z nas nie jest zdolny o własnych siłach posiąść tak dogłębnego poznania. Nasze poznanie tajników osobistego życia – zarówno w wymiarze duchowym, jak i naturalnym – jest częściowe i niedoskonałe. Nie jest też nieomylne.
Zawierzenie Maryi twojego teraz nada kształt godzinie twojej śmierci według najmądrzejszego chyba ze wszystkich powiedzeń: jakie życie, taka śmierć. Klarownie obrazują tę prawdę błogosławieństwa Jezusa z Kazania na Górze (Mt 5, 3–11).
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Ubogi duchem w biblijnej myśli to człowiek samotny, pokorny, pozbawiony ludzkiej ochrony. To ten, który schronienie, ufność i otuchę znalazł w Bogu. To ten, który całkowicie zdał się na wolę Bożą nie w jakiś ogólny sposób, lecz w bardzo konkretny, przejawiający się poszukiwaniem woli Ojca.
Tutaj dosięgamy istoty ducha ubóstwa. Pięknie wyraził ją nieżyjący już ojciec Piotr Rostworowski. “W krzyżu nie jest najważniejsze cierpienie, lecz wypełnienie woli Bożej aż do końca. Chrystus w Ogrójcu nie prosił Ojca o mękę. Wręcz przeciwnie, o jej odsunięcie, jeśli to możliwe. My, chrześcijanie, też powinniśmy być nastawieni nie na cierpienie, ale na spełnienie woli Bożej do końca, choćby przez ból, jeśli to konieczne”. Ubogi duchem, kształtowany w szkole Maryi, to człowiek dążący ze wszystkich sił, do tego, by wypełnić wolę i pragnienia Ojca, nawet jeśli będzie to wymagało przyjęcia cierpienia.
Bywają takie postawy, w których wartość życia ocenia się pod kątem jakości rezultatów, skuteczności oddziaływania, ilości przynoszonej satysfakcji, zgodności z wcześniej ustalonym planem. Taka postawa nigdy nie zapewni pokoju w godzinie śmierci, gdyż tak naprawdę życie służyło czyjejś samorealizacji. Serce kierujące się takim nastawieniem jest chore. Choroba szukania własnej woli, a nie woli Ojca ukaże się z całą wyrazistością w godzinę śmierci.
Bywają czasami wielkie zadania życiowe, a czasami ledwo przez innych dostrzegane, które człowiek wykonuje w duchu ewangelicznego zawierzenia Bogu, w którego ojcowskich rękach jest wszystko, bez względu na skuteczność i rezultaty. Ono jest gwarantem dobrej jakości godziny śmierci.
Cytowany już ojciec Rostworowski opowiadał, “że był we Włoszech w San Giovanni Rotondo, u świętego ojca Pio. Przed tym spotkaniem robił gruntowny rachunek sumienia, szukał w sobie różnych słabości. Chciał się dowiedzieć, co jest największą przeszkodą dla niego w dążeniu do świętości. Ojciec Pio natomiast zwrócił mu uwagę na taki szczególik, drobiazg mały. Ojciec Piotr pomyślał nad tym głębiej i doszedł do wniosku, że to rzeczywiście było właśnie to. Wtedy ugruntowało się w nim przekonanie, że nie tylko wielkie rzeczy mogą przeszkadzać w drodze do doskonałości, ale najczęściej maleńki drobiazg wiąże człowieka. Ojciec się tym doświadczeniem często dzielił, zwracając uwagę, żeby nie lekceważyć pozornie nieważnych spraw”. Ubóstwo ducha to również umiejętność dostrzegania wielkiej wartości rzeczy małych.
Gdy wraz z Maryją kształtujesz twoje teraz w duchu realizowania woli Bożej, w duchu ufności, nie musisz obawiać się pychy serca. Bez obawy kłamstwa możesz powtarzać piękne wyznanie psalmisty: “Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza. Izraelu, złóż nadzieję w Panu odtąd i aż na wieki” (Ps 131). Godzina śmierci zachowa na wieczność bezcenny skarb duchowego ubóstwa wyrażający się pokorą, ufnością i całkowitym oddaniem się Ojcu. Będzie możliwością zaistnienia po raz kolejny pięknego odruchu serca zdanego całkowicie na Ojca.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Podczas doczesnego teraz Maryja kształtuje w tobie nadprzyrodzony smutek, który woła i tęskni za doskonałością, pełnią, nasyceniem, pięknem. Tym wszystkim jest sam Bóg. Maryja pomaga zrozumieć wartość ludzkich łez – tych wewnętrznych, i tych płynących z oczu, z przeróżnych powodów – i zająć wobec nich ufną postawę. Ten przedziwny smutek, który nie powoduje rozpaczy, ale jednocześnie nie pozwala człowiekowi sprzedać się światu, rodzi się w czystych sercach. One płaczą duchowymi łzami, które przyciągają całą czułą miłość Najświętszego Serca Jezusa. Jego Serce przynosi pocieszenie i pomaga zachować niezmąconą nadzieję, daje cierpliwość i męstwo oczekiwania.
Płacz, który Ojciec chce utulić i uświęcić, może pojawić się, gdy uzmysłowisz sobie tragedię zmarnowanego czasu. Piękne świadectwo takiego bolesnego krzyku połączonego z płaczem pozostawił nam święty Augustyn w swoich Wyznaniach: “Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem… Bezładnie, chwytając rzeczy piękne, które stworzyłeś. Ze mną byłeś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie – rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałeś, krzyknąłeś, rozdarłeś głuchotę moją. Zabłysnąłeś, zajaśniałeś jak błyskawica, rozświetliłeś ślepotę moją. Rozlałeś woń, odetchnąłem nią – i oto dyszę pragnieniem Ciebie. Skosztowałem – i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknąłeś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim”.
Istnieją łzy wywołane fizycznym bądź moralnym cierpieniem. Czasami powodujesz je sam swymi decyzjami i postępowaniem. Bywa, że dopuszcza je Bóg. Maryja pomaga zrozumieć ich wartość i umacnia wiarę. Pokazuje te doświadczenia jako drogę oczyszczenia, dzięki której już w tym życiu otrzymujemy wielką szansę wynagrodzenia za swe osobiste grzechy, szansę pomagania w zbawczym dziele Boga.
Są także i łzy, spowodowane głębszym niż zwykle doświadczeniem, że swoimi grzechami sprawiliśmy Jezusowi przykrość, że na Jego miłość i wybranie odpowiedzieliśmy niewdzięcznością. To właśnie Maryja, pomagając poznać prawdę o sobie, prowadzi do prawdziwego żalu i skruchy. Wówczas wraz ze łzami pojawia się dziecięca ufność, że mimo ogromu nędzy jestem przez mego Ojca bardzo kochany.
Godzina śmierci utrwali jedynie i zachowa na wieczność owoce bezcennego skarbu cierpliwości wobec trudów i mężnego oczekiwania. Będzie okazją do zaistnienia po raz kolejny pięknego odruchu płaczu serca z tęsknoty za pełnią, która w momencie przejścia otworzy dla ciebie na oścież swoje drzwi.